Obszary niewiedzy. Lewicowa krytyka literacka

logo

Tomasz Orłowski - Odnaleźć nić historii

Emir Sader. 2015. Kret rewolucji. Drogi lewicy latynoamerykańskiej. Tłum. Paweł M. Bartolik, Jerzy P. Listwan. Warszawa: Książka i Prasa.  

Wizerunek Ameryki Południowej, jaki utrwalił się w świadomości wielu ludzi Zachodu, przeważnie pomija bogatą i burzliwą historię tego regionu, która zdecydowała o jego współczesnym krajobrazie politycznym. Z książki Emira Sadera wyłania się tymczasem obraz tego kontynentu jako miejsca toczących się nieustannie od dwóch stuleci rewolucji i kontrrewolucji, zadający kłam poglądowi o neoliberalizmie jako ostatecznym końcu historii. Najbardziej znaczące przeobrażenia miały się zacząć w drugiej połowie XX wieku, poczynając od zwycięstwa rewolucji kubańskiej i rozprzestrzenienia się wiejskich ruchów partyzanckich w Wenezueli, Gwatemali i Peru. Walkom tym nierzadko towarzyszył otwarcie antyamerykański charakter, przejawiający się w oporze przeciwko blokadom gospodarczym i ekspansji operacji militarnych w regionie, zmierzających do narzucenia nowego neoliberalnego porządku. Lecz południowoamerykańskim ruchom postępowym i rewolucyjnym, które z racji specyficznych uwarunkowań politycznych przybierały na przestrzeni lat różne odcienie, brakowało, zdaniem autora, teorii ich własnej praktyki (s. 109). Kret rewolucji to odpowiedź na ten teoretyczny niedostatek, próba ukazania zawiłych dróg latynoamerykańskiej lewicy, rozsupłania długiej nici historii i odnalezienia jej końca; próba istotna, zdaniem Sadera, dlatego, że to właśnie w Ameryce Łacińskiej wytworzyły się dziś warunki historyczne otwierające możliwość skutecznego oporu przeciwko neoliberalizmowi, którego kontynent ten przez ostatnie dziesięciolecia był swoistym laboratorium. „To tutaj on powstał” – pisze Sader – „tu się rozprzestrzeniał i tu przyjął najradykalniejsze formy. W efekcie kontynent doznał neoliberalnego kaca, stał się najsłabszym ogniwem w neoliberalnym łańcuchu, a rządy zawdzięczające swój wybór sprzeciwowi wobec tego modelu rozprzestrzeniły się jak grzyby po deszczu, wbrew tendencjom panującym wszędzie indziej na świecie.” (s. 67) Innymi słowy, to właśnie tutaj wyjrzał na powierzchnię „stary kret” rewolucji.

Opór wobec neoliberalizmu, rozpowszechniający się w Ameryce Łacińskiej w latach dziewięćdziesiątych, manifestował się w każdym z krajów kontynentu w odmienny sposób i z różną intensywnością, czasem przybierając postać pokojowych protestów i poparcia dla reformistycznych rządów centrolewicy, a innym razem rewolucji albo wojskowych przewrotów. W efekcie tych ruchów większość krajów kontynentu dokonała jednak zwrotu w lewą stronę. O ile w Wenezueli, Ekwadorze i Boliwii rządy stanowczo zerwały z modelem neoliberalnym (nie mówiąc o Kubie, która nigdy go nie doświadczyła), to w przypadku rządów Luli (Brazylia), Nestora Kirchnera (Argentyna), Tabace Vasqueza (Urugwaj), Fernanda Lugo (Paragwaj) nie rozstano się w zupełności z odziedziczonym modelem, lecz dokonano w nim korekt i znaczących zmian (przede wszystkim spowolniono znacznie procesy prywatyzacji, przywracając znaczenie instytucji państwowych i wspierając usługi publiczne). Jedynie w Meksyku, Peru, Kolumbii i Chile praktykuje się jeszcze neoliberalizm w jego najbardziej doktrynerskiej postaci. Owe sukcesy wyborcze partii lewicowych rozpaliły nadzieje w stosunku do państwa, podzielane również przez samego Sadera.

O Wenezueli, Ekwadorze i Boliwii autor pisze, że znajdują się obecnie w okresie „postneoliberalnym”, wyznaczonym przez nieskrystalizowane jeszcze procesy, będące reakcją na represyjne i antyspołeczne zmiany wprowadzone przez neoliberalne rządy (s. 207). Przyszłość tych krajów, dodaje, pozostaje jednak niepewna. Kret rewolucji, który wyjrzał dziś w krajach latynoamerykańskich, na peryferiach neoliberalizmu, tak jak w 1917 roku zrobił to w zapóźnionej gospodarczo Rosji, narażony jest na te same co ona zagrożenia. Ameryka Łacińska musi wyrwać się z izolacji (spowodowanej w dużej mierze niesprawiedliwą polityką Europy z jednej i Stanów Zjednoczonych z drugiej strony), by nie powtórzyć porażki radzieckiego „socjalizmu w jednym kraju” (s. 216). Przyszłość postneoliberalizmu zależy więc z jednej strony od utrwalania go przez wewnętrzną integrację Ameryki Południowej (m.in. poprzez utworzenie wspólnej waluty i instytucji ponadnarodowych na wzór europejski), z drugiej od rozszerzania go, co może oznaczać potrzebę wejścia w „sojusze z Indiami, Chinami, RPA, Rosją czy Iranem” oraz „intensyfik[acji] wymian[y] w obrębie światowego Południa” (s. 222), a zatem współpracy z państwami znajdującymi się, podobnie jak wspomniane państwa latynoamerykańskie, w pozycji antagonistycznej względem Stanów Zjednoczonych i, w mniejszym stopniu, Europy. Propozycji, którą rysuje tutaj Sader, można zarzucić życzeniowość i dość naiwne przekonanie, że projekt postneoliberalny może znaleźć trwały grunt w sojuszu, którego jedynym wspólnym interesem jest opór wobec amerykańskiego imperializmu i jednocześnie ignorowanie przez niego podobnych dążeń Rosji i Chin.

Na usprawiedliwienie Sadera można powiedzieć, iż usiłuje wyłącznie uświadomić nas co do krętych ścieżek, którymi kraje latynoamerykańskie być może będą zmuszone podążać. Z tego samego powodu zdaje się poddawać krytyce „logikę doktrynerstwa”, która „podporządkowuje wszystko walce ideologicznej, każąc wejść w rolę strażnika pryncypiów marksistowskich i czystości doktrynalnej” (s. 158). W praktyce oznacza to odżegnywanie się od wszelkich reformistycznych, centrolewicowych rządów tak w Ameryce Łacińskiej, jak i w innych częściach świata, co, zdaniem autora, prowadzi do pogłębiania się i tak już silnych podziałów na lewicy (s. 158). Bo choć Sader sam ma otwarcie ambiwalentny stosunek do rządów Luli, Kirchnera czy Vasqueza, to dostrzega w nich jednak szansę na odbudowanie świata wielobiegunowego, a tym samym stworzenia przeciwwagi dla hegemonii neoliberalizmu.

Autor, niejako wracając do sporów toczonych w łonie II Międzynarodówki, podejmuje następnie zadanie pogodzenia dwóch z pozoru wykluczających się stanowisk i próbuje nas przekonać, że potrzebne, a co więcej, możliwe jest wypracowanie kompromisowej strategii, na nowo określającej relacje między reformą a rewolucją. Przede wszystkim obu stronom polemiki powinno zależeć „na powstaniu takiej przestrzeni sporu politycznego i ideologicznego, gdzie dominującą rolę odgrywa polaryzacja między prawicą a lewicą” (s. 157), nie zaś „wewnętrzny” spór różnych odcieni i obozów lewicy. Ale do tego konieczne jest uświadomienie sobie, że między strategią reformistyczną a rewolucyjną nie ma wcale nieuchronnej sprzeczności, zaś decydująca jest treść przeprowadzanych reform, to, w jaki sposób i na ile dotykają one kluczowej kwestii stosunków władzy, oraz możliwości stworzenia alternatywnego bloku geopolitycznego, w którym państwo – wraz z jego gospodarczą, społeczną i polityczną specyfiką – odgrywa rolę najważniejszą. (s. 166)

Krytyka dosięga tu wobec tego takich współczesnych myślicieli, jak John Holloway czy Antonio Negri, których teorie, jak czytamy w książce Sadera, zdawały się wprawdzie dobrze opisywać sytuację geopolityczną, ale którzy jednak „znaleźli swój azyl w mitycznym »społeczeństwie obywatelskim« i redukcjonistycznej »autonomii ruchów społecznych«, dochodząc do wniosku, że brak strategii, cechujący tych, którzy odrzucają państwo i politykę, zasługuje w istocie na pochwałę” (s. 121). Krytyka ta wydaje się jednak nietrafna w kontekście aktualnego stanowiska, jakie Negri i Mezzadra zabrali w kwestii niedawnych wyborów parlamentarnych w Grecji i (zbliżających się) wyborów w Hiszpanii, wskazując na „konieczność rekonstrukcji hipotezy socjaldemokratycznej”, a dalej pisząc, iż „istotne wydają się nam wyniki najbliższych wyborów w Grecji i Hiszpanii oraz [to] że Syriza i Podemos reprezentują znaczące zmiany – w stopniu, w jakim potrafiły otworzyć (…) nowe przestrzenie polityczne, nieredukowalne do władztwa starych nomenklatur”[1]. Sader jednak wytyka im konsekwentnie (na co oczywiście ma wpływ fakt, iż swoją książkę pisał w 2009 roku, a więc sześć lat przed ukazaniem się tekstu Negriego i Mezzadry) „zarzucenie myślenia i propozycji strategicznych”, co było wycofaniem się na pozycje przedmarksowskie i w czego następstwie miał osłabnąć obóz antyneoliberalny (s. 191). Wpisuje on te działania w szerszy kryzys ideologiczny, jakim był zwrot postmodernistyczny, który nazywa „samobójstwem teorii” (s. 122). By móc wyjść poza obecną fazę oporu, konieczny jest powrót do całościowych modeli analitycznych, z którymi postmodernizm programowo zerwał. Jedynie wtedy, jak dowodzi Sader, możliwe będzie zrozumienie zmian, jakie przyniosło przejście od świata dwubiegunowego do jednobiegunowego związane z upadkiem Bloku Wschodniego i dostrzeżenie szczególnego charakteru Ameryki Łacińskiej w globalnym neoliberalizmie. Dopiero ta „konkretna analiza konkretnej sytuacji”, jak nazywa ją za Leninem brazylijski socjolog, umożliwi wreszcie stworzenie teorii praktyki, która nie będzie tylko próbą przeszczepienia rozwiązań z poprzedniej epoki, ale twórczą i odpowiadającą na aktualne problemy strategią. Albo więc, podsumowuje, „podążymy tropem nowego latynoamerykańskiego kreta, albo też pozostanie nam tylko kult antologii świętych tekstów, jakimi dzieła klasyków stają się w rękach znerwicowanych sekciarzy, drżących przed prawdziwą historią” (s. 123).

Tomasz Orłowski

 
[1] Sandro Mezzadra, Antonio Negri. 2015. „O politykę walk. Syriza, Podemos i my”. Tłum. Maciej Szlinder, www.praktykateoretyczna.pl/sandro-mezzadra-toni-negri-o-polityke-walk-syriza-podemos-i-my.