Zacznę od cytatu. Bertrand Russell mawiał: „To read an author to refute him is not a way to understand him”. Zdecydowałem się napisać kilka słów w odpowiedzi na recenzję Piotra Kuligowskiego kierowany przeświadczeniem, iż Russell miał jednak sporo racji. Skąd to przekonanie? Ustalmy na początku rzecz najważniejszą. Recenzent już w pierwszym zdaniu (co za niecierpliwość) ujawnia swe intencje: przywołać do porządku, obnażyć, zerwać strojne piórka. Miecz lśni w słońcu, spada cios… Wszystko staje się jasne. Fasada jest krucha, a pod spodem…? Pustka, czeluść, w której snują się cienie przeszłości. Okazuje się, iż autor nie wiedział, że wystąpił w niemodnym już stroju; nie zajrzał do najnowszych katalogów. Temat jest niemodny; to „przebrzmiały hit”, jak czytamy. Oto zarzut, oto dramat. Czyżby? Z pewnym zażenowaniem obserwowałem zawsze skłonność do łączenia refleksji dotyczącej nauki z pojęciem mody. Moda to konformizm, to entuzjazm związany z naśladowaniem. Pytanie, czy rzeczywiście tak bardzo powinno nam na zależeć na nadążaniu za modą? Oczywiście, na moje uwagi można odpowiedzieć wzruszeniem ramion. W nauce zawsze przecież chodzi o nowatorstwo. Czy nowatorstwo oznaczać ma jednak zakaz spoglądania wstecz? Dla humanistyki to pytanie jest bardzo ważne – czy możemy wyjść poza dziejowość własnego myślenia, poza jego usytuowanie w nurcie przeszłości?
A zatem, czy temat który podejmuję, jest w istocie „przebrzmiałym hitem”? Rzeczywiście, żadne to novum. Nasze myśli skierował w tę stronę, już dość dawno temu, Arystoteles, odrzucając (z jednej strony) Platońską epistemologię i Platońską symbolikę wyżyn. Z drugiej jednak strony podkreślał też jednak uporczywy charakter trudności, jakie napotykamy, próbując skonsolidować nasz sposób myślenia w systemie wzajemnych odniesień, w sferze praxis (niska ocena demokracji – „właściwie nie jest on już ustrojem”, jak twierdził Arystoteles). Upłynęło sporo czasu. Dziś ten brak konsolidacji jawi się z dramatyczną (a może groteskową) wyrazistością. Czy rzeczywiście nie ma już do czego wracać? Jeśli rzecz całą rozpatrujemy w kategoriach rozumienia, a takie jest właśnie moje zamierzenie, taka teza może tylko rozbawić. „Doświadczenie hermeneutyczne”, posłużmy się określeniem Gadamera, oznacza (między innymi) nieustanną gotowość do ponawiania prób, do poszukiwania nowego brzmienia, do nieustannego zmagania się ze stawiającą opór materią słów wypowiedzianych, które trzeba wydobywać z ich kamiennego snu, przywracając im życie. „Pośród przemian rozumienia” – mówi Gadamer w Prawdzie i metodzie – „przejawia się pełnia sensu”.
Tak więc żaden problem związany z rozumieniem nie ma zamkniętej postaci. Czy ktoś nam już ostatecznie wyjaśnił, czym była nowoczesność? Nietzsche, Lyotard byli modni dwadzieścia lat temu…? Litości, tak można mówić o kapeluszach. Nietzsche może (powinien?) być czytany wciąż od nowa. Wciąż nas może czegoś nauczyć. Odnotujmy choćby problem woli złudzenia – ma on kapitalne znaczenie, zwłaszcza wtedy, gdy zaczynamy zastanawiać się nad kwestią poznawczego potencjału nowoczesności i praktyk związanych z tworzeniem i uprawomocnieniem wiedzy (także naukowej). Na marginesie, próbowałem o tym trochę pisać w pracy Prawda i wola złudzenia.
Typ krytyki, z którym się zetknąłem, jest dość symptomatyczny (myślę o jej najogólniejszym przesłaniu). Nietzsche (znowu on) miał jednak rację. Nowoczesność jest opanowana przez żywioły resentymentu. Nasze wartości są owocem dyskredytowania. Dzięki negowaniu rodzi się nasze własne poczucie wartości. Oddychamy pełną piersią, niwecząc pozory powagi. Niech tak będzie. Jeśli chodzi o recenzję mojego tekstu, to jej konkluzja jest zawarta już w pierwszym zdaniu.
Odnosząc się do konkretu, chciałbym zaznaczyć kilka kwestii:
Recenzentowi jestem oczywiście wdzięczny. Trudził się, przemierzając otchłanie pustki. To budujące świadectwo szlachetnego poświęcenia. Ale nie upadajmy na duchu. Ktoś kiedyś powiedział: „ruch jest wszystkim, cel jest niczym”.