W ostatnich miesiącach uwaga światowej opinii publicznej skupiła się na politycznych przekształceniach na Bliskim Wschodzie, na fali protestów od Tel Awiwu przez Madryt po Wall Street, a także bieżącym kryzysie w Grecji. Jednak w cieniu tych niepokojów mieliśmy do czynienia z wrzeniem na postsocjalistycznych Bałkanach. Przez cały 2011 rok wybuchały protesty manifestujące żądania społeczne w Rumunii, Albanii, Serbii, Macedonii, a zwłaszcza w Chorwacji. Na początku chorwackich protestów minister spraw wewnętrznych Tomislav Karamarko określił protestujących słowem „Indijanci”, czyli „Indianie”. Zamierzał zbagatelizować zarówno ich, jak i ich żądania, określając ich jako kolorową paradę złożoną z politycznie nieistotnych aktorów. To zagranie obróciło się nie tylko przeciw samemu ministrowi (protestanci zawłaszczyli zamierzone oszczerstwo i przekształcili je w satyryczną broń przeciwko rządowi, do tego stopnia, że mówiło się później o „Indiańskiej rewolucji”), ale także ujawniło istotę wschodnioeuropejskich, a szczególnie bałkańskich kłopotów.
Wbrew demokratycznej obietnicy roku 1989 oraz ostatecznemu nadejściu „końca historii”, postsocjalistyczni obywatele (ci „Indianie” „Dzikiego Wschodu”) czują się dzisiaj w znacznym stopniu wykluczeni z procesu podejmowania decyzji. Większość wyborów okazała się niczym więcej, jak przetasowaniem tej samej oligarchii politycznej, de facto niezróżnicowanej pod względem politycznych programów czy retoryki. Podczas kampanii prywatyzacyjnych wielu ludzi straciło zatrudnienie lub doświadczyło pogorszenia się warunków pracy. Zarówno emerytury, jak i większość gwarantowanych korzyści społecznych (takich jak darmowa edukacja czy służba zdrowia) wyparowało stopniowo. Ponadto wielu mieszkańców jest obecnie poważnie zadłużonych w zagranicznych bankach, które rozlały się po Bałkanach, kontrolując niemalże cały sektor finansowy regionu ((Na przykład 75,3% w Serbii, 90% w Chorwacji i 95% w Bośni i Hercegowinie. Zob. Y. Koyama, Impact of the Global Financial Crisis on the Western Balkan Countries: Focusing on Croatia, wystąpienie na konferencji pt. Global Shock Wave: Rethinking Asia’s Future in Light of the Worldwide Financial Crisis and Depression 2008-2010, która odbyła się na Uniwersytecie w Kyoto 25-26 września 2010 r.)) . Druzgocące wojny lat dziewięćdziesiątych pochłonęły w byłej Jugosławii prawie 130 tysięcy ofiar, a po nich w ostatniej dekadzie nastąpiła fala zubożenia. Tym razem stały za nią „eurokompatybilne” elity, które przeprowadziły kolejne reformy neoliberalne, przedstawiane jako konieczny element procesu akcesyjnego do Unii Europejskiej.
„Transformacja” jest nazwą nadaną procesowi przekształcenia byłych państw socjalistycznych w liberalne demokracje i gospodarki wolnorynkowe (będące najwyraźniej nierozłącznymi bliźniakami nowej epoki). Nazwa ta wniosła zarówno do dyskursu publicznego, jak i politycznego quasi-biblijne odniesienia wstępowania na „ziemię obfitości”. Ale nawet dzisiaj, dwadzieścia lat później, słyszymy, że Transformacja nie została dokończona. Tułaczka po pustyni wydaje się nie mieć końca. Pomimo retoryki niedokończenia można zaobserwować doskonałe panowanie wolnego rynku. Postsocjalistyczna Europa Wschodnia jest całkowicie wcielona do systemu kapitalistycznego w półperyferyjnej roli. W praktyce oznacza to dostępność taniej i wysoko wykształconej siły roboczej w sąsiedztwie kapitalistycznego rdzenia, quasi-totalną zależność gospodarczą od tegoż rdzenia oraz jego wielonarodowych banków i korporacji, a wreszcie akumulację długu. Procedury liberalnej demokracji formalnie zdają się obowiązywać. Mimo to pojęcie niedokończonej transformacji wciąż dominuje w dyskursie medialnym i akademickim, a elity polityczne wykorzystują je do usprawiedliwienia każdej kolejnej fali prywatyzacji majątku państwowego lub społecznego. Jest tak, jakby nikt nie miał odwagi powiedzieć, że Transformacja oznaczała właśnie poddanie tych państw władzy kapitalizmu. Pod tym względem Transformacja jako taka dawno się zakończyła. Nie ma już czego „transformować”. Retoryka niedokończonej transformacji ma jednakże dwa wyjaśnienia przyczynowe: unikanie pełnej konfrontacji z jej konsekwencjami oraz zachowanie dyskursu i stosunków dominacji vis-à-vis byłych państw socjalistycznych. Jednym z podstawowych założeń wiecznej transformacji jest zatem „potrzeba” kurateli i nadzoru.
Obserwatorzy często wskazują także na inne transformacyjne zjawisko, a mianowicie pojawienie się „komunistycznej nostalgii”. Politycznie jałowa nostalgia podobna do tej z filmu Goodbye, Lenin jest często przyjmowana ze zrozumieniem, podczas gdy sondaż pokazujący, że 61% Rumunów uważa, że lepiej żyło się w czasach Ceauşescu, spotyka się z silną dezaprobatą, a nawet rozczarowaniem obserwatorów ((Zob. R. Vassilev, The Tragic Failure of Post-Communism in Eastern Europe, http://globalresearch.ca (dostęp 8.03.2011).)) . Zagorzali liberałowie mogą zwracać uwagę, że mamy tu do czynienia z historią jak w „egipskich garnkach mięsa” ((Autorzy odwołują się tutaj do eseju Drago Jančara o tym tytule (przyp. tłum.).)) : „niewolnicy” zawsze są nostalgiczni względem swych tyranów, zamiast cieszyć się, że są „wolni” – nawet gdy znajdują się blisko „ziemi obiecanej”. Interpretacja „nostalgii” jako wyrażonego „życzenia”, aby w magiczny sposób powrócić do reżimu państwa socjalistycznego (gdyby ktokolwiek proponował taką alternatywę) oznacza unikanie palących pytań, które kryją się za tymi uczuciami: dlaczego ludzie czują się dzisiaj politycznie ubezwłasnowolnieni, ekonomicznie ograbieni oraz zniewoleni? Dlaczego i kiedy liberalna demokracja oraz wolny rynek obierają zły kierunek? Czy była jakakolwiek inna możliwość? Dlaczego sytuacja się nie poprawia?
Skoro komunistyczna nostalgia nie wytwarza określonego ruchu politycznego ani programu, odpowiedzi trzeba szukać w rozpowszechnionym poczuciu, że coś w nowym systemie nie działa, toteż należy powrócić do ideałów związanych z hojną polityką społeczną byłych państw komunistycznych. Badania „Titostalgii” przeprowadzone przez słoweńskiego socjologa Mitję Velikonję, pokazują dwie odmiany nostalgii komunistycznej: bierną, nastawioną na pielęgnowanie symbolicznego dziedzictwa starego systemu, oraz aktywną, która próbuje krytycznie obserwować współczesną rzeczywistość przez bezspornych osiągnięć w gospodarczej i społecznej emancypacji mas w dwudziestym wieku ((M. Velikonja, Titostalgia, Ljubljana 2008, http://mediawatch.mirovniinstitut.si (dostęp 8.03.2011).)) . Ci, którzy nie potrafią (lub odmawiają) przyjąć do wiadomości tych uczuć, udają, że nie widzą rosnącego niezadowolenia i wzrastających żądań społecznych, które kwestionują Transformację zarówno jako proces reformowania, jak i teleologiczno-ideologiczny konstrukt dominacji.
Unia Europejska jest główną zwolenniczką wschodnioeuropejskiej Transformacji. Zgodnie ze strategią z 1993 roku ma ona za pomocą kryteriów kopenhaskich edukować, dyscyplinować i karać, oferując członkostwo w Unii jako nagrodę znajdującą się na końcu wyboistej drogi Transformacji, gdzie czeka, jak głosi opowieść, demokratyczna i gospodarcza zapłata. Rzeczywistość jednakże zniszczyła tę bajkę: nawet gdy cel został już ostatecznie osiągnięty, nie dotrzymano w pełni obietnicy. Tylko trzy państwa członkowskie „starej” Europy nie nałożyły natychmiastowych ograniczeń na swobodny przepływ mieszkańców „nowej” Europy w poszukiwaniu pracy, łamiąc obietnicę równego europejskiego obywatelstwa. Co więcej, istnieje zapotrzebowanie na dalszy „monitoring” państw „wschodnich Bałkanów”, których obywatele (w sensie prawnym również obywatele Unii) są często traktowani jak obywatele trzeciej kategorii, co unaocznił przypadek Rumunów (w większości Romów) wydalonych ostatnio z Francji jako nielegalnych obcokrajowców. Nie osiągnięto ekonomicznego dobrobytu, a demokracja nie rozkwitła.
Unia Europejska była najpotężniejszym politycznym i gospodarczym aktorem na postsocjalistycznych Bałkanach, stanowiących najbardziej różnorodny krajobraz polityczny w Europie. Nigdzie indziej tak jak na tym półwyspie europejska mission civilisatrice nie jest tak ewidentna. Unia w pełni włączyła Słowenię, „monitoruje” jednak Rumunię i Bułgarię, które to państwa były ogromnie krytykowane i poddawane sankcjom za niezdolność „dogonienia” (Bułgaria straciła miliony z funduszy europejskich). Pięć lat po wejściu do Unii, kraje te zostały poważnie dotknięte kryzysem gospodarczym ((R. Vassilev, The Tragic Failure...)) . Unia Europejska nie tylko nadzoruje zachodniobałkańskich kandydatów („negocjacje” są raczej eufemizmem określającym jednostronną komunikację oznaczającą niewiele więcej jak operacje „tłumacz-wklej” podczas przyjmowania acquis communautaire), ale utrzymuje de facto dwa półprotektoraty (Bośnię i Kosowo). Unia rozwinęła różnorodne podejścia: nadzorowanie i karanie (Rumunia i Bułgaria), dwustronne negocjacje członkowskie (Chorwacja i Czarnogóra), karanie i nagradzanie (Serbia i Albania), administrowanie [managing] (Bośnia), zarządzanie [governing] (Kosowo) i wreszcie ignorowanie (zablokowanie Macedonii w imię sporu z Grecją). Dzisiaj wszystkie te podejścia łączy jeden wspólny mianownik – kryzys.
Bałkany opanowało społeczne przygnębienie, a dotyczy to szczególnie tzw. Bałkanów Zachodnich – kolejnego konstruktu wykutego w Brukseli, który składa się z byłych republik Jugosławii „minus Słowenia, plus Albania”. Ta całość posiada złożone atrybuty: jest regionem nie tylko postsocjalistycznym, ale także porozbiorowym i pokonfliktowym. Jest w całości otoczona przez członków Unii, tworząc coś w rodzaju „getta”, wokół którego powoli rozstawiła się strefa Schengen. Słowenia, Węgry i Grecja patrolują Fortecę, a Rumunia i Bułgaria także są przygotowywane do tej roli (póki co bezskutecznie). Można postrzegać rozszerzanie strefy Schengen (zamiast rozszerzania Unii) jako kontynuację polityki powstrzymywania właściwej dla lat dziewięćdziesiątych, kiedy głównym celem było zapobieżenie rozlania się wojny w byłej Jugosławii. Pod tym względem, wyjąwszy podejście „minus Słowenia, plus Albania” ukrywające fakt, że Słoweńcy są wciąż głęboko powiązani ze swoimi południowymi braćmi, a Albańczycy są przede wszystkim bliscy swoim albańskim krewnym w Kosowie, „Jugosławia” jako przestrzeń geopolityczna wcale nie zniknęła. Poczucie jedności regionu, pomimo konfliktów, naprowadziło Tima Judaha do wymyślenia nowego terminu „Jugosfera”, który szybko się przyjął ((T. Judah, Yugoslavia Is Dead, Long Live the Yugosphere, LSEE Papers on South Eastern Europe, listopad 2009, www2.lse.ac.uk (dostęp 8.03.2011).)) . Nie mówi nam to jednak wiele, ponieważ te „sfery” kształtowane są nie tylko przez wewnętrzne siły dośrodkowe, ale, co ważniejsze, przez ich zewnętrzne granice i odizolowanie od innych sfer.
W przeciwieństwie do innych regionów, na Bałkanach Unia Europejska podjęła bezpośrednią interwencję. Kosowo jest skutecznie zarządzane przez Unię poprzez EULEX Kosowo (ang. European Union Rule of Law Mission in Kosovo, Misja Rządów Prawa Unii Europejskiej w Kosowie). Mimo że w misji bierze udział pięć państw członkowskich UE, wciąż odmawiają one uznania nowego państwa. Sytuacja ta ujawnia porażkę kierowanej przez Stany Zjednoczone (i zazwyczaj wspieranej przez Unię) strategii niepodległości Kosowa, która pozostawiła kraj i jego ludność w zawieszeniu częściowego uznania, uniemożliwiając wstąpienie do jakichkolwiek organizacji międzynarodowych. Poza Bośnią i Kosowem, europejskie siły zbrojne, dowodzone przez Włochy, interweniowały w Albanii w 1997 roku, wojska unijne były obecne w Macedonii, a wiele państw członkowskich UE było zaangażowanych w bombardowania ówczesnej Federalnej Republiki Jugosławii. Unia nie jest zatem na Bałkanach wyłącznie klubem, który testuje kandydatów – jest aktywnym graczem w przekształcaniu regionu, politycznie, społeczne i gospodarczo. Nasz przegląd unijnej Balkanpolitik wymaga odpowiedzi na pytanie: dlaczego ta polityka stabilizacji i integracji nie zakończyła się powodzeniem?
Stany Zjednoczone w ogóle, a Unia Europejska na Bałkanach w szczególności, udają swoją dominację poprzez polityki „państwotwórcze” lub „budujące potencjał” oraz lokalną „własność”. Dokładnie to David Chandler nazywa „wypartym Imperium” [Empire in denial], które to pojęcie dostarcza przekonującego argumentu o neokolonializmie przebranym za budowanie państwa ((D. Chandler, Empire in Denial, London 2006.)) . Przez jakiś czas przykład stanowiły Bośnia i Kosowo, lecz obecnie mamy do czynienia z Irakiem i Afganistanem, Libią, a niebawem prawdopodobnie Syrią i innymi państwami Bliskiego Wschodu. W praktyce strategia lokalnej własności oznacza niewiele więcej, niż wdrażanie zewnętrznie narzuconych reform wraz z obciążaniem odpowiedzialnością lokalnych elit. Ze względu na koszty i niepopularność tej formy dominacji, „wyparte Imperium” nie rządzi bezpośrednio, lecz poprzez zaprzyjaźnione reżimy, które przyjmują na siebie odpowiedzialność za realizowanie (lub nie) strategii „państwotwórczych” lub tych nastawionych na wypełnianie roli członka Unii Europejskiej.
Problem pojawia się jednak, gdy pochodzące z wyborów lokalne elity unikają współpracy tam, gdzie podcięłaby ona gałąź, na której spoczywa ich władza, szczególnie w takich dziedzinach, jak sądownictwo i policja. Problem jest jeszcze bardziej rozjątrzany przez ideologiczną niezdolność „wypartego Imperium” do zakwestionowania tychże wybranych liderów, mimo że proces wyborczy jest podatny na różne manipulacje lokalnych oligarchii, zarówno przed, jak i po głosowaniu. Obstaje ono ponadto przy ciągłych środkach zaciskania pasa i neoliberalnych reformach, które w założeniu powinny być przeprowadzone przez te same „demokratycznie wybrane”, ogromnie skorumpowane i głęboko niedemokratyczne elity, które ostatecznie jako jedyne korzystają z tychże reform.
Türkes i Gökgöz wskazują na to, że główną strategią Komisji Europejskiej jest właśnie „neoliberalna restrukturyzacja”, która w praktyce podważa demokratyzację (przedstawianą jako cel działań UE) i umożliwia praktyki autorytarne ((M. Türkes, G. Gökgöz, The European Union’s Strategy Towards the Western Balkans: Exclusion or Integration, “East European Politics and Societies” 2006, Vol. 20, No. 4, s. 659-690.)) . Założona relacja przyczynowa między neoliberalnymi reformami gospodarczymi a promocją demokracji okazuje się tym samym wysoce problematyczna. Te dwa kluczowe elementy unijnej strategii wobec Zachodnich Bałkanów, jak podkreślają Türkes i Gökgöz, „wzajemnie się nie wzmacniają”. Jak argumentują, jest raczej „dokładnie odwrotnie”. Wygląda na to, że w sytuacji pokonfliktowej, charakteryzującej się bliskimi związkami biznesu, sieci przestępczych, państwowego aparatu bezpieczeństwa i elit politycznych, obecna strategia unijna podkopuje swój własny oficjalny cel – stabilizację i demokratyzację regionu.
Problemem jest właśnie to, że neoliberalne reformy otwierają lokalnym elitom więcej możliwości dla zachowań korupcyjnych i rabunkowych, co doskonale pokazuje przykład chorwacki. Prywatyzacja infrastruktury takiej jak telekomunikacja, dużych przedsiębiorstw, zasobów naturalnych (woda), instytucji medialnych, a nawet usług publicznych, obok zagranicznych inwestycji bankowych czy destrukcyjnych linii kredytowych, jest jedną z tych wielu „możliwości” wyłaniających się z neoliberalnej restrukturyzacji, która jest pierwszą fazą wcielenia do sfery unijnej. Przypadek chwalonego przez Unię byłego premiera Chorwacji Ivo Sanadera, który aktualnie przebywa w więzieniu w związku z wieloma zarzutami korupcyjnymi, jest wymownym przykładem tego, jak lokalne elity mogą korzystać z procesu „restrukturyzacji”.
„Zagrzeb = Maghreb”. Na pierwszy rzut oka wyglądało to jedynie na grę słów używaną przez lewicujące media, jednak zaraz po upadku tunezyjskich i egipskich dyktatorów „facebookowe protesty” wybuchły także w Chorwacji ((T. Prug, Croatia Protests Show Failure of Political Promise, “The Guardian”, 2 kwietnia 2011, http://guardian.co.uk (dostęp 9.05.2011).)) . Nie ma prostej analogii między nimi a Arabską Wiosną i błędem byłoby ustanawianie takowej. Niemniej jednak sytuacja na Bałkanach wykazuje pewne podobieństwa do bliskowschodnich wystąpień, a szczególnie tyczy się to sytuacji w Grecji. Wydarzenia w Chorwacji stanowią bogate podłoże dla analiz stawiających sobie za cel uchwycenie aktualnego nastroju niezadowolenia i rebelii na granicy Zachodu.
Od 1990 roku Chorwacja przeszła szereg przekształceń, włączając w to okrutną wojnę, nacjonalistyczną autokrację oraz „euro-kompatybilne” działania post-Tudjmańskich elit, całkowicie niechętnych porządkowaniu bałaganu poprzedniej dekady. Doprowadziło to ostatecznie Chorwację na próg Unii Europejskiej. Jednak jakim państwem jest ona, pukając do unijnych drzwi? 3 miliardy długu zagranicznego odziedziczonego po Jugosławii urosło do 60 miliardów, co wynosi około 100% PKB (który w 2009 roku spadł o 5,6%, a w 2010 roku o kolejne 1,5%) ((Analiza chorwackiej sytuacji gospodarczej zob. H. Vidovic, Croatia: Difficult to Come out of the Crisis, [w:] P. Havlik [i in.], Recovery – in Low Gear Across Though Terrain, with Current Analyses and Forecasts ,7 lutego 2011, s. 77.)) . Kiedyś najzamożniejsza i najbardziej rozwinięta z jugosłowiańskich republik, dzisiaj nie posiada prawie żadnego przemysłu. Ułatwiona przez wojnę krętacka prywatyzacja lat dziewięćdziesiątych oraz następujące po niej ciągłe reformy neoliberalne kolejnej dekady wytworzyły ogromne rozwarstwienia społeczne, w tym 19-procentową stopę bezrobocia. Nie dalej jak w kwietniu 2010 roku chorwacki rząd przedstawił „Program dla Ożywienia Gospodarczego”, który zasadniczo przyjmował środki zaciskania pasa poprzez zmniejszenie liczby pracowników sektora publicznego o 5% oraz obcięcie budżetu na ich płace o 10%. Ogłosił także prywatyzację dużych państwowych przedsiębiorstw, takich jak spółki elektryczne, drzewne i wodne oraz koleje – wszystkie znajdujące się nad już sprywatyzowanymi, odnoszącymi sukcesy firmami państwowymi, takimi jak Croatian Telecom, znany producent farmaceutyczny Pliva oraz spółka paliwowa Ina. Słynne chorwackie wybrzeże, będące rajem dla turystów, ukrywa niszczenie jednego z najbardziej zaawansowanych przemysłów stoczniowych, czwartego największego, posiadającego około 1,5% globalnego rynku. Przemysł ten zatrudnia 12 tys. pracowników, a kolejne 35 tys. miejsc pracy jest z nim bezpośrednio powiązane ((Zob. Y. Koyama, Impact on the Global…)) . Unia Europejska naciska na Chorwację, aby ta przestała subsydiować swoje stocznie. Musiałoby to pociągnąć za sobą znaczne zmniejszenie, jeżeli nie całkowite zamknięcie jednego z najlepiej prosperujących krajowych przemysłów.
Wszystkie sprzeczności kapitalistycznego rdzenia, takie jak szoki finansowe, beztroski konsumpcjonizm, dominacja wielkich spółek medialnych, polityka kierowana przez elity, deficyt demokracji czy komercjalizacja usług publicznych są widoczne wraz ze wszystkimi politycznymi, społecznymi i gospodarczymi problemami postsocjalistycznych, porozbiorowych i pokonfliktowych półperyferii. Chorwacja jest całkowicie zależna od rdzenia w sprawach związanych z finansami (jak wspomnieliśmy, zagraniczne banki kontrolują 90% sektora), gospodarką (kapitał zagraniczny zdominował wszystkie działania gospodarcze) oraz wojskiem (Chorwacja dołączyła do NATO w 2008 roku). Neoliberalna hegemonia łączy się z konserwatywnym nacjonalizmem, który wpędził Chorwację w niecny sojusz struktur państwowych, dużego biznesu i mafii. Do niedawna wszystko to nie było kwestionowane. Jednak zimą ulice wypełniły się protestami, tak jakby lewantyńskie echa odnalazły prawdziwie otwarte uszy po drugiej stronie Morza Śródziemnego.
Zaczęło się od „facebookowego ruchu” gromadzącego generację młodych, politycznie zdezorientowanych, niezadowolonych z nowej polityki rządu. Za miejsce rozpoczęcia można uznać protest na placu centralnym w Zagrzebiu 26 lutego 2011 roku, kiedy weterani wojenni i grupy prawicowe zebrały się, by wyrazić sprzeciw wobec ekstradycji i procesu byłego chorwackiego żołnierza w Serbii. Skończyło się brutalnym starciem tłumu złożonego w większości z pseudokibiców z policją. Jednakże zaledwie dwa dni później wyłonił się inny protest. „Protest facebookowy” zaczął się organizować bardziej wokół takich powodów do niepokoju, jak fatalna sytuacja społeczna, brak zaufania do instytucji oraz przeżarty korupcją i pogłębiający nierówności społeczne system polityczny. Bardzo zaskakująca była możliwość obserwowania niezależnych protestów jednoczących grupy różnej maści politycznej. Jeszcze bardziej niespodziewane były transparenty oskarżające Unię Europejską i kapitalizm jako takie, kwestionujące system partyjny oraz, idąc o krok dalej, domagające się demokracji bezpośredniej.
Korzeni nieoczekiwanego wyłonienia się czegoś, co moglibyśmy nazwać nową, zorganizowaną i naprawdę oryginalną lewicą w Chorwacji, która jest aktywnie włączona, a nawet kształtuje obecne ruchy protestacyjne, należy szukać w 2009 roku. Wówczas niezależny ruch studencki wyraził silny opór wobec prywatyzacji i komercjalizacji szkolnictwa wyższego. Jak coś w rodzaju Heglowskiej „konkretnej uniwersalności”, ich protest przeciwko neoliberalnym reformom edukacji przerodził się w prawdopodobnie pierwszą silną opozycję polityczną nie tylko wobec rządu, ale całego reżimu politycznego i społecznego. Przez 35 dni wiosny i dwa jesienne tygodnie 2011 roku ponad 20 chorwackich uniwersytetów było okupowanych przez studentów, którzy w praktyce nimi zarządzali ((Pisaliśmy szerzej o studenckich i obywatelskich buntach stosujących okupacje uniwersytetów, a także broniących przestrzeni publicznych w naszej książce pt. Pravo na pobunu – uvod u anatomiju gradjanskog otpora [Prawo do buntu – wprowadzenie do anatomii obywatelskiego oporu], Zagrzeb 2010. Przegląd ruchów studenckich – zob. M. Kapović, Two Years of Struggle for Free Education and the Development of a New Student Movement in Croatia, 4 stycznia 2011, http://slobodnifilozofski.org (dostęp 9.05.2011).)) . Samo w sobie nie było to niczym nowym pod słońcem, ale sposób w jaki studenci okupowali i kierowali uniwersytetami wymaga uwagi ze względu na swoją oryginalność w znacznie szerszym kontekście niż bałkański, czy wschodnioeuropejski.
Studenci utworzyli obywatelskie zgromadzenia plenarne (nazywane „plenum”), na które zaproszeni byli nie tylko oni, ale wszyscy obywatele. Nie tylko dyskutowano kwestie o publicznym znaczeniu, takie jak edukacja, ale także decydowano o kierunku działań buntowniczych. Na najbardziej aktywnym plenum na Wydziale Humanistyki i Nauk Społecznych w Zagrzebiu każdego wieczora zbierało się nawet po tysiąc osób, które zastanawiały się nad sposobami postępowania ((Szczegółowy przegląd działań studentów: zob. The Occupation Cookbook, or the Model of the Occupation of the Faculty of Humanities and Social Sciences in Zagreb, London 2011, http://www.minorcompositions.info Polskie tłumaczenie obszernego fragment tej książki: Jak przeprowadzić okupację? Okupacja Wydziału Nauk Humanistycznych i Społecznych w Zagrzebiu, przeł. Maria Ł., „Przegląd Anarchistyczny” nr 13/2012, s. 96-113.)) . Wydarzenia te dały początek ruchowi opowiadającemu się za demokracją bezpośrednią, jako niezbędną korektą (i prawdopodobnie prawdziwą alternatywą dla) demokracji elekcyjnej i rządów partii. Nowa chorwacka lewica, której idee szybko rozprzestrzeniły się po całym obszarze byłej Jugosławii, nie postrzega demokracji bezpośredniej jako ograniczonej do praktyki referendum, ale raczej jako środek politycznej organizacji ludzi od lokalnych wspólnot po poziom narodowy. Dowód na to, że
nie była to wyłącznie idea grup marginalnych, nadszedł zaraz po studenckich okupacjach. Między 2009 a 2011 rokiem Chorwacja była świadkiem masowego ruchu (pod hasłem „prawa do miasta”) ochrony przestrzeni miejskiej w centrum Zagrzebia, która została sprzedana wielkim inwestorom przez władze miejskie. Działania ruchu nałożyły się na falę strajków robotniczych w przemyśle tekstylnym, w stoczniach, a także na protesty rolników. Część z tych kolektywnych działań wykorzystywała model „plenum” rozwinięty na uniwersytetach lub podobne struktury demokracji bezpośredniej, co spotkało się z ogromnym zaskoczeniem ze strony elity politycznej i mediów głównego nurtu.
Chociaż nowa lewica odegrała kluczową rolę w zmianie charakteru protestów, nie przekształciło ich to w demonstracje o wyraźnie zaznaczonym lewicowym charakterze; formuła prawdziwie ludowego charakteru ruchu została zachowana.
W lutym, marcu i kwietniu 2011 roku prawie 10 tys. ludzi gromadziło się co drugi wieczór w Zagrzebiu, a kilka tysięcy w innych miastach ((Blisko 10 tys. ludzi okupowało główny plac w Zagrzebiu podczas światowego dnia protestów 15 października i odbyło tam pierwsze „ludowe plenum”, jednak nie udało się przemienić go w permanentną okupację.)) . Poza retoryczną zmianą (silny dyskurs antykapitalistyczny nie był słyszany dotąd ani w niepodległej Chorwacji, ani nigdzie indziej na Bałkanach), kluczowym elementem było odrzucenie liderów, co dało obywatelom możliwość decydowania o kierunku i formach ich protestów. „Indiańska rewolucja” wcześniej ograniczona do publicznych placów, szybko przerodziła się w długie marsze przez Zagrzeb. Był to wyraźny przykład tego, jak „zaplanowane przestrzenie obywatelstwa”, projektowane przez struktury państwowe i policję dla kontrolowanej ekspresji niezadowolenia, zostały zastąpione przez „kreowane przestrzenie obywatelstwa, których mieszkańcy sami otworzyli nowe sposoby i miejsca dla swoich wywrotowych działań oraz zakwestionowali legalizm w imię słuszności swoich żądań ((Zob. F. Miraftab, Invented and Invited Spaces of Participation: Neoliberal Citizenship and Feminists Expanded Notion of Politics, “Wagadu” 2004, No. 1, http://appweb.cortland.edu.)) . Nie był to już klasyczny, statyczny protest i, w przeciwieństwie do słynnych marszów w Belgradzie z lat 1996-1997, te w Zagrzebiu nie były wymierzone wyłącznie w sam rząd, rządzącą partię czy jej szefów. Przybrały one ton silnie antysystemowej krytyki, którą obrazuje fakt, że protestujący regularnie „odwiedzali” polityczne, społeczne i gospodarcze punkty węzłowe współczesnej Chorwacji (partie polityczne, banki, urzędy państwowe, związki zawodowe, fundusze prywatyzacji, ośrodki telewizyjne i medialne itd.). Spalono flagi rządzącej, konserwatywnej Chorwackiej Wspólnoty Demokratycznej, Partii Socjaldemokratycznej (uważanej za nieprzeciwstawiającą się neoliberalnym reformom), a nawet Unii Europejskiej (postrzeganej jako współwinna wykroczeń elity). Protestujący „odwiedzili” nawet rezydencje należące do polityków partii rządzącej, sygnalizując, zgodnie z powszechnym przekonaniem, że ich niedawno zdobyte bogactwo nie było niczym więcej jak zalegalizowaną grabieżą.
I to było właśnie nowe w tych protestach. Nie jest to kolejna „kolorowa rewolucja”, jak te tak entuzjastycznie przyjmowane przez zachodnie media i środowiska akademickie (poza tym niezainteresowane śledzeniem „fal demokratyzacji” nierobiących wiele ponad zamienienie jednego autokraty na innego, chętniejszego do współpracy). Finansowane przez Stany Zjednoczone kolorowe rewolucje nigdy nie kwestionują samego systemu politycznego czy gospodarczego, chociaż odpowiadają na autentyczne żądanie społeczeństw, aby pozbyć się autorytarnych i skorumpowanych elit, ukształtowanych w większości w latach dziewięćdziesiątych. Przykład Chorwacji pokazuje, że po raz pierwszy protesty nie są napędzane antyrządową retoryką jako taką, są natomiast oparte na autentycznych antyreżimowych odczuciach. Nie tylko państwo, ale cały aparat, na którym opiera się obecna oligarchia, zostają podważone przez (co prawda chaotycznie) samoorganizujących się obywateli. Nie potrzeba żadnej barwy do oznaczenia tego typu rewolucji, która w sposób oczywisty nie może mieć nadziei na żadną pomoc zewnętrzną lub relacje w międzynarodowych mediach. Czyni jedyną rzecz, którą wywłaszczeni mogą zrobić: maszerować przez swoje miasta zaznaczając topoi Reżimu, utwierdzonego przez ostatnie dwie dekady, który jest jednak narażony na załamanie pod ciężarem własnych sprzeczności i wytworów takich jak powiększająca się bieda. Wyłonienie się tych chorwackich protestów i ich natura skłania nas również do przemyślenia kategorii wyjaśniających sytuację społeczną, polityczną i gospodarczą na Bałkanach oraz w pozostałej części postsocjalistycznej Europy Wschodniej.
Powyższa analiza pokazuje, jak samo pojęcie Transformacji – jako ideologiczny konstrukt dominacji oparty na narracji włączenia byłej socjalistycznej Europy do zachodniego rdzenia – w rzeczywistości ukrywa monumentalne przekształcenia neokolonialne tego regionu w zależne półperyferia. Pomocnicze pojęcia, takie jak na przykład pojęcia „słabego” lub „zawodnego” państwa zasłaniają fakt, że nie są to anomalie Transformacji, ale raczej jedne z jej głównych produktów. Znany problem korupcji wpędza w zakłopotanie obserwatorów i naukowców, z których wielu, biorąc system liberalny za oczywistość, dochodzi do wniosku, że powszechna korupcja musi być związana ze ścieżką zależności lub zachowaniami kulturowymi „Wschodu”. W rzeczywistości jednak korupcja wydaje się być bezpośrednią konsekwencją neoliberalnej gonitwy Europy Wschodniej po 1989 roku i, co więcej, jest częstym zjawiskiem w samej Unii Europejskiej. Aby zrozumieć postkomunistyczne, „wewnętrzne, transformacyjne” kłopoty, a w szczególności aktualną sytuację polityczną i gospodarczą Bałkanów, trzeba wykroczyć poza analizę słabości i zawodności państwa. Wykorzystać pojęcie Reżimu jako konglomeratu politycznych elit, powiązanych z nimi biznesów i zachodnich partnerów, korporacji medialnych, organizacji pozarządowych promujących święte przymierze demokracji elekcyjnej i neoliberalnej gospodarki, przestępczości zorganizowanej (samej ściśle powiązanej z elitami politycznymi i gospodarczymi), zagranicznych łupieżczych banków oraz wreszcie skorumpowanego wymiaru sprawiedliwości i związków zawodowych. Pozostałe „aparaty ideologiczne” Reżimu pomagają scementować rezultaty wielkich neoliberalnych przekształceń.
Tu znajduje się najmniejszy wspólny mianownik między obecnymi Bałkanami a Arabską Wiosną: wszystkie te ruchy protestu, pomimo ich wyraźnych różnic, są gruntownie antyreżimowe. Bunty przeciwko reżimom postsocjalistycznym są znacznie trudniejsze, ponieważ często nie posiadają one jednej twarzy: nie ma żadnego dyktatora, królewskich ani rządzących rodzin, a co więcej, nie charakteryzują się one otwartą represją czy cenzurą. A jednak gniew jest podobny.
Prowadzi nas to logicznie do pytania: czy protesty te zapowiadają nowy początek dla polityki wschodnioeuropejskiej, szczególnie na Bałkanach? Nie trzeba znać ich historii, by dostrzegać, że możliwość nowego i zregenerowanego nacjonalizmu jest realna. Jednak z drugiej strony, zlekceważenie nowego ruchu ludowego z uwagi na jego heterogeniczność i uleganie różnego rodzaju wydarzeniom oznacza nie tylko porzucenie idei „woli ludu” ((Zob. P. Hallward, The Will of the People: Notes Towards a Dialectical Voluntarism, “Radical Philosophy” 2009, No. 155, s. 17-29.)) , ale także przylgnięcie do starej fantazji o określonych, dojrzałych momentach rewolucji. Przykład arabski pokazuje, że sytuacja pozostaje otwarta nawet po tym, jak Lud wymierzył znaczące – choć nie ostateczne – uderzenie reżimowi. Przykład chorwacki uzmysławia, jak sytuacja wywołana przez elementy prawicowe może zostać zamieniona w swoje przeciwieństwo i przejęta przez świeżo wyłonione, twórcze i postępowe siły. Dowodzi także, że nowa generacja wkracza do polityki poprzez bezpośrednie akcje i przez ulicę, a nie politycznymi kanałami demokracji elekcyjnej i polityki partyjnej.
Nowa lewica, której dopatrzyliśmy się w tych ruchach, jest oddzielona zarówno od przeszłości socjalizmu państwowego, jak i od tradycyjnych partii socjaldemokratycznych. Czasami w nieoczekiwanych miejscach, takich jak Bliski Wschód albo Chorwacja, można zaobserwować nagły wybuch autentycznej radykalności, od której wiele osób na Zachodzie, zbyt wygodnie osadzonych w strukturach liberalnej „opresyjnej tolerancji”, mogłoby się wiele nauczyć po względem form i metod wywrotowej polityki dwudziestego pierwszego wieku.
przełożył Maciej Szlinder
Dziękujemy autorom za zgodę na tłumaczenie i publikację.
Srećko Horvat jest filozofem z Zagrzebia. Opublikował sześć książek o teorii radykalnej i semiotyce. Jest twórcą Subversive Forum w Zagrzebiu.
Igor Štiks jest pisarzem i eseistą. Opublikował wiele artykułów naukowych dotyczących obywatelstwa i nacjonalizmu na Bałkanach. Jest także autorem dwóch powieści przetłumaczonych na tuzin języków europejskich, w tym A Castle in Romagna, która została uznana za najlepszą powieść w Chorwacji w 2001 roku. Mieszka w Edynburgu.
Horvat i Štiks są autorami książki o buntach studenckich i ruchu nowej lewicy w Chorwacji pt. Pravo na pobunu – uvod u anatomiju gradjanskog otpora, Zagrzeb 2010.