Stosunek Róży Luksemburg do tzw. „kwestii narodowej” i sprawy odbudowy niepodległości Polski, przez długi czas budził dużo emocji i kontrowersji.
Mimo, że wylano na ten temat morze atramentu, wciąż jeszcze nawet wśród osób zainteresowanych tą problematyką, pokutuje wiele uproszczeń i stereotypów. Pewne wyjaśnienie niektórych wątpliwości przynieść może zamieszczony poniżej obszerny tekst autorki Akumulacji Kapitału, zamieszczony w „Przeglądzie Socjaldemokratycznym” z 1902 r. Róża Luksemburg nie odnosi się tutaj w sposób bezpośredni do problemu państwa narodowego i procesów narodotwórczych w nowoczesnej Europie, jednak mimo to można uchwycić pewne istotne elementy jej stanowiska w tej sprawie. Artykuł ten jest poświęcony przede wszystkim polemice z „niepodległościowym” programem PPS. Trudno argumentom przytoczonym przez autorkę odmówić trafności – kapitalnie dowodzi wewnętrznych sprzeczności programu socjalistów–„niepodległościowców”, ośmieszając jednocześnie ich „powstańcze” plany. Co ciekawe, spora część postawionych w 1902 diagnoz okazała się trafna – „wodzowie” PPS, których przywołano w niniejszym tekście, wcześniej lub później wysiedli z „czerwonego tramwaju”, a niektórzy z nich, jak choćby Stanisław Grabski, znaleźli się wkrótce w ścisłym kierownictwie nacjonalistycznego obozu „wszechpolskiego”. Wydrwione w 1902 r. „powstańcze” plany także nie wypaliły – pokazał to dobitnie sierpień roku 1914 i pierwotne niepowodzenie militarnych planów przywódcy PPS, Józefa Piłsudskiego.
Jednocześnie autorka Akumulacji Kapitału, jak się wydaje, nie doceniała – co zresztą wytykał jej Lenin – możliwości wykorzystania dla sprawy rewolucji poczucia narodowej krzywdy, cechującego sporą część polskiego społeczeństwa. Tutaj lepszą intuicją wykazali się przywódcy PPS, choć narodowe uczucia mobilizowali w większości dla spraw innych, niż sprawa socjalizmu.
Na zakończenie warto dodać, że sprawa stosunku R.Luksemburg do kwestii odbudowy niepodległości Polski wciąż jeszcze czeka na swego badacza. Jest to bowiem kwestia skomplikowana, wymykająca się prostym formułom i łatwym klasyfikacjom. Nie sposób jej rozważać, bez analizy jej poglądów na strategię i taktykę ruchu robotniczego oraz kwestię kształtowania się nowoczesnych narodów. Wydaje się też, że płodna mogłaby okazać się próba analizy gospodarczej i politycznej kondycji II RP w kontekście diagnoz postawionych w rozprawie doktorskiej – Rozwój przemysłu w Polsce. Odbudowa niepodległego państwa polskiego miała miejsce w absolutnie wyjątkowych okolicznościach geopolitycznych, okolicznościach, których wcześniejsze przewidzenie było raczej mało prawdopodobne. Jednak sam fakt odbudowy Polski – jak można sądzić – nie przekreślił diagnoz stawianych przez autorkę Akumulacji Kapitału. A stagnacyjny charakter gospodarki II RP potwierdzać mógłby, przynajmniej w części, tezy postawione przez nią w rozprawie doktorskiej i późniejszych pracach. Powstanie państwa polskiego z jej punktu widzenia nie tyle byłoby więc czymś niemożliwym, ile po prostu szkodliwym z punktu widzenia gospodarczego rozwoju, a także warunków walki klasowej proletariatu. Jej ostatecznym efektem miał być tryumf socjalizmu w Europie, to zaś przekreśliłoby ostatecznie narodowe waśnie i konflikty.
Kamil Piskała
(„Przegląd Socjaldemokratyczny”, nr 3, lipiec 1902) [Pisownia w niektórzy miejscach została zmieniona, zgodnie ze współczesnymi zasadami. Poprawek tych nie zaznaczono w tekście]Partia socjalistyczna każdego kraju ma obok ogólnych zadań, wynikających z ekonomicznych i politycznych stosunków dzisiejszego społeczeństwa, jeszcze pewne specyficzne zadania: załatwienia się w ten lub inny sposób z ideologią, którą odbiera w spuściźnie po dawniejszych walkach i dziejach politycznych kraju. Tak socjaldemokracja niemiecka stanęła zaraz przy swych narodzinach oko w oko z ważną kwestią zjednoczenia Niemiec, francuska – z przekazanym jej przez drobnomieszczańską demokrację jednostronnym ideałem Respubliki, rosyjska – z tradycją „samorodnego” rozwoju historycznego Rosji. Socjaldemokracja Polska miała od początku za zadanie załatwienie się z pozostałą w spadku po szlacheckiej historii Polski kwestią narodową.
Już pierwsze zaczątki ruchu robotniczego w Polsce, zorganizowane przez Partię „Proletariat”, powstały z góry drogą negacji, drogą kategorycznego odrzucenia kwestii narodowościowej. Socjaldemokracja, która już w początku dziewiątego lat dziesiątka walkę proletariatu polskiego postawiła na gruncie zachodnioeuropejskiej socjaldemokracji, uzupełniła negację pierwszych socjalistów polskich w kwestii narodowej wystawienie pozytywnego programu politycznego: wspólnej z proletariatem każdego z trzech zaborów Polski walki o demokratyzację wspólnych warunków politycznych, specjalnie w Królestwie o obalenie caratu i zdobycie konstytucji.
Jednakże równolegle z iście klasowym robotniczym ruchem, drogą naturalną, bardzo wcześnie powstały w Polsce próby połączenia socjalizmu z patriotyzmem, nadania temu rdzennie międzynarodowemu ruchowi narodowego charakteru. Na schyłku lat osiemdziesiątych czyniła tę próbę studencka grupa „Pobudki” w Paryżu, po zaniku tejże w latach dziewięćdziesiątych podjęła to samo zadanie tzw. „Polska Partia Socjalistyczna” (( Polska Partia Socjalistyczna powstała formalnie w 1892 r. Jej program przyjęto na tzw. „zjeździe paryskim” w listopadzie 1892 r., w którym udział wzięli przedstawiciele polskiej emigracji socjalistycznej, m.in. Stanisław Mendelson, Bolesław Antoni Jędrzejowski, Aleksander Dębski, Witold Jodko-Narkiewicz, Feliks Perl, Bolesław Limanowski. Organizacja krajowa zaczęła kształtować się w 1893, wtedy też miał miejsce pierwszy zjazd PPS, który odbył się w Lasach Ponarskich )) .
Socjalpatriotyzm w tej najnowszej formie występuje daleko pretensjonalniej od skromnej „Pobudki” paryskiej. Gdy ta otwarcie za godło wystawiała białego orła polskiego, któremu lekka czerwoność socjalistyczna za tło tylko służyła, to dzisiejsi jej spadkobiercy występują, jako iście socjalistyczna, robotnicza partia, która tylko dla względów politycznych stawia robotnikom za zadania odbudowanie Polski. Gdy „Pobudka” szczerze a uczciwie wychodziła na świat w konfederatce na głowie, to dzisiejsza PPS ciągnie do walki „z najazdem” – w frygijskiej czapce. Zobaczmy, o ile pod modnym strojem kryje się istotnie duch nowoczesnego socjalizmu.
Dziś wobec powszechnego panowania zasad Marksa i Engelsa w ruchu robotniczym, każdy program, mający pretensję zwać się socjalistycznym, musi przede wszystkim przedstawić pewne uzasadnienie naukowe.
Przewrót, jaki uczyniły teorie Marksa w historii myśli socjalistycznej oraz ruchu robotniczego, polega na tym, że na miejsce dążeń socjalistycznych, opartych jedynie na idei o sprawiedliwości i dobru powszechnym, na niemoralności kapitalistycznego ustroju, słowem, na różnego rodzaju wyrozumowanej konieczności, Marks postawił dążenie, oparte na obiektywnym rozwoju społeczeństwa burżuazyjnego, na konieczności historycznej, mającej swe źródło, koniec końców, w rozwoju gospodarczym. Od tej chwili dążenie socjalistyczne i ruch robotniczy stały się tożsamością a zarazem siłą historyczną, świadomą swych celów i postępującą naprzód z fatalizmem praw przyrody. (Przykładem tego zjawiska w najczystszej formie jest matematyczny prawie wzrost Socjaldemokracji Niemieckiej).
Dziś już nie znajdzie się żadna partia socjalistyczna, któryby opierała przyszłość socjalizmu na innym, niż wytłuszczonym wyżej gruncie, przynajmniej świadomie. O ile tu i ówdzie ukazują się dziś w szeregach socjaldemokracji prądy, skłaniające się do przestarzałego idealizmu w uzasadnieniu dążeń socjalistycznych (Bernstein i Spółka), to i ci wskrzesiciele utopizmu składają dań panującej nauce Marksa tym, że swój utopizm uparcie negują i trwają w swym przekonaniu najmocniej przy materializmie dziejowym.
Jednakże znajdzie się i dziś jeszcze wielu, którzy sądzą, że po naukowym ugruntowaniu celów ostatecznych klasy robotniczej, jej bliższe tzw. minimalne programy można uzasadniać po staremu: niezbędnością, pożytkiem itp. W istocie jednak między programem minimalnym a ostatecznymi celami socjalizmu zachodzi jak najściślejszy związek wewnętrzny, który na taką różnorodność w uzasadnieniu obu części programu socjalistycznego zgoła nie pozwala.
Jeżeli mianowicie spojrzeć na program socjalistyczny z historycznego stanowiska, a to jest jedynie racjonalne, czyli jeżeli przedstawić sobie dążenie do socjalizmu w postaci historycznego rozwoju burżuazyjnego społeczeństwa, którego pewne zasadnicze zjawiska klasa robotnicza świadomie podnosi i przez walkę klasową nadaje im wyraz polityczny, to zrozumiemy, że program bezpośredni partii socjalistycznej nie może przedstawiać nic innego, jak tylko etapy historyczne w rozwoju dzisiejszego społeczeństwa ku socjalistycznemu przewrotowi. Tej ciągłości w walce proletariatu musi logicznie odpowiadać jednolitość w programie tak bezpośrednim, jak ostatecznym partii socjalistycznych. Słowem: program bezpośredni (minimalny) socjalistów w każdym kraju musi bezwarunkowo być uzasadniony za pomocą tej samej metody, tj. oparty tak samo na rozwoju ekonomiczno-politycznym, na konieczności historycznej, jak i cele ostateczne.
Skoro wszakże te ostatnie opierają się na ogólnych schemacie rozwoju społeczeństwa burżuazyjnego, zachowującego te same linie wytyczne w Anglii i Rosji, w Niemczech – jak w Hiszpanii, w Francji – jak w Stanach Zjednoczonych, to program bezpośredni musi się rachować w każdym kraju z ekonomicznymi, politycznymi, historycznymi osobliwościami tegoż, czyli – opierać się na szczególnym rozwoju ekonomiczno-politycznym danego kraju.
Że partie socjalistyczne, przodujące ruchowi robotniczemu w Europie, tej się trzymają zasady, dowodzą choćby dzieje programu agrarnego niemieckiej socjaldemokracji. Podobnież socjaldemokracja rosyjska postawiła sobie za najbliższe zadanie polityczne obalenie caratu i zdobycie form konstytucyjnych nie dlatego jedynie, że uznaje je za niezbędne dla dalszego wzrostu walki klasowej, lecz przede wszystkim dlatego, że rozwój materialny państwa rosyjskiego prowadzi drogą logiczną do bankructwa samowładnych rządów, jako do konieczności historycznej.
Zapytajmy, jakie jest z wyłuszczonego tu stanowiska uzasadnienie programu socjalpatriotycznego, tj. odbudowanie Polski.
Każdy, kto bacznie obserwował od pierwszych przejawów patriotycznego kierunku wśród socjalistów polskich w r. 1893 jego dzieje, musi przyznać, że do ostatnich czasów przechodził on wahania, że tak treść jak uzasadnienie programu niepodległej Polski bezustannym podlegało zmianom, że każdy prawie wyznawca tego kierunku na inną przykrawał go modłę. Podług jednych, niepodległość Polski miała być właściwie programem ostatecznym, urzeczywistnionym w chwili zwycięstwa proletariatu nad burżuazyjnym ustrojem. Inni wyobrażali ją sobie i innym, jako etap przejściowy, jako program średni między minimalnym a maksymalnym, tj. możliwy do urzeczywistnienia wówczas, gdy klasa robotnicza nie będzie „jeszcze dość silną”, aby się z dzisiejszym społeczeństwem rozprawić na dobre, a jednak „już dość silną”, aby powalić złączone trzy mocarstwa zaborcze. W tej wersji socjalpatriotyzmu konstytucja rosyjska godziła się doskonale z niepodległością Polski, służąc niejako za przedsionek do tejże. Wreszcie, inni jeszcze stawiali odbudowanie Polski od razu, jako najbliższe żądanie polityczne polskiego proletariatu – równoległe do tej roli, jaką socjaldemokracja polska od początku nadawała dążeniu do konstytucji. Ta ostatnia modła socjalpatriotyzmu wyłoniła się wprawdzie najpóźniej, stała się jednak panującą, i dziś może być uważaną za właściwy wyraz programowy swego kierunku.
Gdy wszakże sformułowanie dążności politycznych PPS tak lub owak nareszcie się ustaliło, to w uzasadnieniu tych dążności widzimy po dawnemu nieustanne wahania i brak wszelkiego wyraźnego stanowiska. Właściwie mówiąc: oficjalnego jednolitego uzasadnienia swego politycznego programu socjalpatriotyzm do dziś dnia nie przedstawił. W całej obfitej literaturze tego kierunku na próżno by szukano jakiejkolwiek pracy, uzasadniającej program PPS. Jedynie pojedyncze, tu i ówdzie rozrzucane twierdzenia zdołamy skupić w wiązkę luźnych dowodów, mających przemawiać za tym programem. Wszelako już rozbiór krytyczny tychże dorywczych argumentów programowych wykazał w dalszym ciągu, że ten brak prawdziwego jednolitego uzasadnienia socjalpatriotyzmu zgoła nie jest rzeczą przypadku, lecz owszem, wynikiem całkiem naturalnym położenia rzeczy.
Najdawniejszym a zarazem najczęściej przytaczanym dowodem niezbędności dążeń socjalpatriotycznych jest wzgląd na to, że w Rosji słabość ruchu robotniczego oraz brak jakiejkolwiek innej siły rewolucyjnej, będącej w stanie obalić carat w niedalekiej przyszłości, czyni wszelkie nadzieje na zdobycie wolności demokratycznych iluzją. Argumentem tym nawiązywano nadto mocno wątpliwą nić logiczną między skrajnie antypatriotycznym „Proletariatem” a patriotycznymi jego następcami. Czysto negacyjne stanowisko partii „Proletariat” względem dążności polsko-narodowych miało być li tylko chwilowym zaślepieniem pierwszych socjalistów polskich i przecenianiem doniosłości ruchu rewolucyjnego w Rosji z ich strony. Skoro z upadkiem „Narodnej Woli” nastąpiło w Rosji rewolucyjne zacisze, wtedy – argumentowano – socjaliści polscy musieli dojść nareszcie do wniosku, że jedyną drogą rewolucyjną dla nich jest – wyodrębnienie się od Rosji.
Pomijając historyczna oraz logiczną wartość tych usiłowań spowinowacenia się z zagorzale międzynarodowym „Proletariatem”, przejdźmy raczej do oceny głównego dowodu socjalpatriotyzmu.
Faktem, rzucającym się przede wszystkim w oczy, jest prosta już, że tak powiemy, geograficzna nieproporcjonalność między uzasadnieniem a programem, któremu to uzasadnienie ma służyć za podstawę. Gdy mowa o niepodległej Polsce i to, jako o zadaniu politycznym klasy pracującej, toż w dobie dzisiejszej każdy człowiek ze zdrowym rozumem pojmuje, iż pod niepodległą Polską rozumieć należy nie ten lub ów skrawek ziemi, nie jaką sztucznie à la sławetne „Księstwo Warszawskie” napoleonowej pamięci zmajstrowaną karykaturę na państwo Polskie, ale Polskę przynajmniej przybliżenie etnograficzną, Polskę, obejmującą 3 zabory. Że i stronnicy socjalpatriotyzmu nie inaczej tę rzecz pojmują, dowodem choćby ta okoliczność, że się przecież wszelkimi siłami na jedną partię polityczną dla wszystkich trzech zaborów wykierować pragną – o wspólnych politycznych dążeniach.
Owóż, gdy program wskrzeszenia Polski obejmuje z natury rzeczy różne odłamy byłej Rzeczypospolitej, uzasadnienie opiera się tylko na jednym z nich – na Królestwie Polskim. Brak ruchu rewolucyjnego w Rosji nie może być oczywiście podstawą dla oderwania się Galicji od Austrii lub Księstwa z Prusami od Niemiec! Austriacki oraz pruski zabór Polski musiałby więc chyba wprost już tak – dla towarzystwa –uznać za konieczne oddzielenie się od mocarstw zaborczych. Prawda i to, że jeden z najzagorzalszych socjalpatriotów – Veto [Władysław Studnicki (( Władysław Studnicki (1867-1953) – polityk i publicysta. W młodości związany z ruchem socjalistycznym, później przez pewien czas działał w środowisku ludowców i narodowych demokratów. W latach I wojny światowej był zdecydowanym orędownikiem porozumienia polsko-niemieckiego. W okresie międzywojennym zajmował się publicystyką i pracą dziennikarską, w przededniu wojny postulował zawarcie sojuszu polsko-niemieckiego, wymierzonego przeciwko Związkowi Radzieckiemu. Zmarł na emigracji w Londynie. )) - przyp. red.] wziął specjalnie na kieł Austrię i nagromadził całą masę dowodów na uzasadnienie „wyodrębnienia Galicji”. Jednakże gniazdo, z którego wyfrunął orlim lotem Veto, wyparło się go uroczyści i oficjalnie, a wraz z nim i jego dla stronnictwa socjalpatriotycznego kompromitującej (może dlatego, że zbyt szczerej a niedyplomatycznej) argumentacji. Bądź co bądź, innego uzasadnienia dla dążności do niepodległej Polski ani w Galicji, ani w Prusach nie dano, także program niepodległości wisi w swym uzasadnieniu po dziś dzień na jednej trzeciej części.
Nie dość na tym. Powiemy nawet: owszem, uzasadnienie dane dla zaboru rosyjskiego prowadzi po krótkim namyśle do wprost odwrotnych wniosków względem obu innych zaborów. Jeżeli istotnie głównym dowodem niezbędności oderwania się od caratu jest tyle razy przytaczana wyższość kulturalna, ekonomiczna i polityczna Królestwa nad rdzenną Rosją, to przecież w Poznańskiem, w Prusach, na Górnym Śląsku rzecz się ma odwrotnie! Najzagorzalszy wróg Niemców a patriota polski nie zdoła zaprzeczyć, że tam ludność polska stoi pod wszystkimi względami daleko w tyle poza niemieckim narodem. Jeżeli w Rosji uważamy ruch robotniczy za bezsilne a nieudolne zaledwie zaczątki, które dla nas raczej kulą u nogi, nie zaś godnym są sojusznikiem, toć za to w Niemczech klasa robotnicza przoduje całemu światu, a polski ruch socjalistyczny ledwie za nią gdzieś na szarym końcu podąża. Jeżeli w Rosji są tak słabe nadzieje na zdobycie najelementarniejszych swobód politycznych, to za to w Niemczech korzystamy bądź co bądź z instytucji parlamentarnych, posiadamy najważniejszą rękojmię walki politycznej: powszechne prawo głosowania, z którego nadto lud niemiecki daleko mądrzej dotychczas korzysta, niż polski! Co prawda, tu z tryumfującą miną wykrzyknie każdy prawy socjalpatriota, że właśnie to zacofanie materialne i duchowe Księstwa Poznańskiego jest wynikiem ucisku niemieckiego, owocem upośledzenia ze strony rządu i społeczeństwa niemieckiego! Że więc zacofanie to najlepszym jest dowodem, jak koniecznym jest dla nas odzyskanie niepodległości.
Gdybyśmy jednak i ten argument, nie wdając się w jego właściwą ocenę, za dobrą monetę wziąć chcieli, to i tak wynika stąd dla programu socjalpatriotycznego osobliwy bigos. Więc od Rosji musimy oderwać się dlatego, żeśmy kulturalnie i społecznie wyżsi, od Niemiec zaś – dlatego, żeśmy kulturalnie i społecznie niżsi. Dalej: od Niemiec dlatego, że tu znosimy ucisk narodowościowy, a od Austrii – pomimo, że mamy tam jaki taki samorząd krajowy i zupełne równouprawnienie narodowościowe. Gdzie tu Krym, gdzie Rzym, a gdzie karczma Babińska?
Zatrzymaliśmy się przez chwilę nad tymi łamańcami logicznymi nie dlatego, iż byśmy powyższe argumenty same przez się na serio brali lub poważnie zbijać chcieli. Do wróbla, jak mówi niemieckie przysłowie, nie strzela się z armaty. Zależało nam tylko na tym, aby kilku małymi próbami uwydatnić ten osobliwy charakter całej przytoczonej argumentacji, wykazać tę łataninę, to pokawałkowanie, to sztuczne sklecenie programu, który za lada żywszym dotknięciem rozpada się w gruzy, słowem – tę fuszerkę w uzasadnieniu dążności socjalpatriotycznych.
Nie ma tu ani mowy o jakimkolwiek jednolitym uzasadnieniu programu na mocy samego rozwoju wewnętrznego trzech części Polski, na mocy ich jednolitej dążności do skupienia ekonomicznego, a więc i polityczno-narodowego. Uzasadnienie socjalpatriotyzmu – to zbieranina dowodów w każdym zaborze innego gatunku, zbieranina przypominająca raczej owo umotywowanie Zajazdu Maćków i Bartków na Soplicowski Dwór, niż naukowe uzasadnienie nowoczesnego programu socjalistycznego:
Bo wszyscy ku sędziemu mieli swe urazy,
Jak zwyczajnie w sąsiedztwie; to o szkodę skargi,
To o wyręby, to o granice zatargi,
Jednych gniew, drugich tylko pobudzała zawiść
Bogactw sędziego, - wszystkich zgodziła nienawiść.
Podobieństwo w istocie kompletne. Bo dowody podawane przez socjalpatriotów, to nie ukazywanie na obiektywną historyczną tendencję do zjednoczenia Polski, to jedynie „urazy” i „skargi”, czyli czysto subiektywne uzasadnienie. Przypuśćmy w rzeczy samej, że twierdzenia socjalpatriotów o beznadziejności rosyjskich stosunków społecznych są nawet zupełnie słuszne. Jednakże najsmutniejsza nawet perspektywa dla krajów podwładnych dziś caratowi nie jest jeszcze dowodem historycznym konieczności, a więc możliwości oderwania się ich od caratu. Niezbędność odbudowania Polski wobec opłakanego stanu Rosji wypływa tylko z głów spekulujących polityków socjalpatriotyzmu, lecz bynajmniej nie z rozwoju Polski i Rosji. A ta wyrozumowana niezbędność nie ma wobec historii ani trochę więcej siły przekonywającej, niż argument Gogolowskiego Chlestakowa, który żądał bez grosza przy duszy obiadu w restauracji, na tej zasadzie, że inaczej wjed’ ja sowsiem otoszczaju! (toż ja zupełnie schudnę).
Podejmujemy się dowieść czarno na białym, że gdyby Czechy, będące jednym z najbardziej przemysłowych krajów Austrii, były niezależnym państwem, że gdyby Irlandia oderwała się od Anglii, że gdyby Moskiewski kraj, stanowiący centrum kapitalistyczne Rosji, wrócił do politycznej odrębności, jaką cieszył się za czasów Moskiewskiego Księstwa, że gdyby miasto Hamburg wywalczyło samoistność, jaką posiadało przed utworzeniem Rzeszy Niemieckiej, że gdyby – ba, czegóż z odrobiną dobrej woli a szczyptą imaginacji nie można dowieść? – że na tych wszystkich zmianach sprawa socjalistyczna zyskałaby ogromnie. Ale czy te wszystkie kombinacje miałyby jakąkolwiek inną wartość, niż najprostsza kawiarniana polityka?
„Skargi” i „urazy” socjalpatriotów, którymi chcą uzasadnić swe dążności do niezawisłości narodowej, są same przez się, jakeśmy już mimochodem wspomnieli, szeregiem łamańców logicznych i historycznych. Jest to na przykład stawianiem rzeczy do góry nogami, jeśli się objaśnia zacofanie społeczne i umysłowe Księstwa Poznańskiego uciskiem narodowościowym ze strony Prus. Wprost na odwrót! Jedynie zacofaniem ekonomiczno-społecznym, brakiem wielkomiejskiego życia i burżuazyjnej inteligencji, drobnomieszczańskim ospałym charakterem Poznańskiego można objaśnić ten brak odporności umysłowej względem germanizacji, który sprawia, że postępy zniemczenia wśród polskiej ludności Prus są bez porównania większe, niż postępy rusyfikacji w wysoce kapitalistycznym Królestwie Polskim, - mimo brutalniejszej bądź co bądź metody rządu carskiego.
Ale gdybyśmy nawet przypuścili, że taka krytyka dzisiejszego położenia ziem polskich, jak obietnice względem przyszłości, dawane przez socjalpatriotów na rachunek niepodległej Polski, są najzupełniej słuszne, to i wtedy ich „skargi” i „urazy” nie wystarczyłyby jeszcze ani trochę na uzasadnienie programu odbudowania Polski. A tego dowiodła już niezbicie – historia samego dążenia socjalistycznego w Europie. Teorie socjalizmu są, jak wiadomo, bardzo starej daty, a nawet w swej bardziej nowożytnej, klasycznej formie sięgają początków dziewiętnastego wieku. Ci klasycy początkowego socjalizmu, Owen, St.Simon i Fourier opierali się już w swych teoriach bez wątpienia na ustroju burżuazyjnym. Nie dość na tym. Tak krytyka, jakiej poddawali gospodarkę kapitalistyczną, jak ich analiza socjalistycznego ustroju w jego zbawiennych dla ludzkości materialnych i duchowych skutkach była niezaprzeczenie genialna i do dziś dnia zachowała swą prawdę w całej sile. Pomimo to Owen, St.Simon i Fourier byli i pozostali – utopistami socjalizmu. I socjalizm pozostawał, mimo całą prawdą ich wstrząsających oskarżeń przeciw ustrojowi burżuazyjnemu, mimo całą genialność ich przeczuć socjalistycznych, utopią, aż póki Karol Marks nie postawił subiektywnej krytyki kapitalizmu i subiektywnej tęsknoty do socjalizmu na realnym gruncie historycznego, obiektywnego rozwoju kapitalistycznej gospodarki w kierunku do socjalizmu.
Wierną kopią z metody starych utopistów socjalizmu jest – oczywiście za wyjątkiem genialności krytyki i prawdy twierdzeń – rozumowanie polityczne naszych socjalpatriotów. Nie będąc w stanie oprzeć się na historycznym rozwoju Polski w stronę niepodległości – dla tej prostej przyczyny, że rozwój taki nie istnieje, że tendencje ekonomiczne, a więc i polityczne zaborów Polski są, owszem, rozbieżne i prowadzą raczej – przede wszystkim w decydującym odłamie, w Królestwie – do ekonomicznego i politycznego spojenia z krajem zaborczym, - mogą jedynie wskazywać wszystkie braki i wyliczać żale na dzisiejsze położenie zabranej Polski oraz wymalowywać czarującymi barwami tę naszą ”ludową republikę” w niepodległej Polsce. Ale jeżeli w wyniku swej metody ongi Owen, St.Simon i Fourier nie zdołali stworzyć nic więcej, jak genialny utopizm socjalistyczny, to już rzecz prosta, że nasi domorośli myśliciele mogli, idąc tąż zarzuconą dawno drogą, zdobyć się jedynie a utopijną fuszerkę polityczną.
Metoda naukowego socjalizmu ma to do siebie, że względem uzasadnionych za jej pomocą dążeń proletariatu zbytecznym zupełnie jest pytanie: jaką drogą to lub owo dążenie ma być urzeczywistnione. Ponieważ już z góry punktem wyjścia przy stawianiu zadań klasowych dla proletariatu jest tu uświadomienie sobie istniejącej tendencji rozwoju historycznego, więc między samym dążeniem a akcją, do niego prowadzącą, istnieje najzupełniejsza jednolitość. W najogólniejszej formie jest to zawsze walka klasowa, która w tej lub owej postaci posługuje się rozwojem społecznym, aby na jego prądzie dotrzeć do celu.
Zgoła inaczej stoi kwestia wobec programów, uzasadnionych w ten sposób, co dążność PPS, to jest nie przez konieczność historyczną, lecz przez „konieczność” logiczną, wyrozumowaną, subiektywną. Tu, ponieważ cel dążeń wisi w powietrzu, ponieważ między celem a walką klasy robotniczej zachodzi związek li tylko mechaniczny, nade ważnym pytaniem jest to, jaką drogą, jakimi środkami socjalpatrioci zamyślają właściwie urzeczywistnić odbudowanie Polski?
Przez pierwszych lat parę istnienia stronnictwa, o środkach wykonania programu nie było właściwie mowy. Kwestia ta bywała stale przemilczana. Wskazówką pod tym względem było powoływanie się – na międzynarodową niezbędność niepodległej Polski, na wojnę, na akcję europejskiego proletariatu.
W rzeczy samej znaczenie międzynarodowe kwestii polskiej było w pierwszych czasach (mniej więcej od r. 1863 do 1896) jednym z głównych filarów socjalpatriotyzmu. Na sympatiach, tradycjach wśród starej generacji socjaldemokratycznej w Niemczech, we Francji, w Anglii starali się usilnie oprzeć nasi socjalistyczni wskrzesiciele patriotyzmu. Jednakowoż bardzo krótki czas wystarczył, aby europejska socjaldemokracja dokonała gruntownej rewizji swych tradycji polskich. Bo też był już zaiste czas po temu!
Jednym z najgorętszych przyjaciół niezawisłości Polski w czwartym dziesiątku zeszłego stulecia był Karol Marks. W jakim związku ze swymi pozostałymi przekonaniami politycznymi uważał on za niezbędne wskrzeszenie samoistnego bytu Polskim, to wyjaśnia doskonale następujący ustęp jego artykułu w Nowej Reńskiej Gazecie z powodu „Polskiej kwestii we Frankfurckim Parlamencie”:
Dopóki my, Niemcy, dopomagamy do uciemiężenia Polaków, dopóki przykuwamy część Polski do Niemiec, dopóty pozostajemy sami przykuci do Rosji i rosyjskiej polityki, dopóty nie zdołamy u siebie w domu zmiażdżyć doszczętnie patriarchalno-feudalnego absolutyzmu. Urzeczywistnienie demokratycznej Polski – to pierwszy warunek urzeczywistnienia demokratycznych Niemiec. […] Czym byłaby wojna z Rosją? Wojna z Rosją – to otwarty i rzeczywisty rozbrat z naszą całą haniebną przeszłością, to rzeczywiste wyzwolenie i zjednoczenie Niemiec, to wzniesienie demokracji na gruzach feudalizmu i krótkiego snu panowania burżuazji. Wojna z Rosją – to jedyny sposób uratowania naszego honoru względem naszych słowiańskich sąsiadów, a przede wszystkim Polaków (( Fragment ten najprawdopodobniej został przełożony z niemieckiego przez samą R.Luksemburg. W polskim wydaniu Dzieł K.Marksa i F.Engelsa brzmi on następująco: Dopóki więc pomagamy gnębić Polskę, dopóki część Polski przykuwamy do Niemiec, dopóty jesteśmy przykuci do Rosji i do polityki rosyjskiej, dopóty nie możemy doszczętnie złamać absolutyzmu patriarchalno-feudalnego u nas samych. Powstanie demokratycznej Polski jest pierwszym warunkiem powstania demokratycznych Niemiec […] A co oznaczałaby wojna z Rosją? Oznaczałaby całkowite, jawne i rzeczywiste zerwanie z naszą haniebną przeszłością, rzeczywiste wyzwolenie i zjednoczenie Niemiec, stworzenie demokracji na gruzach feudalizmu i krótkotrwałego marzenia burżuazji o władzy. Wojna z Rosją była jedyną możliwą drogą do uratowania naszego honoru i naszych interesów wobec słowiańskich sąsiadów, w szczególności wobec Polaków, K.Marks, Debata polska we Frankfurcie, [w:] K.Marks, F.Engels, Dzieła, t. 5, KiW, Warszawa 1962, s. 392-394. ))
Mamy tu próbkę owego nader rozszerzonego poglądu zachodnioeuropejskich demokratów na kwestię polską. Niezawisła Polska miała tu grać, oczywiście, rolę bufora, rolę tarczy osłonnej między groźnym caratem a zachodem Europy. Wyratowanie jej ze szpon Rosji miało z jednej strony osłabić samo państwo samowładztwa, z drugiej, skłóciwszy Niemcy i Austrię z Rosją, rozbić zawarte na trupie Polski trójprzymierze mocarstw zaborczych, będące ogniskiem reakcji europejskiej.
Że szeroki ten plan dyplomacyjny znajdował się najściślejszym związku z panującymi wówczas wśród socjalistów niemieckich nadziejami na zawładnięcie sterem władzy w przeciągu kilku lat, z ich taktyką par excellence rewolucyjną (w znaczeniu barykad) w ogóle, to rzecz łatwa do wykazania. Pominąwszy jednak zupełnie przestarzałość taktyki ówczesnych socjalistów, będącej podścieliskiem poglądów Marksa na kwestię polską, zwrócimy tylko uwagę na zmiany, zaszłe od ówczesnej chwili, tj. w przeciągu przeszło pół wieku, w sytuacji międzynarodowej europejskiej polityki.
Zjawiskiem panującym faktycznie nad położeniem Europy był wówczas świeży jeszcze podział polski w połączeniu z kwestią Wschodnią, czyli turecki sojusz Niemiec i Austrii z Rosją, który datował [się] od podziału Polski i starał się zdusić wszelki ruch rewolucyjny Europy. Prusy, zasłonięte dotychczas w ciągu wieków od niebezpiecznego sąsiedztwa caratu przez pograniczną Polskę, stanęły były niedawno dopiero oko w oko i pierś o pierś z olbrzymem reakcji. Rzecz prosta, że myśl demokratów ówczesnych, szukając środka wyjścia z tego położenia, biegła drogą naturalną wstecz do świeżej jeszcze przeszłości i upatrywała we wskrzeszeniu upadłych stosunków ratunku od nowopowstałych.
Dziś teatr europejski z gruntu odmienną ma postać. Punkt ciężkości kwestii Wschodniej przeniósł się znad Bosforu aż na Wschód Azji, do Chin, jak to wykazały dzieje ostatniego dziesiątka. Natomiast drugi ośrodek dyplomatyczny przesunął się znad Wisły na Zachód, nad Ren, z Polski do Alzacji i Lotaryngii. Zamiast trójprzymierza Niemiec, Austrii i Rosji przeciw Francji, mamy sojusz Rosji z Francją przeciw Niemcom i Austrii. A ten fakt dowodzi w uderzający sposób dwóch okoliczności. Po pierwsze, że kwestia polska jest już dziś kwestią dla Europy przeżytą, gdyż współzłoczyńcy i współbiesiadnicy uważają za możliwe rozbiec się i stanąć ze sobą nawet do zapasów o nowe zdobycze, że więc dziś panującym zjawiskiem w Europie jest już nie podział polski, lecz fakt nowszej daty: ostatnia wojna prusko-francuska. Po drugie reakcja europejska tak samo doskonale kwitnie dziś wobec najeżonych bagnetów i niechybnej prędzej czy później wojny między Niemcami a Rosją, przez co samo ówczesne nadzieje Marksa i demokratów niemieckich na uratowanie demokracji przez skłócenie Prus z caratem bezlitośnie zostały zawiedzione.
O ile więc dziś jeszcze ktokolwiek powtarza nadzieje na międzynarodową zawieruchę, z której miałaby wyłonić się niezawisła Polska, to opiera się w danym razie na tradycji poglądów i kombinacji, które już przed półwiekiem okazały się iluzorycznymi, dziś zaś w prostej stoją sprzeczności z gruntownie zmienioną widownią polityki europejskiej.
Gdy Marks pisał w 1849 roku o niezbędności wojny Prus z Rosją i odbudowaniu Polski, to projekt ten był wprawdzie wówczas już marzeniem wobec realnych stosunków, miał jednak przynajmniej wyraźne zarysy, podstawy i cele. Dziś rachowanie na europejskie zamieszki w kwestii polskiej jest tylko mglistym urojeniem w rodzaju tego, że
…Gdy wielki wielkiego
Będzie dusić, my duśmy mniejszych, każdy swego
Z góry i z dołu, wielcy wielkich, małych mali,
Jak zaczniem ciąć, tak całe szelmostwo się zwali
I tak zakwitnie szczęście i Rzeczpospolita
Najbujniejsza nawet imaginacja kawiarnianego polityka nie zdoła sobie dziś wyobrazić, że z wojny między Rzeszą Niemiecką a Rosją wynikłaby – niepodległość Polski. Co zaś do nowej potęgi politycznej – socjalistycznego proletariatu, ten ma do dziś, a zapewne i w bliskiej przyszłości, w kwestiach polityki zewnętrznej zaledwie bierną rolę widza krytyka. Gdy zaś prędzej czy później ujmie ster polityki wewnętrznej jak i wszechświatowej w swe dłonie – zaiste, wtedy skargi socjalpatriotów o przewodnictwo kulturalne Królestwa przed caratem i o germanizację w Poznańskiem będą – wobec wszechświatowego przewrotu – przedawnionym sporem o „charcim ogonie”.
Wszelkie kombinacje międzynarodowe w kwestii polskiej upadają więc doszczętnie.
Pozostaje zatem pytanie: jak socjalpatriotyzm zamyśla własnymi siłami uniezależnić Polskę na gruncie burżuazyjnych stosunków?
O ile początkowo przedstawiciele tego kierunku w prasie i ustnych wystąpieniach żadnych szczególnych środków ni dróg nie wskazywali, dawali tym do zrozumienia, że spodziewają się zwykłą drogą walki klasowej dopiąć swych celów politycznych, analogicznie, jak inne partie socjalistyczne dążą , przypuśćmy w Austrii i Belgii, do powszechnego prawa głosowania, w Rosji do obalenia caratu.
Jednakże krótka chwila namysłu wystarcza, aby całą trudność tak postawionego zadania wykazać. Walka klasowa proletariatu w najogólniejszym znaczeniu polega na parciu politycznym masy robotniczej na burżuazję oraz rząd burżuazyjny, parciu codziennym, nieustannym, które zmusza klasy panujące do pewnych podrzędnych ustępstw, nie sprzeciwiających się ogólnemu ustosunkowaniu społeczno-politycznemu.
Zaznaczamy: „podrzędnych”, w istocie bowiem dorobek namacalny partii robotniczych, zdobycze pozytywne – są we wszystkich krajach minimalne, czego klasycznym przykładem jest zupełnie prawie zastój reform społecznych oraz demokratycznych w kraju najpotężniejszej socjaldemokracji – w Niemczech. O ile tu i ówdzie klasie robotniczej udaje się zdobyć naraz poważne ustępstwa polityczne, jak np. w Belgii i w Austrii wstępne kroki do gruntownej reformy wyborczej, to przedmiotem walki klasowej są tu każdorazowo reformy właściwie czysto burżuazyjne, czyli jedynie przez abdykację burżuazji na proletariat spadłe polityczne zadania dobijania się tych reform. O ile te spóźnione reformy w kierunku nowoczesnego burżuazyjnego państwa są już zdobyte, bez proletariatu lub przez proletariat, dalsza walka o ustępstwa na rzecz żądań właściwie robotniczych idzie, jak z kamienia. Jedną niezawodną a najgłośniejszą zdobyczą tej walki jest wszędzie – wzrost tak organizacji, jak politycznej świadomości ludu roboczego, który nie przez stopniowy wzrost ustępstw pozytywnych, lecz na odwrót, przez coraz wzrastającą reakcję klas panujących wreszcie do ostatecznej walki o przewrót socjalistyczny doprowadzić musi.
Jakże wobec tego codzienna walka klasowa robotnika polskiego może doprowadzić do niepodległości Polski?
Że strajki, zgromadzenia, rezolucje, na nich przyjęte, proklamacje, wybór nawet posłów patriotyczno-socjalistycznych w Galicji i w Poznańskiem, że to wszystko rządów zaborczych do „ustąpienia” niepodległości nie zmusi, to jasne, jak słońce. Więc cóż? „Rzecz prosta: zrobimy powstanie!” odpowiada w imieniu socjalpatriotów dziarski „Mazur" (( Stanisław Grabski (1871-1949) – polski polityk, ekonomista, publicysta. Działalność polityczną zaczynał w ruchu socjalistycznym, z którym jednak się rozstał, przechodząc do obozu narodowodemokratycznego. Był jednym z przywódców Stronnictwa Narodowo-Demokratycznego, a później Związku Ludowo-Narodowego. W latach 1923 i 1925-1926 pełnił funkcję Ministra Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego. W latach II wojny światowej przewodniczył emigracyjnej Radzie Narodowej (1942-1944), zwolennik linii politycznej Stanisława Mikołajczyka. W 1945 r. wrócił do kraju, był wiceprezydentem Krajowej Rady Narodowej. Wykładał przez wiele lat ekonomię i nauki społeczne na polskich uniwersytetach. )) w „Przedświcie" (( Artykuł „Mazura” (St.Grabskiego) zatytułowany W ważnej sprawie ukazywał się w częściach na łamach „Przedświtu” [organ teoretyczny PPS] w numerach 2,3, 5,6 i 7 z 1901 r. )) [ Patrz numery 3-9 z 1901 r.].
Zaiste, rozwiązanie krótkie i węzłowate. Powstanie i basta! To słowo „powstanie” usuwa wszelkie wątpliwości, pokonywa wszelką trudność. Pozostaje tylko obliczyć, ile żołnierza będą mieli „Moskale”, ile „my” (tj. PPS), a że „Mazur” obliczył, jak dwa razy dwa cztery, że mniej jak na milion liczyć nam nie wypada, oraz obmyślił już, że ze skarbca Rządu Narodowego (onże R[robotniczy] K[omitet]C[entralny] Polskiej Partii Socjalistycznej) wystarczy doskonale na sprowadzenie armatek szwarcem z zagranicy, więc chyba tylko jaki pruski hakatysta lub żandarm rosyjski może mieć jeszcze wątpliwość co do niepodległej Polski. Wprawdzie jeszcze się tam trochę spierają wodzowie w „Przedświcie” o wytknięcie granic między niepodległą Polską a krajami zaborczymi, bo p. Luśnia [K.Kelles-Krauz – przyp. red.], np. gotów skwitować bodaj z Warmii, zaś butniejszy p. Płochocki [Leon Wasilewski (( Leon Wasilewski (1870-1936) – działacz PPS, jeden z najbliższych współpracowników Józefa Piłsudskiego. Przez wiele lat był jednym z głównych publicystów PPS, a po rozłamie PPS-Frakcji Rewolucyjnej. W 1918 r. został pierwszym ministrem spraw zagranicznych odrodzonego państwa polskiego, później pełnił różne funkcje w służbie dyplomatycznej. W II RP zajmował się głównie pracą naukową, kierował Instytutem Badania Najnowszej Historii Polski i Instytutem Badań Spraw Narodowościowych. Był zwolennikiem budowy federacji polsko-litewsko-białoruskiej, uchodził za orędownika porozumienia z mniejszościami słowiańskimi zamieszkującymi wschodnie województwa II RP. Ojciec Wandy Wasilewskiej. )) – przyp. red.] ani krzty „Szwabom”, ani „Moskalom” podarować nie chce. Ale „Mazur” ich zgody nakłoni:
Tylko Ty Maćku z rózgą, Ty Maćku z maczugą,
Tylko zgódźcie się
- a powstanie się uda.Jeżeli te rozprawy przyszłych członków „Rządu Narodowego” o najdrobniejszych szczegółach powstania, o ilości żołnierza, armatek i rubli – przepraszamy – złotych polskich w Skarbcu Narodowym, te zbawienne przestrogi, aby PPS nie zapomniała zaraz przenieść powstania na kresy, na Ruś i Litwę, aby „Moskalowi” dokuczyć i z przodu i z tyłu i prażyć go jak karalucha ukropem, to rozważanie z gęstą miną, cz „już nie czas, aby PPS dała znak do powstania, tj. poprowadziła lud do walki?” – jeżeli to całe buńczuczne wymachiwanie polską szabelką po papierze londyńskiej szmatki gazeciarskiej sprawia tak nieskończenie komiczne wrażenie, to wina nie tylko po stronie zdumiewającego zaiste braku poczucia własnej nicości politycznej wśród „wodzów” socjalpatriotyzmu. Bając tak niestworzone rzeczy, podlegają oni, że tak powiem, musowi historycznemu.
Zbrojna walka nie jest bynajmniej czymś przeciwnym walce klasowego proletariatu w rozumieniu dzisiejszym. Owszem, epoka barykad minęła wprawdzie, jako jedyna i główna forma walki politycznej, ale starcie zbrojne z władzami pozostaje i dziś, jako środek ostateczny, w wyjątkowych nakazywany wypadkach, oraz najprawdopodobniej, jako nieunikniona kiedyś forma walki ostatecznej proletariatu o władzę polityczną. Obecna walka robotników belgijskich o powszechne prawo głosowania już nieraz przekraczała formę pokojowych demonstracji, również w Wiedniu przed niewielu laty brakło bardzo mało do walk ulicznych z obrońcami przywilejów wyborczych. Tak samo w Rosji naiwni chyba tylko marzyć mogą o zdobyciu form konstytucyjnych rządu bez krwawych starć mas ludowych z rządem.
Lecz w tych wszystkich wypadkach starcie zbrojne jest jedynie formą, ostatnim przejawem borykania się sił politycznych, wiodących walkę w samym łonie społeczeństwa. Co więcej, tak powstanie, jak ostateczny wynik walk zbrojnych proletariat podlega najzupełniej tym samym prawom historycznym, co i walka klasowa w formach pokojowych. Czyli innymi słowy: walka zbrojna, jak walka pokojowa, nigdy nie są w stanie stworzyć, jak Bóg, świat „z niczego” lub, jak Salomon, nalać z próżnego. Obie zdołają jedynie doprowadzić do zwycięstwa tę dążność, która nurtuje w samym rozwoju społecznym, zrealizować po prostu, nadać wyraz polityczny tej sile, która w rozwoju materialnym społeczeństwa bierze lub wzięła górę. Demonstracje belgijskiej i wiedeńskie zawdzięczają swe dotychczasowe zwycięstwa tej okoliczności, że dzisiejsze na przywileju oparte parlamenty tak w Belgii, jak w Austrii, są strupieszałością, przeżytą ekonomicznie i społecznie przez oba kraje, że zaprowadzenie powszechnego prawa głosowania jest koniecznością historyczną dla obu krajów z punktu widzenia ich burżuazyjnego istnienia.
To samo ma miejsce w Rosji. Tu starcie mas ludowych z żołdactwem carskim jest li tylko zewnętrznym prawem tego faktu, że samowładztwo z dniem każdym większym staje się anachronizmem w kapitalistycznej Rosji, że byt jego podkopuje z krecią wytrwałością prąd rozwoju proletariatu rosyjskiego, ku niechybnemu prędzej czy późniejzwycięstwu nad caratem.
Wobec tego wskazywanie na „powstanie”, jako na środek odbudowania Polski, sprowadza kwestię znowu do fundamentów – nieistniejących – programu socjalpatriotycznego. Gdzie te siły ekonomiczno-społeczne, gdzie te dążności w rozwoju materialnym Polski, których zrealizowaniem, których wybuchem politycznym ma być owo „powstanie”? Jeżeli jest ono historycznie umotywowanym zjawiskiem, to grunt do walki z najazdem, jej podścielisko społeczne musi istnieć poza „powstaniem”, przed nim, niezależnie od niego.
Jeżeli zaś takie podścielisko historyczne nie istnieje to owo „powstanie” jest bańką mydlaną, fruwającą w powietrzu, a pękającą za lada wiatru podmuchem.
Dlatego to właśnie spekulanci „powstania narodowego”, nie mając żadnego realnego gruntu pod nogami, zmuszeni są w swym dążeniu do konkretniejszego przedstawienia sobie swej walki z najazdem wymachiwać, jak Niemcy mówią, drągiem we mgle, uprzytomniać sobie nierealne siły społeczne, na które rachują, tylko imaginacyjnych żołnierzyków, szwarcowane armatki i Rządy narodowe – ze smarkaterii studencko-gazeciarskiej. Ta dziecinada w planach i rozmyślaniach socjalpatriotów o ich walce narodowej – to najprostszy wyraz tego faktu, że cała ta zamierzona walka o niepodległość Polski w dzisiejszych warunkach – to nic innego, jak tylko żakowskie błazeństwo polityczne.
O partiach politycznych, powiedział raz Karol Marks, nie należy sądzić według tego, co one o sobie mówią, lecz według tego, czym są w istocie. Chociaż socjalpatriotyzm był i jest w swym własnym mniemaniu kierunkiem istotnie socjalistycznym, tj. klasowo-robotniczym, to w gruncie rzeczy, skojarzywszy sprawę klasową proletariatu polskiego ze sprawą niepodległości Polski, nie mającą z klasowymi zdaniami robotników nic a nic wspólnego, bo wręcz przeciwną obecnemu kierunkowi rozwoju społecznego Polski, stanął na pochyłej płaszczyźnie, po której fatalnie staczać się musiał do czysto narodowościowego stanowiska, obok którego socjalizm już tylko czczym jest frazesem.
Pierwotnym założeniem socjalpatriotyzmu był brak swobód demokratycznych w Rosji i brak nadziei na zdobycie ich, a więc formalnie interesy polityczne klasy robotniczej. Gdy jednak dziś nadspodziewany rozwój ruchu rewolucyjnego w Rosji wytrąca socjalpatriotom z rąk tę ich główną przesłankę programową, zamiast porzucić swe, oczywiście, błędne stanowisko, trwają oni nadal przy raz powziętym programie, podsuwając tylko podeń nową podstawę. Dziś już nie beznadziejność walki demokratycznej w Rosji, lecz w ogóle „prawo każdego narodu do samoistnego bytu”, a więc nie klasowy, lecz narodowy punkt widzenia jest kamieniem węgielnym socjalpatriotyzmu.
Uderzającym tego dowodem jest stanowisko względem autonomii dla ziem polskich w Prusach. Jeżeli w istocie potrzeby polityczne proletariatu polskiego są punktem wyjścia socjalpatriotów, jeżeli klasowy punkt widzenia decyduje o ich stanowisku w kwestii narodowościowej, toż jasną jest rzeczą, że jednym normalnym rozwiązaniem kwestii pod zaborem pruskim jest dążenie do samorządu narodowościowego, tj. do autonomii. Dążenie to jest istotnie jednym z faktów programowych Socjaldemokracji Niemieckiej, jak i Polskiej, a czyni zadość zarówno potrzebom demokratycznym klasy robotniczej, jak i potrzebom normalnego rozwoju narodowo-kulutralnego.
Jednakże widzimy w ostatnich czasach ten uderzający fakt, że socjalpatrioci występują z całą energią przeciw stawianiu żądania autonomii w Niemczech. W Nrze 10 „Przedświtu” z r. 1901 redakcja otwarcie i kategorycznie wypowiada, że całe hasło autonomii polskich prowincji Prus nie jest nic warte(s. 294) (( Patrz: L.Płochocki [L.Wasilewski], Odpowiedź na artykuł M.Luśni, „Przedświt”, nr 8, 1901 r., s. 294. )) oraz, że nie wystawiamy (PPS) hasła konstytucji (w Rosji), nie walczymy i walczyć o nią nie będziemy, jak nie będziemy analogicznie walczyli o autonomię polskich dzielnic Prus (s. 229) (( R.Luksemburg podaje najprawdopodobniej błędnie numer strony, nie udało się bowiem odnaleźć tego cytatu w podanym przez nią miejscu. )) . Istotnie, wystawienie tego żądania przez socjalistów polskich musi logicznie wzbudzać w polskich masach roboczych wiarę w to, że obrona spraw ich jest możliwą na gruncie danych stosunków państwowych, a więc odwracać ich wzrok i tęsknotę od niepodległej Polski. Wszelkie dążenie do demokratyzacji istniejących w Rosji i Niemczech stosunków politycznych, dążenie z natury rzeczy wspólne dla proletariatu polskiego i proletariatów państw zaborczych, jest więc z punktu widzenia odbudowania Polski zboczeniem, jest zejściem na manowce, błędem politycznym. Dlatego to konsekwentny socjalpatriota odrzuca z oburzeniem wszelką myśl o dążeniu do konstytucji w Rosji, do autonomii w Prusach. Ale w ten sposób zaznacza się dziś zarazem w całej sile, że decydującym dla socjalpatriotyzmu jest stanowisko nie klasowe, lecz narodowe. Bo, gdy początkowo program niepodległości figurował tylko, jako ostateczny środek zdobycia swobód demokratycznych wobec rzekomej niemożliwości zdobycia ich w Rosji, to dziś na odwrót: dążenie do niepodległości Polski jest z góry wytkniętym celem, który każe odrzucać wszelkie dążenie do demokratyzacji rosyjskich i polsko-niemieckich warunków politycznych, jako zawady w dążeniach narodowych. Z początku faktem wyjścia była dążność do demokratyzacji danych warunków politycznych i ona to decydowała o zapatrywaniu na niepodległość narodową. Dziś punktem wyjścia jest niepodległość narodowa i ona to decyduje o stanowisku względem demokratyzacji istniejących stosunków politycznych.
Ewolucji w samym postawieniu i uzasadnieniu programu odpowiada ewolucja zamierzonych środków i sposobów walki. Gdy początkowo, milcząco przynajmniej, próbowano połączyć organicznie cel odbudowania Polski z całokształtem ekonomicznej i politycznej walki klasowej proletariatu, to bezpłodność tej próby musiała wkrótce zepchnąć socjalpatriotyzm drogą naturalną do chwycenia się starodawnej metody patriotyzmu z czasów szlacheckich – apelowania do „powstania”, do żołnierzyków, armatek, okupacji „kresów” itd.
Wreszcie ze stanowiskiem politycznym i metodami walki, socjalpatriotyzm uświadomił sobie powoli swój właściwy rodowód polityczny. Gdy początkowo starał się usilnie wywieść swój ród w europejskiej rodzinie rewolucyjnej od Marksa i Engelsa, w Polsce od „Proletariatu”, to dziś zaniechawszy tych sztucznych a naciąganych wywodów, powołuje się otwarcie na swego właściwego protoplastę: na ś.p. Towarzystwo Demokratyczne. PPS, woła „Mazur” z dumą w nrze 5 „Przedświtu” z r. 1901 (s. 170), wyraźnie i świadomie podjęła kontynuację przerwanej w 1848 roboty Towarzystwa Demokratycznego (( Mazur [St.Grabski], W ważnej sprawie (III), „Przedświt”, nr 5, 1901 r., s. 170. )) .
I tu więc ewolucja jest kompletną. Odrzuciwszy pozory partii, dla której socjalizm, oparty na istotnym nowoczesnym rozwoju społecznym, jest rzeczą główną, określającą kierunek kwestii narodowej, socjalpatriotyzm występuje „wyraźnie i świadomie”, jako dalszy ciąg ruchu, zrodzonego przed pół wiekiem przez szlacheckie powstania, na gruncie pańszczyźnianej Polskim podnoszącego kwestię społeczną w jej ówczesnej mglisto-utopijnej formie i pchniętego do podniesienia tej kwestii – przez niepowodzenie walk szlachecko-narodowych.
Tak więc ostatnia próba połączenia ruchu robotniczego polskiego z tradycjami szlachty polskiej, socjalizmu z patriotyzmem, przybiła do tej samej przystani, co i poprzednia próba – sławetna „Pobudka”. Próbę tę możemy śmiało uważać za ostatnią. Bo istotnie więcej wysiłków robić w kierunku odmłodzenia zbankrutowanego hasła narodowego świeżą krwią socjalizmu, skrzętniej zbierać i zgromadzać wszelki ślad tradycji polskich wśród socjalistów i demokratów europejskich rozsiany, niż to dzisiejsi socjalpatrioci uczynili, niepodobna. A wszakże wynikiem jest – bankructwo kompletne socjalpatriotów w opinii zachodnich socjalistów, a zaś we własnych szeregach – fatalny upadek do czysto patriotycznego stanowiska. Frygijska czapeczka przekształciła się po krótkim bardzo czasie na starą poczciwą konfederatkę.
Ale dlatego też obecną socjalpatriotyczną próbę z innego jeszcze względu za ostatnią uważać możemy. Po tylu doświadczeniach robotnik polski nareszcie dość już jest uzbrojony przeciw najmisterniejszej łataninie jego sprawy klasowej z tradycjami narodowymi. No – a inteligent polski, o ile nie znajduje w socjalpatriotyzmie wygodnego, bo do niczego nie obowiązującego sposobu uchodzenia za „rewolucjonistę”, pozostając w gruncie rzeczy upośledzonym przez „Moskala” kandydatem do posad rządowych, o ile jest szczególnym trafem szczerym socjalistą i gotowym do poświęceń pracownikiem dla wyzwolenia proletariatu – inteligent polski musi wreszcie także spokrewnić się na tyle z europejskim duchem naukowego socjalizmu, aby tę wiatrem podszytą bufonadę polityczną, jaką jest dzisiejszy socjalpatriotyzm, z niesmakiem odrzucić.