Artykuł Róży Luksemburg Porządek panuje w Berlinie, tekst napisany na dzień przed jej zamordowaniem przez bojówki rządowe, ostatni, jaki napisała, został opublikowany w piśmie Die Rote Fahne z 14 stycznia 1919 roku. Podstawa niniejszego wydania: R. Luksemburg, Wybór pism, t. 2, Warszawa 1959, s. 515-521. Przedrukowujemy za Studenckim Kołem Filozofii Marksistowskiej (Uniwersytet Warszawski).
Porządek panuje w Warszawie! – stwierdził w 1831 r. w paryskiej Izbie Deputowanych minister Sebastiani, gdy hordy Suworowa po strasznym szturmie Pragi, przedmieścia Warszawy, wkroczyły do stolicy Polski i rozpoczęły katowską rozprawę z walczącym o wolność ludem ((Jest to oczywisty błąd. Artykuł oddany przez autorkę do druku w przeddzień jej śmierci w warunkach szalejącego terroru nie mógł już być przez nią przed wydrukowaniem przejrzany. Nie mogła ona również sprostować błędów, które się ewentualnie wkradły do artykułu w trakcie redagowania. - przyp. red.)) .
Porządek panuje w Berlinie! – oznajmia z triumfem burżuazyjna prasa,oznajmiają Ebert i Noske, oznajmiają oficerowie „zwycięskich oddziałów”, które drobnomieszczańska gawiedź Berlina pozdrawia powiewając chusteczkami i wiwatując na ich cześć.
Sława i honor oręża niemieckiego zostały uratowane przed historią świata. Sromotnie pobici we Flandrii i w Argonach, zrehabilitowali się wspaniałym zwycięstwem nad 300 spartakusowcami w gmachu ,,Vorwärtsu”. Czasy pierwszego słynnego wkroczenia wojsk niemieckich do Belgii, czasy generała von Emmicha, pogromcy Leodium, bledną wobec wyczynów Reinhardta i spółki na ulicach Berlina. Zamordowani parlamentariusze, którzy chcieli prowadzić rozmowy w sprawie poddania się „Vorwärtsu”, zostali przez rządowych żołdaków tak zmasakrowani kolbami, że nie można było rozpoznać ich ciał;jeńcy, których stawiano pod ścianą i rozstrzeliwano, aż rozbryzgiwały się czaszki i mózgi: kto będzie pamiętał w obliczu tak wspaniałych czynów haniebne klęski poniesione w walkach z Francuzami, Anglikami i Amerykanami?
Wróg nazywa się „Spartakus”, a miejscem, gdzie nasi oficerowie umieją zwyciężać, jest Berlin. „Robotnik” Noske – to generał, który potrafi odnieść zwycięstwo tam, gdzie zawiódł Ludendorff.
Komu nie przychodzi na myśl zwycięska wrzawa sfory „porządku” w Paryżu, bachanalie burżuazji nad zwłokami bojowników Komuny, tej samej burżuazji, która dopiero co haniebnie skapitulowała przed Prusakami i wydała stolicę kraju zewnętrznemu wrogowi, a sama uciekła jak ostatni tchórz? Ale jakże za to rozpłomieniła się odwaga burżuazyjnych synalków, „złotej młodzieży”, oficerów w walce przeciw źle uzbrojonym, wygłodzonym proletariuszom paryskim, przeciw ich bezbronnym kobietom i dzieciom! Jak rozszalała się odwaga tchórzących przed wrogiem zewnętrznym synów Marsaw bestialskich okrucieństwach wobec bezbronnych, wobec jeńców, wobec powalonych!„Porządek panuje w Warszawie!” „Porządek panuje w Paryżu!” „Porządek panuje w Berlinie!”
Co pół wieku takie meldunki stróżów „porządku” płyną to z jednego, to znów z innego centrum historycznych walk. I triumfujący „zwycięzcy” nie dostrzegają, że „porządek”, który trzeba raz po raz utrzymywać za pomocą krwawych rzezi, niepowstrzymanie zbliża się ku swemu historycznemu losowi, ku swojej zagładzie. Czym był ten ostatni, „spartakusowski tydzień” w Berlinie, co przyniósł nam, czego nas uczy? Jeszcze w toku walk, wśród zwycięskiego wycia wrogów rewolucji muszą rewolucyjni proletariusze zdać sobie sprawę z tego, co się stało, zmierzyć wielką historyczną miarą wydarzenia i ich rezultaty. Rewolucja nie ma ani chwili do stracenia, prze dalej – poprzez otwarte jeszcze groby, poprzez „zwycięstwa” i „klęski” – ku swoim wielkim celom. Pierwszym zadaniem bojowników o międzynarodowy socjalizm jest uświadomienie sobie jej kierunków, jej dróg.
Czy możliwe było ostateczne zwycięstwo rewolucyjnych proletariuszy w tym starciu, czy można było spodziewać się obalenia rządu Eberta–Scheidemanna i ustanowienia dyktatury socjalistycznej?
Na pewno nie, jeżeli się weźmie pod uwagę wszystkie decydujące momenty. Już taka sama przez się bolesna sprawa rewolucji w danej chwili, jak niedojrzałość polityczna mas żołnierskich, które wciąż jeszcze dają się wykorzystywać oficerom do wrogich ludowi, antyrewolucyjnych celów, dowodzi, że trwałe zwycięstwo rewolucji w tym starciu nie było możliwe. Ale z drugiej strony ta niedojrzałość wojska jest jedynie wyrazem ogólnej niedojrzałości rewolucji niemieckiej.
Wieś, z której wywodzi się znaczna część mas żołnierskich, jest zaledwie muśnięta rewolucją. Berlin jest dotychczas prawie całkowicie odizolowany od reszty kraju. Wprawdzie rewolucyjne ośrodki na prowincji – w Nadrenii, na Pomorzu, w Brunszwiku, w Saksonii, w Wirtembergii – są ciałem i duszą po stronie proletariatu berlińskiego, ale brak jeszcze powiązania działań, bezpośredniej wspólności akcji, która byłaby w stanie decydująco wzmocnić siłę uderzenia i moc bojową berlińskich robotników. A poza tym – co stanowi głębszą więź owej politycznej niedojrzałości rewolucji – walki ekonomiczne, właściwe wulkaniczne źródło rewolucji, zasilające bezustannie rewolucyjną walkę klasową, znajdują się dopiero w początkowym stadium rozwoju.
Wszystko to dowodzi, że w chwili obecnej nie można było jeszcze liczyć na ostateczne, trwałe zwycięstwo. Czy stąd wynika, że walka w ciągu ostatniego tygodnia była „błędem”? Jeśliby tu chodziło o zamierzone „uderzenie”, o tzw. „pucz” – to tak. Ale co było punktem wyjścia walk ostatniego tygodnia?
Tak jak we wszystkich dotychczasowych wypadkach, jak 6 grudnia, jak 24 grudnia – brutalna prowokacja ze strony rządu! Jak przedtem krwawa łaźnia zgotowana bezbronnym demonstrantom na Chausseestrasse, jak rzeź marynarzy, tak i tym razem atak na berlińskie prezydium policji stał się przyczyną wszystkich dalszych wydarzeń. Rewolucja nie rozwija się bez przeszkód, w otwartym polu, według przemyślnego planu „strategów”. Jej przeciwnicy mają też inicjatywę, ba, wykazują jej z reguły więcej niż sama rewolucja.
Postawieni przed faktem bezczelnej prowokacji Ebertów i Scheidemannów rewolucyjni robotnicy byli zmuszeni chwycić za broń. Co więcej, natychmiastowe odparcie napaści z całą energią było sprawą honoru rewolucji; w przeciwnym wypadku kontrrewolucja zostałaby zachęcona do dalszych ataków, a rewolucyjne szeregi proletariatu i moralny kredyt rewolucji niemieckiej w Międzynarodówce zostałyby zachwiane. Natychmiastowy odpór mas berlińskich był też tak spontaniczny i zdecydowany, że moralne zwycięstwo od pierwszej chwili było po stronie „ulicy”. Wewnętrznym prawem życia rewolucji jest: nigdy nie poprzestawać na dokonanych krokach, nie popadać w bierność.
Najlepszą obroną jest zdecydowany atak. Ta elementarna zasada wszelkiej walki potwierdza się na każdym kroku rewolucji. Rozumie się samo przez się i świadczy o zdrowym instynkcie, o wewnętrznej niespożytej sile proletariatu berlińskiego, że nie zadowolił się on przywróceniem Eichhornowi jego stanowiska, że spontanicznie uderzył na inne gniazda kontrrewolucji: na siedzibę burżuazyjnej prasy, rządowe biura informacyjne, „Vorwärts”. Wszystkie te kroki mas robotniczych wypływały z instynktownego przekonania, że kontrrewolucja też nie uspokoi się po poniesionej porażce i wystąpi do generalnej próby sił.
I tu też stoimy wobec wielkiego historycznego prawa rewolucji, o które rozbija się całe mędrkowanie i pewność o własnej wyższości mizerniutkich „rewolucjonistów” spod znaku NPS, szukających w każdej walce jedynie sposobności do odwrotu. Gdy jasno określi się podstawowy problem rewolucji – a jest nim w tej rewolucji obalenie rządu Eberta–Scheidemanna jako pierwszej przeszkody na drodze do zwycięstwa socjalizmu – wtedy ten podstawowy problem ciągle wyłania się w całej swojej aktualności, każdy poszczególny epizod walki z nieodwracalnością prawa natury stawia go w całej rozciągłości, niezależnie od tego, czy rewolucja jest przygotowana do jego rozwiązania, czy sytuacja jest dojrzała, czy nie. „Precz z rządem Eberta–Scheidemanna!” – hasło to wyłania się nieuchronnie przy każdym kryzysie rewolucyjnym jako jedyna wyczerpująca formuła wszystkich poszczególnych konfliktów i dzięki temu, dzięki swej wewnętrznej obiektywnej logice – czy kto chce, czy nie – zaostrza każdy epizod walki do ostatecznych granic.
Z tego przeciwieństwa między konkretnością zadania a brakiem niezbędnych do jego realizacji przesłanek w początkowej fazie rozwoju rewolucji wynika, że poszczególne walki rewolucyjne kończą się formalnie klęskami. Ale rewolucja jest jedyną formą „wojny” – to jest również jej szczególnym prawem życiowym – w której ostateczne zwycięstwo może zostać przygotowane jedynie przez szereg „klęsk”.
Co ukazuje nam cała historia współczesnych rewolucji i socjalizmu? Pierwszy płomień walki klasowej w Europie: powstanie tkaczy liońskich w 1831 r. skończyło się ciężką klęską.
Ruch czartystowski w Anglii – klęską. Powstanie proletariatu paryskiego w czerwcu 1848 r. skończyło się druzgocącą klęską. Komuna Paryska skończyła się straszliwą klęską. Cała droga socjalizmu – o ile chodzi o walki rewolucyjne – usłana jest samymi klęskami.
A mimo to historia tych walk niepowstrzymanie prowadzi krok za krokiem do ostatecznego zwycięstwa! Gdzie bylibyśmy dziś bez tych „klęsk”, z których czerpiemy doświadczenie historyczne, poznanie, siłę i ideowość?
Dziś, w przededniu ostatecznych bitew proletariackiej walki klasowej,opieramy się właśnie na tych klęskach: żadna z nich nie jest dla nas obojętna, każda jest częścią naszej siły i świadomości celu.
Z walkami rewolucyjnymi dzieje się wprost przeciwnie niż z walkami parlamentarnymi. W ciągu ostatnich 40 lat mieliśmy w Niemczech jedynie same „zwycięstwa” parlamentarne, kroczyliśmy wprost od zwycięstwa do zwycięstwa. A rezultatem ich była poniesiona w dniu wielkiej historycznej próby, 4 sierpnia 1914 r., niwecząca wszystko klęska polityczna i moralna, niesłychany krach, bezprzykładne bankructwo.
Rewolucje natomiast przynosiły nam dotychczas jedynie same klęski, ale te nieuniknione klęski dają nam najpewniejszą gwarancję przyszłego zwycięstwa ostatecznego.
Ale pod jednym warunkiem! Ważne jest to, w jakich okolicznościach została poniesiona ta czy inna klęska: czy nastąpiła ona wskutek tego, że rwąca naprzód energia bojowa mas rozbiła się o tamę niedostatecznej dojrzałości przesłanek historycznych, czy też przez to, że akcja rewolucyjna została sparaliżowana przez własną połowiczność, niezdecydowanie, słabość wewnętrzną. Klasycznymi przykładami tych dwu możliwości są: francuska rewolucja lutowa z jednej strony, niemiecka rewolucja marcowa – z drugiej. Bohaterska akcja proletariatu paryskiego w 1848 r. stała się niewyczerpanym źródłem energii dla całego proletariatu międzynarodowego. Mizeria niemieckiej rewolucji marcowej zaciążyła na całym rozwoju wydarzeń w Niemczech jak kula u nogi.
Zaciążyła na całej historii socjaldemokracji niemieckiej aż do najświeższych wydarzeń rewolucji niemieckiej – aż do dramatycznego kryzysu, jaki ostatnio przeżyliśmy.Jak wygląda klęska naszego tzw. „tygodnia spartakusowskiego” w świetle powyższych zagadnień? Czy była klęską spowodowaną wybuchem energii rewolucyjnej w niedostatecznie dojrzałej sytuacji, czy też klęską z powodu słabości i połowiczności działania?
I jedno, i drugie! Dwoisty charakter tego kryzysu, sprzeczność między energicznym, zdecydowanym, ofensywnym wystąpieniem mas berlińskich a niezdecydowaniem, lękliwością, połowicznością berlińskiego kierownictwa jest cechą szczególną ostatnich wydarzeń.
Kierownictwo zawiodło. Ale może i musi powstać nowe kierownictwo wyłonione przez masy i spośród mas. Masy są czynnikiem decydującym, są opoką, na której wzniesione zostanie ostateczne zwycięstwo rewolucji. Masy stanęły na wysokości zadania, uczyniły z tej „klęski” kolejne ogniwo owych historycznych klęsk, które stanowią dumę i siłę międzynarodowego socjalizmu. I dlatego z tej „klęski” wyrośnie przyszłe zwycięstwo. „Porządek panuje w Berlinie!” O nędzne zbiry! Wasz „porządek” jest zamkiem na lodzie.
Rewolucja już jutro „znowu wśród grzmotów do góry się wzniesie” i ku waszemu przerażeniu i wśród dźwięków surm oznajmi:
Byłam, jestem, będę!