Publikowany poniżej artykuł Róży Luksemburg kierowany był do masowego odbiorcy i w założeniu stanowić miał komentarz do wypadków politycznych zachodzących na wiosnę i latem 1905 r., w chwili gdy ważyły się dalsze losy rosyjskiej rewolucji. Polityka „kija i marchewki” – pozorne ustępstwa (vide projekt marionetkowej Dumy autorstwa Aleksandra Bułygina) i równoczesne przygotowania na siłowe „rozwiązanie” kryzysu – przyniosła caratowi pożądany skutek. Z natury chwiejne politycznie koła liberalno-burżuazyjne, z nadzieją witające pierwsze rewolucyjne wystąpienia robotników, zaczęły coraz wyraźniej poszukiwać kompromisu z osłabionym, ale wciąż groźnym, caratem. Szybka kapitulacja burżuazyjnych polityków, bojących się masowego ruchu i „zaburzeń” (ryzyko okresowej straty zysków!) stanowiła, zdaniem Róży Luksemburg, jeden z elementów świadczących o specyfice i historycznej niepowtarzalności rosyjskiej rewolucji. W jej mniemaniu – pozostawała tutaj w granicach zakreślonych przez horyzont współczesnego jej marksizmu - rewolucja, której pierwszym akordem była petersburska „krwawa niedziela” mogła osiągnąć jedynie „normalne” cele rewolucji burżuazyjnej, podobne do tych, które w zachodniej Europie wywalczono co najmniej kilkadziesiąt lat wcześniej. Upadek caratu oznaczać miał więc zniesienie feudalnych przeżytków, wolność polityczną, powołanie parlamentu, swobodę gospodarczą itd. W tej nowej, porewolucyjnej Rosji, klasą panującą, tak jak w innych krajach europejskich, stać się miała burżuazja. Na tym jednak podobieństwa się kończyły. W przeciwieństwie do Francji w 1789 r. czy Niemiec w 1848 r., w Rosji burżuazyjna rewolucja miała się dokonać pod kierunkiem i za sprawą klasy robotniczej. To zaś oznaczało, jej zdaniem, że burżuazyjna republika rosyjska będzie już niejako „brzemienna” przyszłym ustrojem socjalistycznym. Doświadczenie wielomiesięcznej masowej walki o obalenie absolutyzmu, której konsekwencję stanowić miał lawinowy wzrost uświadomienia, sprawić miało, że rosyjskiemu proletariatowi w burżuazyjnej republice szybko zrobiłoby się zbyt „ciasno”. Jak pisze Luksemburg w ostatnim zdaniu tego artykułu – walka proletariatu zwróci się wówczas przeciw burżuazji z tą samą siłą, z jaką zdruzgocze, dzień przedtem, rządu despotyzmu. Wydarzenia 1905 r. miały stanowić ogniwo łączące epokę rewolucji kapitalistycznych z okresem bezpośredniej walki o socjalizm. Spróchniały carski absolutyzm pod naporem historycznych przemian musiał się zawalić. Jednak to, że jego grabarzem okazał się rosyjski proletariat, zdaniem Róży Luksemburg, stanowiło groźne memento dla systemu kapitalistycznego.
Kamil Piskała
Ostatnie dni przyniosły znowu jeszcze jeden ostry zwrot carskiego rządu w stronę nagiej, brutalnej reakcji. Zaledwie 17-go kwietnia wydany był ukaz „o tolerancji religijnej”, który wprawił w taki zachwyt naszą burżuazję i kler, jeszcze nasze „deputacje obywatelskie” nie wyprostowały karków, zgięty w „dziękczynnych” pokłonach za te „łaski” Mikołaja Krwawego, a już 20-go maja promieniejące oblicza obywatelskie dostają huczny policzek na pokwitowanie. Tenże sam jenerał-gurbernator Maksymowicz, któremu szli „dziękować”, swoim własny ukazem znosi, oczywiście w porozumieniu z wyższą władzą, ukaz carski i „objaśnia”, że „tolerancja” religijna, którą Mikołaj „w swej niewysłowionej łaskawości” raczył darować, ma oznaczać w rzeczywistości nic innego jak tylko to, że religia prawosławna pozostaje nadal panującą i jedynym swobodnym wyznaniem, że zaś ktokolwiek nieprawosławny będzie próbował „rozszerzać swobodnie swe wyznanie”, lub „nakłaniać kogokolwiek do przejścia na jego religię” będzie, jak i dotąd, prześladowany i karany najsurowszymi paragrafami kodeksu karnego. „Tolerancja religijna” z łaski cara była już od urodzenia swego kaleką i potworkiem. Ale potworkowi temu nie było przeznaczone nawet żyć lub udawać życie, dłużej nad trzy kwadry księżyca. Popi prawosławni, zaniepokojeni bodaj pozorem wolności religijnej dla katolików, unitów i odszczepieńców, użyli natychmiast swych wpływów na znędzniałe moralnie i umysłowo sfery dworskie. Na czele komisji do spraw „tolerancji religijnej” został postawiony Ignatiew, znany cerber carskiego i „prawosławnego” knuta, i oto „ukaz” Maksymowicza jest już płodem tej zmiany chorągiewki. Zatem dzikie prześladowania innowierców mogą się rozpocząć niebawem z nową mocą, aby dowieść jeszcze raz, że przy absolutyzmie nie może być żadnej „tolerancji”, że wolność religijna, tak jak wolność szkoły, tak jak wolność rozwoju kultury narodowej, jest sama tylko częścią wolności politycznej, czyli że pierwszym krokiem do zaprowadzenia „tolerancji religijnej”, jak i wszelkiej innej, musi być – obalenie absolutyzmu.
Jednocześnie z cofnięciem ukazu o tolerancji rząd carski przedsięwziął jeszcze parę kroków w tymże duchu. Ukazem carskim z dnia 6 czerwca, jenerał Trepow, mianowany gubernatorem Petersburga, nazajutrz po wiekopomnej rzezi 22-go stycznia, z wyraźnym poleceniem uśmierzenia „buntowniczej” stolicy cara, jeden z głównych filarów najbrutalniejszej reakcji, mianowany zostaje wiceministrem spraw wewnętrznych, przy czym car zapewnia mu nieograniczoną władzę policyjno-żandarmską, zupełnie od jego szefa-ministra niezależną. Specjalnym zadaniem tego nowego dyktatora politycznego jest prześladowanie „przestępców politycznych”, „zamykanie zjazdów” liberalnych, bez żadnego względu na „istniejące prawo”, to jest nawet na „prawo” carskie, słowem – tępienie socjalistów i duszenie liberałów,.
W tymże czasie ogłoszony zostaje nareszcie sławetny projekt „konstytucji”, opracowany przez ministra Bułygina, w myśl obietnicy carskiej z 19-go lutego, danej po pierwszym wybuchu rewolucji w Petersburgu. A więc minister carski proponuje utworzenie „przedstawicielstwa ludowego” na następujących podstawach. Wybierać deputowanego do tego „parlamentu” z carskiej łaski mogą tylko wielcy i średni posiadacze wiejscy i miejscy, czyli szlachta i burżuazja. Warunkiem prawa wyborczego ma być posiadanie pewnego majątku: ludzie biedni, cała klasa wielomilionowa proletariatu w państwie zostaje wykluczoną całkiem od wyborów. Ale nawet i to zgromadzenie z bogaczy miejskich i wiejskich, nie będzie miało żadnego wpływu na prawodawstwo ani na rząd. Obraduje ono nad projektami praw i budżetem (to jest dochodami i wydatkami państwa), ale ma tylko głos doradczy. Prawa wydaje w rzeczywistości tylko „rada państwa”, to jest zebranie najwyższych czynowników, naznaczanych przez cara, i sam car, jak i dotąd. Wreszcie ministrowie nie są przed tym zgromadzeniem przedstawicieli szlachty i mieszczaństwa wcale ze swego postępowania odpowiedzialni i pozostają nadal jedynie pachołkami cara-samodzierżawcy, tak że to „zgromadzenie reprezentantów” nie może nawet pociągać ministrów do odpowiedzialności lub zmusić ich do podania się do dymisji, jeżeliby ci czynownicy, jak dotychczas, sami gwałcili prawo.
Dla dopełnienia tej karykatury „zgromadzenia” lalek, nie mających żadnej władzy ani mocy i mających dawać swoją „radę” tylko po to, żeby później czynownicy carscy tą „radą” wycierali sobie – buty, projekt Bułygina jeszcze zastrzega, że to „zgromadzenie” będzie w ogóle obradowało wszystkiego przed dwa miesiące w roku – od listopada do stycznia. Oto cała carska „konstytucja”!. Z wybranych od szlachty i burżuazji kilkuset panów, ma być zrobione zgromadzenie do gadania „na wiatr”, a prawo, czyli bezprawie, zostaje nadal w ręku cara i czynowników, absolutyzm zostaje nietknięty, knut panuje nadal nieograniczenie!
Projekt powyższy jeszcze przyjętym przez komitet ministrów nie został, ale pokazuje on dobitnie, do czego absolutyzm zmierza. Pokazuje on, że rząd krwawy nie myśli ustępować ani kroku, ani piędzi ziemi. Wraz z cofnięciem ukazu o tolerancji, z oddaniem władzy dyktatorskiej Trepowowi, z nowymi strasznymi rzeziami, o których wieści dochodzą z Kaukazu, z nieustannymi morderstwami, dokonywanymi ostatnio na robotnikach w całym państwie, polityka ta pokazuje jasno i wyraźnie: konająca bestia despotyzmu zrywa się jeszcze raz do strasznej, tygrysiej walki o swe istnienie, będzie jeszcze raz próbowała kłami i pazurami uratować swój żywot zbrodniczy. Ociekający już ze stu ran juchą, rażony śmiertelnie z zewnątrz przez pociski japońskie, szarpany z wewnątrz przez rewolucję ludową, oślepły i rozszalały, despotyzm carski zbiera znowu ostatnie zapasy swych sił, aby stanąć do walki z rewolucją na śmierć i życie, aby ogniem i mieczem zdusić ten lud, powstający groźnie dla dokonania nad nim sądu dziejowego.
O „reformach” zatem, nawet o komediach reform mowy już nie ma. Nawet już i nasza najwsteczniejsza burżuazja zgnębione pokazuje oblicze wobec tak wyraźnego zrzucenia wszelkiej maski ze strony „najmiłościwszego” samodzierżawia. Ale i dla walczącej klasy robotniczej ten nowy zwrot caratu do starej polityki ważnym jest faktem, którego wszystkie skutki ocenić należy poważnie.
Ponieważ absolutyzm sam wybiera drogę otwartej walki i obstaje z uporem przy obronie swego istnienia i nietykalności panującego bezprawia, więc wyjściem jedynym z obecnego położenia może już być nie jakiekolwiek częściowe ustępstwo absolutyzmu, tylko całkowite jego zdruzgotanie. To znaczy innymi słowami, że rozwiązanie i zakończenie obecnego kryzysu politycznego leży również już tylko w rękach rewolucyjnego proletariatu państwa rosyjskiego, tak samo, jak on też dał początek obecnej rewolucji. A ta okoliczność daje nadzieję, że i wolność polityczna, która będzie końcowym rezultatem obecnego kryzysu, będzie nosiła na sobie piętno rewolucyjnej walki proletariatu, a nie „liberalnej” szacherki caratu z burżuazją.
W Rosji mianowicie istnieje, jak wiadomo, nieznany u nas wcale liberalizm burżuazyjno-szlachecki, istnieje nawet demokracja burżuazyjna, - żywioły mieszczańskie, inteligenckie, szlacheckie, które głośno i ostro domagają się wolności politycznych i zwołania przedstawicieli ludowych. Sfery te, jak wszystkie żywioły, należące do klas posiadających, same nie stanowią siły, zdolnej zmusić absolutyzm do ustępstw, ale one właśnie szykują się za to z natury rzeczy pierwsze skorzystać z owoców rewolucyjnej walki i ofiar robotników. Liberalna część szlachty i mieszczaństwa rosyjskiego z niepokojem śledzi rozwój walki robotniczej, uważając ją tylko za środek dobry do nastraszenia rządu i wymuszenia na nim ustępstw. Coraz bardziej rozwijająca się świadomość i walka klasowa proletariatu w biegu obecnej rewolucji jest w gruncie rzeczy tak samo przerażająca dla panujących klas w Rosji, jak w Polsce. To też tęsknota do przywrócenia „ładu i porządku”, do możliwie szybkiego zakończenia obecnego burzliwego okresu strajków i walk rewolucyjnych, jest dziś wspólna wszystkim sferom burżuazyjnym w państwie.
I liberałom rosyjskim, przynajmniej najwpływowszej ich części – szlachcie liberalnej, zależy tylko na tym, aby wydostać od rządu jak najprędzej byle jaką nędzną konstytucyjkę, któryby zapewniła panowanie otwarte szlachcie i burżuazji, by pogodzić się natychmiast z rządem i zabrać się energicznie do uśmierzenia tego „chaosu”, nad którym i u nas lamentuje „liberalny” pan Świętochowski w „Prawdzie”, to jest do stłumienia rewolucyjnego proletariatu.
Oczekiwania te i tę niecierpliwość liberałów rosyjskich zdradził właśnie otwarcie w ostatnich dniach pan Struwe, wódz oficjalny liberałów konstytucjonalistów, ogłosiwszy w piśmie francuskim „Humanitè” (Ludzkość) z d. 8 czerwca „List otwarty”, w którym wykłada program obecny swej partii.
Rosja, pisze Struwe, potrzebuje teraz przede wszystkim „rządu silnego”, po pierwsze, aby zawrzeć z Japonią pokój, nie czyniąc jej zbyt wielkich ustępstw, po drugie, aby zaprowadzić porządek w Rosji. W tym celu winien tylko Mikołaj II zwołać w Moskwie zjazd delegatów od szlachty ziemskiej, a zjazd ten prędko wymieni mu mężów, którzy posiadają zaufanie kraju i potrafią utworzyć rząd silny. Niechaj Mikołaj II – pisze p. Struwe – przyjmie program tych mężów i powierzy im władzę (to znaczy teki ministrów). Bo dziś Rosja potrzebuje nie tylko wolności, ale i organizacji rządu, zgodnej z wymaganiami wolności i porządku.
Tak się zaleca już otwarcie i bez wstydu liberalizm szlachecki Mikołajowi Ostatniemu do usług. O zwołaniu Zgromadzenia przedstawicieli ludu, obranych w powszechnych wyborach, nie ma tu już mowy, na jego miejsce liberałowie „ziemscy” proszą już tylko, aby ich samych„zwołano”. Gotowi już wziąć wprost z rąk krwawych cara portfele ministerskie, obiecując za to i „korzystny” pokój z Japonią zawszeć i „porządek” zaprowadzić, to jest zdusić ruch robotniczy i nawet pogodzić Rosję z Anglią.
Pan Struwe słowem stara się przekonać cara, że Trepow w Petersburgu zgoła niepotrzebny, bo i liberałowie potrafią sami być mężami „silnej dłoni”…!
To wyznanie wiary pokazuje, za jaką tanią cenę liberalna partia w Rosji gotowa teraz sprzedać carskiemu rządowi sprawę wolności ludu i jak niecierpliwie wyczekuje, żeby car raczył przyjąć ofiarowane mu usługi. Ponieważ zaś u nas w Polsce nawet śladu i tak nędznego liberalizmu nie ma, jaki w Rosji reprezentuje p. Struwe, więc nasza burżuazja i szlachta naturalnie z radosnym wyciem powitałyby również spełnienie życzeń rosyjskich liberałów. „Rząd silny” i „porządek” – tj. zwrócenie pierwszych zaraz kul i bagnetów „konstytucyjnego” panowania przeciw „zbuntowanym” robotnikom, których pozbawionoby wszelkich praw i wolności, oto co by nas czekało, gdyby życzenia burżuazji i szlachty rosyjskiej i polskiej, tych rycerzy „porządku” kapitalistycznego, znalazły posłuch u cara i jego doradców!
Ale zalecanki liberalizmu nie znajdują posłuchu. Najnowsze kroki absolutyzmu pokazują właśnie, że dowierza on jednak bardziej „silnej dłoni” Trepowa, niż pana Struwego, i że woli sam mordować robotników, niż się wyręczać w tym przez „liberalnych” ministrów i „liberalnych” policmajstrów.
Ten obrót rzeczy zapowiada wprawdzie, że rewolucja toczyć się będzie jeszcze długo i pełna będzie ciężkich niezliczonych ofiar ze strony klasy robotniczej, lecz za to gwarantuje on przynajmniej zarazem, że ofiary te nie pójdą na marne, że przyszła wolność polityczna będzie nie pawim piórkiem tylko, którym liberalizm przyozdobić chce dzisiejsze rządy despotyczne.
Nie łudźmy się, że klasa robotnicza może osiągnąć panowanie po obaleniu absolutyzmu. Żyjemy w społeczeństwie kapitalistycznym, a póki kapitał panuje nad proletariuszem-najmitą w fabryce i na roli, póty burżuazja i szlachta panować będzie politycznie w państwie. Ale jeżeli wolności polityczne w Rosji i w Polsce będą zdobyte do końca rękami rewolucyjnego proletariatu, to będą one przynajmniej dość mocno ugruntowane i udział w nich proletariatu będzie dość szeroki, aby umożliwić później silną obronę interesów klasowych wyzyskiwanych przeciw panowaniu „silnego rządu” wyzyskiwaczy i przyspieszyć ostateczne zniesienie „porządku” burżuazyjnego.
I otwarte ogłoszenie najnowszego programu politycznego rządu i otwarte wyznanie programu liberałów wskazuje klasie robotniczej całego państwa znowu jej wielkie zadania w chwili obecnej. Każdy dzień, każda chwila teraźniejszej rewolucji jest dla proletariatu Rosji i Polski sposobnością do organizowania się spiesznego w silną, świadomą partię polityczną – klasową, sposobnością, jakiej historia nie zwróci później dziesiątki lat. Pod gradem kul ginącego despotyzmu klasa robotnicza uzbrajać się już musi do walki z naradzającym się panowaniem politycznym burżuazji.
Rewolucja obecna strasznych nas kosztuje ofiar. Niechajże za te ofiary okupione będą nie tylko formalne prawa i wolności polityczne, do walki klasowej niezbędne, ale i najdroższa, najcenniejsza zdobycz: świadomość i organizacjaklasowa proletariatu. Niechaj burżuazja, gdy dźwignie się do panowania, robotniczymi rękami zdobytego, znajdzie przed sobą nie rozproszone, oszołomione, wycieńczone walką hufce robotnicze, tylko zwartą, opancerzoną, zahartowaną w ogniu rewolucji potęgę klasową proletariatu, umiejącą zwrócić nazajutrz po rewolucji ostrze walki przeciw burżuazji z tą samą siłą, z jaką zdruzgocze, dzień przedtem, rządu despotyzmu.