Gramatyka politycznego protestu, jak każdy zespół reguł odpowiedzialny za tworzenie kolektywnie zrozumiałych komunikatów, cechuje się niespotykaną trwałością w samym polu tego, co społeczne. Choć ograniczony zestaw form oporu ułatwiać może próby jego prewencyjnego rozbrajania, tradycja wcześniejszych lub równolegle toczonych walk sprzyja także twórczej kontynuacji i współpracy w obszarze politycznej mobilizacji i organizacji. Obserwowany w tej perspektywie cykl walk to każdorazowo owych walk recykling, a nowi aktorzy czy scenografia to kolejne wariacje na „uniwersalny” temat, czyli antagonistyczną strukturę kapitału opartego na wyzysku społecznego stosunku klasowego (( H. Cleaver, Polityczne czytanie Kapitału, tłum. I. Czyż, Poznań 2011. )). Śledząc losy kampanii spod znaku „occupy”, warto mieć zatem na uwadze ich zakorzenienie w dziedzictwie ruchów robotniczych (( A. Negri, Hiszpańskie refleksje, tłum. M. N. Wróblewska, „Bez Dogmatu” 2011, nr 89, s. 8. )), niezbywalny dla marksizmu i ruchu prawa do miasta komponent klasowy, jak również stanowiącą o ich „istocie” literalną rewitalizację starań o zapuszczenie korzeni w skutecznie to uniemożliwiającej publicznej przestrzeni miast.
Taktyka okupacji odnowiona przez aktywistów z Puerta del Sol, parku Zucotti czy placu Syntagma stała się w ostatnim tygodniu narzędziem demokratycznej walki mieszkanek i mieszkańców Krakowa. Spędzających dni w namiotach oburzonych (przywracających polityce Spinozjańskie indignatio jako punkt wyjścia pro-równościowej i wolnej od moralnego imperatywu konsensu rebelii (( M. Negri, A. Hardt, Rzecz-pospolita. Poza własność i dobro publiczne, tłum. Praktyka Teoretyczna, Kraków 2012 (w druku). ))) na krakowski Rynek Główny przywiodły te same powody, co ich kolegów i koleżanki z innych części świata: niechęć dla struktur neoliberalizmu i deptane przez niego prawa. Żądania demokracji uczestniczącej, uspołecznienia polityki mieszkaniowej miasta, przeciwdziałania wykluczeniu oraz zaprzestania komercjalizacji sfer edukacji, kultury czy miejskich terenów zielonych pozwoliły na uwspólnienie stanowiska grup tak odmiennych jak anarchiści, lokatorzy, przeciwnicy likwidacji szkół, studenci, prekarni pracownicy, emeryci czy bezrobotni. Choć w postulatach tych brzmi nuta nostalgii za uwolnioną od mechanizmów kapitalizmu przestrzenią publiczną, to właśnie krótki żywot protestu w pełni obnaża wszystkie jej wady, mgliście zarysowując bardziej pożądany kierunek jej przekształcania.
Jeżeli dzieje nowoczesnej urbanizacji, jak chce tego m.in. David Harvey, to historia coraz skuteczniejszej symbiozy poszukującego stabilizacji kapitału i dającego taką możliwość dysponenta państwowej własności, to w powstającą w jej efekcie przestrzeń nieodłącznie wpisane są utowarowienie, militaryzacja i władza spektaklu (( D. Harvey, The Political Economy of Public Space, w: The Politics of Public Space, red. S. Low, N. Smith, London-New York 2006. )). Wobec takiego rodowodu i niezależnie od towarzyszących jej konotacji (agora, polis, res-publica), przestrzeń publiczna mieści w sobie zawsze prywatno-handlowy element, co zmusza odpowiedzialne za nią władze do zarządzania zgodnego z imperatywem pomnażania wartości i akumulacji trzech nieskończenie wymiennych postaci kapitału (ekonomicznego, kulturowego i społecznego). Zabezpieczenie tego interesu wiąże się z kolei z koniecznością uruchamiania aparatu przemocy zawsze wtedy, gdy dochodzi do niezgodnych z nim użyć przestrzeni.
Dochodzimy w ten sposób do problemu pacyfikacji postawionego zgodnie z przepisami prawa miasteczka namiotowego w Krakowie. Tym, których dziwić mogą okoliczności zaistniałego wydarzenia – wykonana o świcie delegalizacja obozowiska z uwagi na rzekomo zbyt małą liczbę demonstrujących – w sukurs przychodzi Rancièrowska wizja policji. Nie warto jej tym razem wiązać z określonymi służbami, problem, o którym mowa ma bowiem charakter strukturalny. Policja, jak pisze Rancière, to symboliczna konstytucja społeczeństwa (( J. Rancière, Na brzegach politycznego, tłum. I. Bojadżijewa, J. Sowa, Kraków 2008, s. 28. )) stojąca na straży panujących w nim definicji, reprezentacji czy habitusów. Choć przychodzi jej działać w społeczeństwie spektakularnym, jej prymarne zadanie to redukowanie wizualnego nadmiaru i wykluczanie niepożądanych przez władze interwencji w określony porządek modalności percepcyjnych. Nie zawsze pamięta się, iż policja to również specyficzny reżim przestrzenny, strażnik miejsca (genius loci) jako przestrzeni wyznaczonej wyłącznie przez cyrkulację towarów i ciał. Każde działanie podważające tę wizję wymusza na niej nie tyle dzieło represji, co rozproszenia, uniewidocznienia (( Na uwagę zasługuje tu braku śladu po pacyfikacji obozowiska krakowskich oburzonych na stronach internetowych odpowiedzialnych za to instytucji: Zarządu Infrastruktury Komunalnej i Transportu w Krakowie, Komendy Wojewódzkiej Policji w Krakowie, Straży Miejskiej Miasta Krakowa czy Urzędu Miasta Krakowa. )) czy przemieszczenia niepokornych jednostek poza uprzywilejowany obszar wytwarzania jaki stanowi dziś miejska fabryka społeczna.
Gorliwość krakowskiej policji (tak w administracyjnym, jak i filozoficznym sensie) odsłania przy tym w ciekawy sposób dwuznaczność skazanego na niepowodzenie procesu upodobniania się do metropolii i miast globalnych, który chciałbym tu nazwać urbanistyczną mimikrą. Jeśli w przypadku podmiotu kolonialnego, jak pisze Homi Bhabha, imitacja prowadzi do sytuacji, w której staje się on „prawie taki sam, ale nie całkiem” (( H. Bhabha, Miejsca kultury, tłum. T. Dobrogoszcz, Kraków 2010, s. 80. )) , a konsekwencją owego ześlizgiwania się jest destabilizacja i delegitymizacja autorytetu kolonializmu, to mimikra miejska to przykład autoimmunologicznej „choroby” prowadzącej do hiperbolizacji sprzeczności obecnych na gruncie zakorzenionej w innych warunkach strukturalnych formie urbanizmu. Widać to dobrze na przykładzie glokalnego ruchu oburzenia i okupacji. Jeśli jego amerykańska czy zachodnioeuropejska odmiana pozwala nam jeszcze wierzyć w sens walk o przestrzeń publiczną (z uwagi np. na czas trwania i ilość uspołeczniających ją ludzi), to „okupacja po polsku” uwypukla jej główny paradoks i wyczerpującą się w punkcie wyjścia formułę z racji policyjnych (pacyfikacja przez rozproszenie) i komercyjnych („pacyfikacja przez cappuccino” (( S. Zukin, The Culture of Cities, Cambridge, MA-Oxford 1995. )) ) podstaw tego, co publiczne.
Jako że sens traci dziś każde z przydawanych mu tradycyjnie znaczeń takich jak przeciwieństwo tego, co prywatne, istnienie samorządnej publiczności i oparta na powszechnym dostępie otwartość (( C. Mouffe, Which Public Space for Critical Artistic Practices?, http://readingpublicimage.files.wordpress.com/ 2012/04/chantal_mouffe_cork_caucus.pdf [data dostępu 26.05.2012]. )), jedyną nadzieję na wolne od tożsamościowych podstaw zakorzenienie (( O tym jak groźny to dla władz zamiar świadczą losy ogródków powstających w ostatnich latach na nieczynnym lotnisku Tempelhof w Berlinie. Władze wydając ostatecznie zgodę na jego parkowo-ogrodowe zagospodarowanie, zabroniły jednocześnie, aby zapowiadające realizację projektu spontanicznie zakładane uprawy mogły ukorzeniać się w samym podłożu byłego lotniska. Tymczasowe rozwiązanie polega zatem na sadzeniu roślin w skrzynkach wypełnionych ziemią. )) i wciąż dla wielu niewyobrażalne swobodne użycie stanowi przestrzeń wspólna. Tylko pozbawione piętna tymczasowości demokratyczne jej wytwarzabue, z czego doskonale zdaje sobie sprawę drżąca przed namiotami władza, stanowi szansę na zaistnienie transformacyjnej i zawsze oddolnej polityki. I odwrotnie, pozbawione wymiaru konstruktywnego zajmowania miejsca żądania prawa do miasta same skazują się niejako na efemeryczność, a zatem i nieskuteczność w walce z zawsze uprzestrzennionym mariażem państwa z kapitałem.
Choć wstęp do wspomnianego oddolnego wytwarzania przestrzeni to rozpleniająca się z brakiem poszanowania dla geograficznych barier praktyka okupacji, klucz do właściwego wykorzystania jej potencjału stanowi, jak zauważają Noam Chomsky, Antonio Negri czy Harvey (( N. Chomsky, Occupy, Brooklyn, New York 2012; D. Harvrey, Bunt miast. Prawo do miasta i miejska rewolucja, tłum. Praktyka Teoretyczna, Warszawa 2012; M. Hardt, A. Negri, Demokracja priorytetowym celem walk społecznych 2011 roku, tłum. A. Wojczyńska, http://www.praktykateoretyczna.pl/index.php/michael-hardt-antonio-negri-demokracja-priorytetowym-celem-walk-spolecznych-2011-roku/ [data dostępu 26.05.2012]. )) , krok w stronę trwałej organizacji ruchu w formie przekucia zaistniałych w obozowiskach i na ulicach więzi oraz form demokracji w kolektywne zarządzanie miejskimi dobrami wspólnymi. Nawet jeśli pozostaje to perspektywą dość odległą i skazaną na nieraz brutalne, policyjne podtrzymywanie status quo, demokratyczna polityka zaczyna i kończy się oddolnie. Świadomość tego faktu powoduje, iż impuls energii zgromadzonej na ulicach jednego miasta z łatwością przechodzi na ciała manifestujące chęć bycia razem w miejscach od pierwotnego nawet bardzo odległych. W ten sposób daleki od wygaszenia protest z Krakowa już teraz znajduje swoją kontynuację na wspólnotowo okupowanych ulicach Warszawy.
„Kolektywna siła ciał w przestrzeni publicznej” (( D. Harvey, Bunt miast, s. 214. )) nadal stanowi najskuteczniejszy sposób na materialne zakłócenie coraz bardziej dematerializującej się władzy kapitalizmu. Jej zniesienie wymaga czegoś więcej – odzyskiwania tego, co wspólne. W tym właśnie celu powtórzyć należy zawołanie miejskich aktywistów z całego świata: widzimy się na ulicach, bo miasto to my!