Obszary niewiedzy. Lewicowa krytyka literacka

logo

Paweł Kaczmarski - Okopań poideł. O „Sile niższej (full hasiok)” Konrada Góry

Kto widział Konrada Górę czytającego swoje wiersze publicznie, ten wie, jak duże upodobanie ma autor Pokoju widzeń do dygresji, do zbaczania w rejon opowieści, anegdot i etymologiczno-etnograficznych wywodów. Tok wiersza bardzo często zostaje przerwany, by ustąpić miejsca dryfującym i swobodnie rozwijającym się pobocznym wątkom. Góra wykorzystuje spotkanie w cztery oczy ze swoimi czytelnikami po to, by objaśnić niektóre ze swoich wierszy (wyjaśnić ich genezę, pochodzenie konkretnego słowa, użytą w danym miejscu procedurę), a jednocześnie nie tłumaczy znaczenia, raczej zdradza część tajemnicy (zdradza, bo przechodzi na naszą stronę; zdradza, bo wiersz nie chce już wrócić na kartkę). Jak dobry narrator, wprawny storyteller, Góra wie, ile może powiedzieć bezpośrednio. Wydaje się też rozumieć, że wiersz czytany na głos nie powinien naśladować wiersza czytanego samotnie i prywatnie; jednak nie o performatywnym wymiarze poezji (tej konkretnej lub „poezji w ogóle”) chcę tu wspomnieć.

Wykorzystuję raczej sposób, w jaki Góra funkcjonuje w życiu literackim, by samemu zaproponować pewne objaśnienie. Siłę niższą (full hasiok), czyli nowy tomik wrocławskiego poety, trzeba czytać wytrwale i wielokrotnie - to lektura trudna, również na poziomie gramatyki, składni, zwykłej zrozumiałości. Poniższych kilka akapitów jest zapisem wrażenia, jakie towarzyszyło mi podczas pierwszej i drugiej lektury tomu; a żeby swoje spostrzeżenia uporządkować – skupiam się na tytule. Spróbuję go właśnie objaśnić.

Tytułowa „siła niższa” to, przynajmniej na jednym z poziomów, głód, który stanowi dla Góry jeden z najważniejszych tematów. Wiąże się z jego pozaliterackim aktywizmem (rozdawanie żywności potrzebującym w ramach akcji „Food not bombs”), ale stanowi przede wszystkim pewne przedliterackie założenie wiersza; głód wprowadza – przez fundamentalne odczucie ciała – sugestię uniwersalizmu, jest synekdochą komunii, możliwością jakiejś powszechnej wspólnoty. Tak jest w wierszu „Rzućcie chleb (2 epigramaty uliczne)”; tytułowa gra słów sugeruje co najmniej trzy znaczenia: rzućcie chleb jak nałóg, rzućcie chleb jak broń i, oczywiście, „rzućcie” w sensie „dajcie”, „dostarczcie”. Sam wiersz, zawarty w czterech enigmatycznych wersach, zdaje się dotyczyć tego, jak życie wymyka się „autorowi i redaktorowi”, których materiał pracy to przecież „słowo p(…)e”, czyli „słowo polskie” (to jednocześnie aluzja do tytułu nieistniejącej już gazety, której jeden numer posłużył za tło do kolejnych stron Siły niższej – cała książka jest przez to rodzajem palimpsestu). Wieloznaczność tytułowego chleba, jego „życiowość” ujawniająca się w języku, ale w opozycji do pracy autora i redaktora, jakby samoczynnie „wyciąga” dla czytelnika wątek szczególnie dla Góry ważny. Z kolei wiersz „Okopań poideł”, skonstruowany na zasadzie litanii, opiera się na powtórzonej frazie „nie ma chleba”, połączonej z nazwami kolejnych ulic i obszarów Wrocławia.

W rozmowie z Dursem Gruenbeinem – który jest dla Góry istotnym autorem – jego przyjaciel, Aris Fioretos, nazwał akt pisania „artykulacją głodu” ((zob. A. Fioretos, D. Gruenbein, Rozmowa o strefie, psie i kościach, przeł. A. Kopacki, „Literatura na świecie” 1998 nr 3, s.51)) . Myślę, że Góra mógłby się pod tym zdaniem podpisać – chociaż jego wiersze zdają się unikać tak jasnego definiowania relacji głodu i pisania; owszem, nierozerwalny związek, nawet wynikanie, ale nie przesądzajmy o naturze tego wynikania, zdaje się mówić poeta.

Siła niższa, po której następuje odniesienie do Rafała Wojaczka, musi jednak skojarzyć się też z ironicznie przetworzonym, quasi-romantycznym rozumieniem „przymusu pisania” albo „powinności poety”; a z poprzednich książek Góry wiemy, że od różnie rozumianej „misji” czy „powołania” się on nie odżegnuje (chociaż nigdy też ich wprost nie afirmuje) – pewną nienarzucającą się wzniosłość z tym związaną odnajdujemy teraz choćby w wierszu „Moja siostra Ameryka”, zaczynającym się od słów „Moja siostra Przyszłość (Whitman? / Ezra?)”. To zresztą za dużo mówić o „misji” i „powołaniu”, chodzi raczej o pewne poczucie odrębności, o zaznaczenie osobności mówiącego w wierszu podmiotu, chociaż jest to osobność współdzielona, podobna osobności wszystkich innych i każdego innego, jak w zamykającym tom wierszu „Składnia”:

Idzie tu murarz wstecz swojej ściany:  białe od wapna

są oczy jego, język i serce.

 

Cieśla tu idzie po rusztowaniach: całe ma w drzazgach

serce i oczy, a język także.

 

Idzie lekarka, przyjęła zgon: martwe ma całkiem

oczy i usta, serce do zmiany.

 

Stoję tu ja, bo do mnie przyszli:

oczy z nadruku, język gazety, serce bez krwi.

Murarz lekarce nadstawia oczy: widzę i ja.

Cieśla lekarce przydaje język: mówię i ja.

Lekarka sobie przekłada serce: trzeszczę od krwi.

Stoimy murem, wrzeszczymy czworo:

 

murarz ma cegłę całą już z krwi,

cieśli w ramionach belka grunt łapie od krwi,

lekarka cała jest jasna od naszych krwi.

 

Płaczemy szczęściem nowi od krwi.

Płaczemy szczęściem nowi od krwi.

 

To jeden z takich wierszy, po których w krytycznoliterackim komentarzu – w tym wypadku moim – powinna nastąpić w zasadzie chwila ciszy, dłuższa pauza.

***

„Siła niższa” objawia się nam więc jednocześnie, na zasadzie prostego skojarzenia, jako przymus pisania (a może powinność) - nie do końca poza romantycznym paradygmatem i wizerunkiem poety, do którego Góra świadomie (motto z Rafała Wojaczka) i nie bez ironii (motto z Rafała Wojaczka) nawiązuje. Co jednak najistotniejsze: zastanawiając się, czym jest w zasadzie „siła niższa”, nie mamy do czynienia z alternatywą, z dwiema równouprawnionymi interpretacjami: głód „lub” potrzeba pisania. Siła niższa u Góry to jednocześnie jedno i drugie, ponieważ pisanie wynika z głodu; potrzeba pisania jest w dużej mierze równoznaczna z głodem (choćby ten był tylko synekdochą jakiejś bardziej uniwersalnej siły, dziedziny, odczucia). Albo jeszcze inaczej: o ile bierzemy pod uwagę, że poetyka Góry nadal się rozwija – i nie chcemy zbyt wiele dookreślić, dodać, dopowiedzieć – o tyle możemy chyba uznać, że głód jest częścią pewnej potrzeby pisania; ale tą częścią, która nam się narzuca, jedyną cząstką, którą jesteśmy w stanie tak wyraźnie zobaczyć i odebrać na poziomie doświadczenia własnego ciała oraz fundamentalnej międzyludzkiej wspólnoty.

***

Hasiok to – ze śląskiego – śmietnik (a jednocześnie nazwa zespołu hiphopowego, który Góra darzy dużym szacunkiem). Już brzmienie tego słowa jest sugestywne i dużo mówi o tym, jak poeta porusza się w języku; centralne „ś” wprowadza (w warstwie brzmienia właśnie) sugestię polskości i zderza się z prostym faktem, że (prawdopodobnie) na początku lektury nie wiemy, co znaczy „hasiok”; spostrzegłszy zaś, że całe słowo nie jest do końca „nasze”, i tak nie potrafimy umieścić go we właściwym rejestrze. Zwiedzeni dźwiękiem, szukamy znaczenia – w nasz język wkrada się tymczasem obce (mimo wszystko) słowo; skoro raz je do siebie dopuściliśmy, już nas nie opuszcza.

Przed „hasiokiem” – którego znaczenia nie znamy, ale który „brzmi” polsko – znajdujemy z kolei słowo „full” – przymiotnik, którego znaczenie doskonale znamy, ale o którym wiemy jednocześnie, że pochodzi z innego języka. Opozycja jest wyraźna; dzięki niej Góra już na wstępie podważa nasze zaufanie do języka, do wiersza i tak dalej (w całej frazie, przeczytanej ciągiem, pojawia się oczywiście ironiczna nadwyżka: „full hasiok” jak „full wypas”).

Jednak stawką tej gry, tego tricku jest coś więcej: Góra całkiem na poważnie pyta o kwestię zasiedzenia w języku, o opozycję nasz-obcy, a również – i może przede wszystkim – o to, co sprawia, że niektóre słowa pomijamy, zapominamy, zapoznajemy. Nie bez znaczenia jest to, że „full hasiok” stanowi podtytuł książki – miejsce przewidziane na rozwinięcie i objaśnienie (znowu) tytułu. Góra podaje nam je w formie dwóch słów: „naszego”-obcego i „obcego”-naszego. Czy chodzi o pokazanie, że wyjaśnianie w literaturze (już) nie funkcjonuje, że można tylko „przepisywać” z języka na język, z idiomu na idiom? Nie sądzę. Myślę, że Góra chce raczej na samym wstępie – już po tytule, ale tak wcześnie, jak się da – zachować czy też przechować w swoich wierszu słowa, które w sposób wyraźniejszy niż inne zostały nabyte albo znalezione. Wyjaśnię za chwilę.

Wcześniej należy jeszcze powiedzieć o tym, w jaki sposób Góra szuka swoich inspiracji – w jaki sposób sam określa tradycję literacką, do której należy. Poza wspomnianym Rafałem Wojaczkiem znajdą się w niej Egon Bondy (i grupa awangardowych poetów czeskich), wspomniany Durs Gruenbein, Lorca, Tadeusz Borowski, a zapewne też Hölderlin, Rilke, Celan i Pindar czy Katullus (warto przeczytać zakończenie wywiadu przeprowadzonego swego czasu z Górą przez Romana Honeta). Odniesienia do jednych będą dość jasne (gatunek gazeli zapośredniczony u Lorki, odwołania do Bondy’ego w „Pokoju widzeń”), inne bardziej zagmatwane, jeszcze inne można z czystym sumieniem przypisać autokreacji Góry (bo o „inspiracji” Hölderlinem czy Rilkem trudno powiedzieć cokolwiek oryginalnego, co nie znaczy, że jej nie ma – przeciwnie). Ważniejsze wydaje się spostrzeżenie, że Góra swoje inspiracje wyszukuje bez konkretnego klucza, wyplątując z kanonu i jego marginesów pojedyncze nazwiska, traktując sieć lektur i odniesień „punktowo”, unikając jednoznacznych kryteriów (bo łączenie Bondy’ego z Lorką przez abstrakcyjnie pojętą „lewicowość” raczej się nie sprawdzi), w sposób jednak dużo bardziej synkretyczny, niż przyjęło się to przypisywać „poezji zaangażowanej”. To nie prywatne inne tradycje – a przynajmniej nie do końca; chodzi o zbiór niepotrzebujący łączności, o pewną konstelację, a niekoniecznie linię.

Góra nie szuka swoich literackich inspiracji na jakimś „śmietniku” kanonu; w tym sensie nie zbliżyliśmy się jeszcze do tytułowego hasioka. Jednak pewien tryb czy sposób poetyckiego działania, który można nazwać zbieractwem, odgrzebywaniem bądź wygrzebywaniem – a który dla Góry funkcjonuje jako ogólna quasi-programowa po(d)stawa – bardzo szybko odnajdujemy też w formie określonej metody w konkretnych wierszach poety. Zbieranie – bardziej niż wybieranie – lekceważonych słów i dziwnie brzmiących fraz, spiętrzanie ich i przenoszenie z jakiegoś „gdzieś” do konkretnego „tutaj” to dla Góry zarówno cel, jak i sposób tworzenia poezji. A skoro chodzi o słowa z różnie rozumianego marginesu – to hasiok objawia się w swoim właściwym znaczeniu. Nie chodzi zresztą tylko o pojedyncze słowa: również o frazy, o konstrukcje gramatyczne, czasem – o świadomie użyte komunały. Ryzykując, iż podbuduję pewien stereotyp, mogę chyba powiedzieć, że dość adekwatnym wizerunkiem Góry jako poety (oraz podmiotu wielu swoich wierszy) wydaje mi się ten radykalny, fanatyczny niemalże czytelnik, który odzyskuje z makulatury książki przeznaczone na przemiał, odnajduje w śmietnikach stare i niedostępne numery czasopism literackich, a w wolnych chwilach tworzy księgozbiór złożony z tomików poetyckich wydanych w nakładzie pięćdziesięciu egzemplarzy przez prowincjonalne domy kultury. Góra czyta w taki sposób i słucha w taki sposób; chociaż jego poezja nie jest z założenia „niszowa”, to jej autor dowartościowuje różnorodne nisze.

Wróćmy na moment do wiersza-litanii „Okopań poideł”:

Okopań poideł,

nie ma chleba Jedności narodowej,

okadzeń domostwu,

nie ma chleba Sienkiewicza.

 

Rokoszy sumienia,

nie ma chleba Marksa i Engelsa,

ulegań Srebrenic,

nie ma chleba Rondo Reagana.

 

(…)

Strużeń piosnki o usta,

nie ma chleba Jagiellończyka w dwóch kotach,

nalegań, że mimo

jest chleb tu i teraz,

 

nie –

zasłużony, gorący przez palce

chleb ścierań

o jeszcze.

Oczywiście – Góra daje się tu pociągnąć konkretnemu brzmieniu, przyjemności dźwięku. Ale to mało satysfakcjonująca interpretacja. Z jednej bowiem strony – enumeracja służy do naszkicowania i utrwalenia poetyckiej typografii miasta, zachowania nazw poszczególnych miejsc. Z drugiej – chodzi o wyakcentowanie w języku konkretnej formy rzeczownika (opierań, okopań, strużeń, etc.), która na co dzień pozostaje na obrzeżach języka, a na światło dzienne zostaje wyciągnięta przez wybrakowanie poszczególnych wersów (bo początek linijki wydaje się wymazany – nawet, jeśli w domyśle wstawimy w każdą lukę „chleb” – „chleb okopań poideł”, etc.). Marginesowa natura tej formy uzgadnia się w jakiś sposób z wywołanym przez frazę „nie ma chleba” poczuciem obcości i wykluczenia.

Podobną rolę – słowa zachowanego, przechowanego i odchowanego (wyprowadzonego na świat), a jednocześnie użytego dla własnych potrzeb – będzie pełnić zainspirowana dziennikiem Wata zbitka aeiouy w wierszu „Weź sobie”, który jest jednym z najładniejszych znanych mi hołdów dla autora  Ciemnego świecidła (Góra zbiera w jednym słowie samogłoski, które Wat „odrzucił”). Gdzie indziej tę samą rolę będą pełniły archaizmy i prowincjonalizmy, jak słowo „zaś” użyte w znaczeniu „znowu”; jeszcze gdzie indziej („pucułki” w wierszu „Dziękczynne”) zdaje się chodzić wyłącznie o brzmienie zapomnianych i rzadko używanych słów – albo o konkretną stylizację („Bruździłam, radliłam tę Polskę Polsk” z wiersza „Późna rzecz do naszych”).

Ale w „Okopań poideł” najistotniejszy pozostaje chyba sposób, w jaki u Góry funkcjonują składnia i gramatyka (co znaczące, wiersze o takich tytułach – „Gramatyka” oraz „Składnia” – znalazły się w „Sile niższej” i są chyba najbardziej poruszającymi, a zarazem najbardziej wizyjnymi fragmentami tomu). Eliptycznych i niegramatycznych konstrukcji, bądź też takich na granicy „poprawności”, jest w książce mnóstwo, co więcej – wyróżniają się przez to, że poeta używa ich równocześnie jako części archaiczno-prowincjonalnej stylizacji. „Idzie tu murarz wstecz swojej ściany”, „I zbudziło mnie zimno, że brak mi do śmierci / nie miałkiej odwagi, a całego życia”, „Byleby w lędźwiach mała opoka”, „Nalegań, że mimo jest chleb tu i teraz”, etc. Można spojrzeć na te chwiejne konstrukcje jako na inny sposób połączenia ze sobą myśli i obrazów, w którym, przykładowo, dzięki dziwnemu użyciu spójnika „że” zasada jukstapozycji zdaje się nadrzędna wobec implikacji i ustalonej logiki wywodu. O ile w wypadku pojedynczych słów i fraz literacki hasiok Góry służyłby więc przechowaniu znaczeń, brzmień i nazw własnych, o tyle niegramatyczne zlepki odpowiadają nieoczywistym sposobom na pomyślenie rzeczywistości.

W formułę hasioku wpisuje się również materialna strona „Siły niższej”. Książka Góry – wydana w dużym, gazetowym formacie, bez okładki, nadrukowana na starym numerze „Słowa Polskiego” – jest, rzecz jasna, swego rodzaju palimpsestem. Należy jednak pamiętać o tym, że mimo dowartościowania palimpsestu w szeroko rozumianej późnej nowoczesności, pierwotnie nie był on przecież wysoką artystyczną formą ani nawet rodzajem świadomego pastiszu, tylko sposobem odzyskania (z)użytego już papieru – tworzywa pracy. Góra powtarza, oczywiście symbolicznie (wszak Siła niższa nie jest faktycznie wydrukowana na starej gazecie), właśnie ten zabieg – odzyskiwania, przedłużania trwałości materiału, nawet nie przez recykling, ale coś jeszcze wcześniejszego, mniej totalnego, bardziej improwizowanego. Tak samo podmiot, który w wierszach Góry odzyskuje różne zapoznane rejestry języka, otwarcie improwizuje i unika totalności. Dziwnie brzmiące słowa nie składają się w całość – szybko wymykają się celom stylizacji –  niegramatyczne konstrukcje zwyczajnie utrudniają czytelnikowi lekturę, a przez niektóre wiersze trzeba się przegryzać (co wydaje się bliską Górze metaforą). I tak ma być.

***

Najistotniejsze pytanie, które w tym miejscu nasuwa się na myśl, brzmiałoby z pozoru naiwnie: jeśli Góra bierze do siebie na przechowanie słowa, frazy i pewne sposoby mówienia, to czy oczekuje, że te mu się czymś odwdzięczą? Czy gromadzi je w wierszu po prostu po to, by mieć na czym pracować – jak zadrukowany już raz papier (albo – mimo wszystko – makulaturę), który pozwala po prostu pisać, przedłużyć trwanie własnej mowy?

A może inaczej: Góra szuka sojuszników, przeciąga język na swoją stronę. Gromadzi siły; do czego? Nie do końca wiadomo, ale można czytać Siłę niższą (full hasiok) jako obietnicę jakiejś wizji, jakiejś zmiany, może wizji zmiany. W trakcie lektury pojawia się chęć, by złożyć wyszperane przez Górę słowa i formuły – wszystkie te pucułki, brużdżenia i radlenia, „okopania poideł” w dopełniaczu, anakoluty i niejasności – w rodzaj mechanizmu, który rozsadziłby prędzej czy później język od środka, odpowiadając na pytania, które niekoniecznie jesteśmy teraz w stanie zadać – o głód i o fizyczną potrzebę obcowania z tekstem. Oczekujemy od poety, być może, stworzenia zupełnie nowej sytuacji komunikacyjnej, w której wyartykułowalibyśmy wszystkie wątpliwości i obawy związane z językiem, na czele z niepokojem odczuwanym wtedy, gdy czytamy wiersz i wiersz nam się podoba, chociaż go nie rozumiemy.

Albo jeszcze inaczej, być może przeciwnie do powyższego: Góra popycha swoją poezję w kierunku hasioku, bo wie, że dla własnej wiarygodności musi wypchnąć język spod swojej kontroli. Zatrzymanie się w pół drogi oznaczałoby wzmocnienie autorskiego podmiotu: figura poety-odkrywcy, poety-poszukiwacza, poety-strażnika (i powiernika) jest Górze obca, ale może być na dłużej oddalona o tyle tylko, o ile „nieswojskość” (czy też „nieswojość”) słów i fraz – poczucie dziwności, nieprzystawalności, językowego dystansu – przekroczy pewną granicę, za którą jest tylko gromadzenie – bez zawłaszczenia. Można więc czytać Siłę niższą (full hasiok) jako pochwałę plastyczności języka, znajdowanej na obrzeżach codziennej mowy; jako pochwałę przekształceń spontanicznych, improwizowanych, spisanych w palimpsestach i niedających się nigdy opanować. Może dlatego tak często przy lekturze nowej książki Góry towarzyszyło mi wrażenie, że motywacja autora do napisania tego czy innego wiersza (ta „autentyczna”, podskórna, a przy tym potocznie rozumiana motywacja) wypływała z „prostego” urzeczenia niecodziennością jakiegoś słowa, pojedynczością frazy – w nieco niemodnym może, modernistycznym stylu, który zachowuje przecież nieustający urok?

Niezależnie od tego, Siła niższa utwierdziła mnie w pewnym przekonaniu (może nie powinna w niczym utwierdzać, może to akurat niedobrze, ale chwilowo się tym nie przejmuję) – że Konrad Góra, obok Szczepana Kopyta (i Justyny Bargielskiej, chociaż to zupełnie inne rejony) jest najbardziej obiecującym polskim poetą spośród debiutujących w poprzedniej dekadzie. Niewielu potrafi po prostu aż tak poruszać i nie wstydzić się ani tego poruszenia, ani podniosłości wiersza, a przy tym pozostać tak subtelnymi.

Na koniec – słowo o polityczności projektu Góry, bo jego nazwisko pada w zasadzie zawsze ilekroć w dyskusji pojawia się kategoria „poezji zaangażowanej”. Zaangażowanie wrocławskiego poety byłoby z tych implicytnych, wynikających bardziej z językowego eksperymentu niż z jakiejś „pozytywnej propozycji”. Czytelnik, który jest zainteresowany interpretacją idącą w takim kierunku, musi więc wyczytać ją ze składni („Składni”) i gramatyki („Gramatyki”), a niekoniecznie z podanych wprost deklaracji; z projektu literackiego quasi-śmietnika, hasioku, który od początku wartościowany jest tu pozytywnie; z gotowości Góry do rozproszenia figury podmiotu na rzecz mnogości języków i dziwności fraz; z ironicznego podejścia do kwestii powinności poety (czy też tytułowej „Siły niższej”). Natrafimy u Góry przy tym na poetykę/politykę głodu, w którym poeta odnajduje zarówno wykluczenie, jak i komunię; przymus, ale i obietnicę.

Jednak w kwestii „polityczności” i „zaangażowania” tego autora trzeba też powtarzać z uporem pewne zastrzeżenia. Choćby to: jego wiersze są dowodem na to, że nie istnieje w nowej polskiej poezji „nurt” twórczości zaangażowanej ani też „tendencja” do tworzenia takiej twórczości. Mamy („mamy”) kilku poetów, którzy wstąpili na tak zwaną scenę literacką w pierwszej dekadzie nowego wieku, a dla których „polityczność” stanowi integralną część doświadczenia języka, życia i tak dalej. Nie ma tu śladu żadnej „większej siły” (poza, rzecz jasna, tą „niższą”) ani „szerszego ruchu” wprowadzających do wiersza polityczne wątki. Posługiwanie się etykietą „poezji zaangażowanej” wynika głównie z tego, że brakuje innych etykiet, a nasza (krytyków? czytelników w ogóle?) potrzeba syntezy jest najwyraźniej niezbywalna.

Konrad Góra każdą kolejną książką udowadnia, że pewien model zaangażowania – postulowany zazwyczaj przez tych, którzy w dyskusji oskarżani są właśnie o brak zaangażowania – jest nie tylko możliwy, ale i dość naturalny dla współczesnych czy też „młodych” poetów: chodzi o zaangażowanie krytyczne i estetyczne, „językowe”, związane z obracaniem literacką formą; o zaangażowanie bez przesadnych założeń i bez prostej wizji, za to podważające wierszem to, co uważamy za zastane, naturalne, niezmienne (trochę zapewne w duchu Brzozowskiego). Za często, jak się zdaje, przyjmujemy, że dominujący model poezji zaangażowanej, szczególnie tej „młodej”, wygląda inaczej – bo jeśli za miarę przyjąć wiersze Góry, Szczepana Kopyta, Tomka Pułki, Kiry Pietrek i kilku wymienianych zazwyczaj obok nich autorów, to nowa (w sensie „aktualna”, a nie „nieznana wcześniej”) polityczność wiersza objawia się właśnie w taki sposób. Rozmawiajmy więc o tym, jakie konsekwencje płyną dla nas z Siły niższej (full hasioku), ale i z siły niższej oraz hasioku jako pewnej dwudzielnej poetyckiej propozycji, jako pewnych sposobów obcowania z rzeczywistością. U Góry zarówno język, jak i polityczność, głód czy pasja literacka leżą na wierzchu. Nie musimy dłużej czekać.