Obszary niewiedzy. Lewicowa krytyka literacka

logo

Paweł Kaczmarski - Język fascynacji

Krytyka literacka często i chętnie dowartościowuje kategorię fascynacji. Nie trzeba szukać przekrojowo w historii myśli nowoczesnej - łatwo znaleźć można również przykłady współczesne i lokalne, począwszy od ciekawego i ważnego projektu krytycznego Jacka Gutorowa, aż po egzaltowane teksty późnego Michała Pawła Markowskiego (żeby podać tylko dwa wyraźne przykłady), fascynacja pojawia się w krytyce i badaniach literackich jako sam przedmiot fascynacji.

Okazuje się ona przy tym kategorią dość elastyczną, zdradzającą wiele na temat (przed)założeń danego projektu czy programu. Często przyjmuje rolę piętna “innego porządku”; dla tych krytyków, którzy akcentują wspólnotowy, ponadjednostkowy wymiar wiersza bądź powieści, może stać się bastionem prywatności, punktem zaczepienia dla tego, co indywidualne. Dla tych, którzy lekturę traktują jako sprawę przede wszystkim prywatną, osobistą czy jednostkową, fascynacja może być okazją do przerzucenia mostów - otwarcia się na innego, dzielenia doświadczeń, etc. Dla jednych będzie przebłyskiem czytelniczego altruizmu w świecie interesownych i instrumentalnych interpretacji, dla innych bezpiecznym gruntem, na którym czytelnik przyznaje się do własnych potrzeb i pragnień. Fascynacja bowiem przede wszystkim bardzo rzadko razi i, za wyjątkiem przykładów skrajnych religijnego czy politycznego ekstremizmu, nie jest uważana za coś niebezpiecznego, jeśli dotyczy tekstu, języka bądź literatury.

Kira Pietrek, nagrodzona Silesiusem znakomita poetycka debiutantka z 2010 roku, należy do tych nielicznych autorów, którzy językową fascynację - jawną, otwartą, momentami bezczelną - celowo czynią zarzewiem konfliktu. W jej nowym, drugim tomie poetyckim (Statystyki, Poznań 2013) fascynacja jawi się jako bariera między tym, kto mówi, a czytelnikiem. Zaś sam gest ustanowienia bariery - i, w konsekwencji, rzucenia wyzwania czytelnikowi - jest u Pietrek gestem mocno politycznym.

***

Ale po kolei. Przy pierwszej lekturze tomu uwagę przyciągają wiersze osnute wokół tytułowych statystyk - charakterystyczne również dla debiutanckiej książki Pietrek utwory pokroju tego ze strony 16. (tytułu brak):

na świecie jest 200 mln bezrobotnych

w ciągu ostatnich trzech lat

pracę straciło 27 mln osób

co roku na rynku pracy mamy

40 mln nowych pracowników

*

w 2011

uczelnie wyższe w polsce

ukończyło 500 tys. absolwentów

jedna czwarta studiowała

zarządzanie

administrację

ekonomię

i finanse

załóżmy że nikt ich na te kierunki nie pchał

600 tys. absolwentów zarządzania i finansów w ciągu pięciu lat

załóżmy że trzeba stworzyć im miejsca pracy

(…)

bądź tego, ze strony 34. (tytułu znów brak):

główne zadanie unesco to edukacja

unesco mówi

minister do spraw oświaty

uwzględni problematykę ochrony zwierząt

w programie kształcenia ogólnego

światowa deklaracja praw zwierząt mówi

wszystkie zwierzęta rodzą się równe wobec życia

mówi

człowiek jako gatunek zwierzęcy

nie może rościć sobie prawa do tępienia innych zwierząt

zabija 58 mld zwierząt rocznie

6 i pół mln zwierząt co godzinę

(…)

Wyjściowe założenie, przynajmniej od strony formalnej, jest jasne i intuicyjne: wiersz zredukowany do „przytoczenia faktów” (na przykład do podania informacji statystycznych) ((Do wrażenia redukcji przyczyniają się oczywiście skróty - „mln”, „tys.” - jednak ich rola jest bardziej istotna: sugerują czytelnikowi, że wiersze Pietrek nie tylko przechwytują język statystyk, ale i do pewnego stopnia jako statystyki chcą być czytane; prosty, ale konsekwentny zabieg może wprowadzić określoną konwencję i tryb lektury.)) , wyciągający z nich najprostsze, najbardziej narzucające się wnioski, operujący możliwie bezpośrednimi i przejrzystymi zestawieniami, ujawnia przeoczone bądź przemilczane absurdy, sprzeczności dyskursu, znaczące napięcia. Inną realizację tej formuły widać w wierszu Konstytucja - tutaj poszczególne wersy stanowią cytaty z polskiej ustawy zasadniczej; w wierszu nie tylko wskazane zostają wewnętrzne sprzeczności „konstytucyjnego” języka (języka kontraktu społecznego, prawa i państwa), ale i udaje się wyostrzyć rozziew między składanymi przez państwo deklaracjami a codzienną i społeczną rzeczywistością. Metoda stosowana przez Pietrek opiera się naraz na surowości zestawień oraz na totalności zapożyczenia.

Kłopot, rzecz jasna, w tym, że tak opisane wiersze Pietrek wydają się mało odkrywcze, jeśli nie banalne - ile razy czytaliśmy już wiersze „spisane” z badań socjologicznych, nagłówków gazet, oficjalnych dokumentów - a przecież banalne nie są. Jeśli bowiem ocenimy zabiegi Pietrek tylko od strony formalnej (formalnego nowatorstwa, odkrywczości metody, robienia z wierszem czegoś „niespotykanego”), to przeoczymy prosty fakt, że jej wiersze ścierają się z językiem jak najbardziej aktualnym, namacalnym, definiującym naszą współczesność. Ten język zaś nie zawsze jest czymś nowym, wcześniej niespotykanym, charakterystycznym dla naszej współczesności. Wiersze Pietrek przede wszystkim cytują język obowiązującej konstytucji i statystyki dotyczące naszego systemu edukacji. Jeśli poezja autorki Statystyk jest w tych momentach subwersywna, to nie dlatego, że jawi się jako formalnie odkrywcza i nowatorska, ale dlatego, że pyta o sam związek formalnej innowacji i polityczno-krytycznej aktualności.

To, co robi Pietrek w Statystykach, można by nazwać poetycką „ariergardą”, czymś symetrycznym i komplementarnym wobec awangardy, a zarazem jej biegunowym przeciwstawieniem. Metoda, która była awangardowa, ale przestała taka być, zostaje wykorzystana dlatego, że wydaje się skuteczna, a nie dlatego, że wyraża „ducha awangardy”. Można też sięgnąć po sytuacjonistyczne pojęcie détournement, przechwycenia. Zbyt często sprowadzane do prostej kombinacji parodii i kolażu, polegać miałoby ono na podwójnym ruchu wyjałowienia „przechwyconego” elementu z jego pierwotnych znaczeń i obracania go przeciwko systemowi, którego jest wytworem - chodziłoby nie o artystyczny recykling, a o partyzancką „podmianę” znaczenia tego, co pozostaje w obiegu. Co istotne, sytuacjoniści przedstawili détournement nie jako coś wyjątkowego dla „ich” awangardowych zabiegów, ale jako historyczny łącznik i wspólny mianownik całej awangardy; przypisali je, jako pojęcie kluczowe i centralne, nie do kategorii „nowatorstwa”, ale do „tradycji” (chociaż nie wprost). W détournement istotny był bowiem właśnie aspekt skuteczności, nie odkrywczości - chodzi o działanie w określonym porządku i kontekście historycznym, o umiejętne podważanie i obnażanie mechanizmów spektaklu, niekoniecznie w sposób na siłę „oryginalny” (jak mówić bowiem w ogóle o „oryginalności”, gdy metoda artystyczna oparta jest na „przechwyceniu”?).

Nie należy przy tym mylić „aktualności” zabiegów Pietrek z jakiegoś rodzaju „uniwersalnością”; jeśli autorka znajduje dla swojej poezji kryteria ważniejsze niż formalne nowatorstwo, to nie po to przecież, by bronić takich czy innych literackich archetypów, jakiegokolwiek gotowego wyobrażenia o tym, czym poezja jest bądź powinna być (może dlatego próżno szukać u niej jakichkolwiek utworów „programowych” ((Wiersz o tytule manifest oczywiście manifestem nie jest.))). To poezja spragniona działania - ale, podkreślmy, nie tyle wzywająca do działania (ponownie - brak tu manifestów, protest songów, listów otwartych), co chcąca działać, interweniująca tylko tam, gdzie język jest żywy, gdzie w wyraźny sposób kształtuje rzeczywistość.

***

Zastanawiając się nad zagadkową mocą „wierszy ze statystyk”, czytelnik odkrywa jednak, że książka Pietrek składa się jakby z dwóch części - i obok Konstytucji pomieszczone zostały tu utwory o dużo trudniejszym do określenia punkcie wyjścia, bardziej zagadkowe; takie, które stawiają wyraźny opór, ilekroć próbuje się opisać ich „warsztat”, rozebrać tekstowy mechanizm. Przejście od jednego do drugiego wątku poetyckiej narracji wiąże się z niemal fizycznym wrażeniem zagubienia - jeszcze przed chwilą widzieliśmy jasno, jak wiersz „działa” (i mogliśmy wyjść z tego miejsca, pytając „po co” został wprawiony w ruch), a teraz widzimy tylko, że działa, że coś się w nim dzieje, że język używany przez Pietrek zachowuje się w określony sposób - wyczuwamy jego dynamikę, ale pozostajemy bez gotowych nazw i określeń. Jakiekolwiek zarzuty o pisanie „agitek” czy „propagandy”, które zwykle pojawiają się w wypadku poezji wyraźnie społecznie zaangażowanej, tutaj byłyby zwyczajnie absurdalne.

Problem zagubienia objawia się w sposób bardzo dosłowny i namacalny; choćby wtedy, kiedy gubimy się w gąszczu haseł i tematów, nie będąc w stanie przypisać poetce żadnego „wyjściowego” poglądu na taki czy inny problem społeczny. Kiedy Pietrek puentuje wiersz słowami „chodźmy na barykady walczyć o etaty dla młodych / nauczycieli”, ironia (kpina?) w jej głosie jest wyczuwalna; ale jeśli gdzie indziej pisze „tak jesteś jestem socjopatą / stoisz na straży ginących zawodów / stoisz na straży świadomej prokreacji / choroby cywilizacyjne / to najwyższy stopień uspołecznienia / do jakiego dążysz”, to ocena wydaje się kwestią problematyczną, chwiejną i ulotną. Niektóre fragmenty jej wierszy, odpowiednio intonowane i wyrwane z całości, dałoby się wręcz włożyć w usta konserwatywnego satyryka: „gender ma ochotę na quiz / gender ma ochotę na cukier (…) zaliczajmy się po kolei / aż do śmierci mówi to gender”. O ile bowiem Pietrek cały czas krąży wokół istotnych tematów „pozaliterackich”, o ile co i rusz sięga do problemów obecnych w jakimś stopniu w mainstreamowej debacie publicznej (prawa kobiet, kulturowe uwarunkowania płci czy prawa zwierząt, które są tu jednym z przewodnich tematów), a podstawowy przedmiot jej krytyki bądź ironii jest oczywisty, o tyle niejako na marginesach pojawiają się momenty zupełnego zawieszenia wniosków, kiedy Pietrek ogranicza się do samego poruszenia tematu i języka.

W pewnej perspektywie poezja Pietrek może wyglądać jak realizacja odwiecznej chyba fantazji krytyków o takim modelu literackiego zaangażowania, które będzie całkowicie „nieafiliowane”, „niepartyjne” - które podważałoby, ale nie podsumowywało, poddawało w wątpliwość (i pod dyskusję), ale nie wyrażało własnej politycznej preferencji. Jednak u Pietrek jest dużo więcej; jej „więcej” wynika zaś z nastawienia do własnych językowych fascynacji.

Poezja Pietrek stawia bowiem bardzo duży opór - wydaje się miejscami przytłaczająca - póki czytelnik nie zaakceptuje tego, jak dużo jest w wierszach autorki autentycznego urzeczenia innymi językami, również tymi, które są poddawane przez autorkę krytyce. To nie efekt uboczny, nie przewrotność czy prowokacja, ale punkt wyjścia - języki statystyki, korporacji, mediów czy konstytucji są naprawdę fascynujące dla poetki niezależnie od „politycznego” przesłania, jakie daje się z nich wydobyć.

***

Wydaje się, że w wypadku poetów świadomie zaangażowanych w problemy języka publicznego i politycznego ((Celowo nie piszę o „poetach zaangażowanych”, gdyż chodzi mi o kategorię możliwie szeroką - o wszystkich tych, którzy komentują w poezji język mediów, władzy, swojego lub cudzego zawodu, takich czy innych elit i gron eksperckich, etc.)), a więc występujących zawsze choćby po trosze przeciwko jakiemuś idiomowi czy dyskursowi, da się zazwyczaj wskazać, co było pierwsze: fascynacja danym idiomem czy chęć wyśmiania go, skrytykowania, podważenia. Oczywiście, wraz z lekturą kwestie się komplikują: czy Bohdan Zadura w swoich późnych wierszowanych miniaturach nabija się z języka gazet i telewizji, czy raczej pozwala temu językowi przetrwać w poezji? Kiedy Szczepan Kopyt kpi z językowych mechanizmów i automatyzmów kapitalizmu, a kiedy docenia ich precyzję i moc - to pytania do pewnego stopnia otwarte ((Czuję się zobowiązany zaznaczyć, że to zestawienie nie służy jakiemukolwiek porównaniu dwóch poetów, których dzieli niemal wszystko; pojawiają się w tym miejscu dość przypadkowo i głównie dlatego, że chciałbym pozostać w kręgu poezji współczesnej. Tym niemniej warto tu wspomnieć o spektakularnym przypadku recenzenckiego misreading jednego z tomików Kopyta (zob. M. Bolach, „Szukając rozgrzeszenia…”, „Wyspa” 2011/4); jedna z czytelniczek tomu buch przypisała poecie poglądy, które on (z widocznym sceptycznym nastawieniem) raczej przytacza, przechwytuje czy relacjonuje. Gdy Kopyt pisze przykładowo: „dla dzielnych mądre książki dla słabych używki / dla wszystkich republikę z jakimś logo // i claim”, recenzentka interpretuje te słowa tak: „poeta sugeruje, że logo i claim załatwią wszystko w republice zwanej współczesnym światem”. Przy pobieżnej lekturze łatwo pomieszać warstwę „krytyki” i „postulatów” czy „propozycji”; nietrudno wyobrazić sobie podobne nieporozumienia w wypadku poezji Kiry Pietrek.)). Ale zazwyczaj jesteśmy w stanie wskazać, kiedy poeta wychodzi od krytyki, a kiedy od fascynacji czy urzeczenia - co jest dla niego stanem pierwotnym, domyślnym.

U Kiry Pietrek jest inaczej. Nie da się wskazać, co było pierwsze, w którym porządku - krytyki czy urzeczenia - wiersze autorki są zaczepione, w którym się zrodziły. Albo inaczej: nie da się określić, czy pierwsza była decyzja bardziej polityczna (przeciwko czemu wystąpić, co podważyć, jakiego rodzaju dyskursywne sprzeczności i paradoksy wypunktować), czy bardziej poetycka (który język uczynić podstawą wiersza, jaki materiał wybrać do poetyckiej pracy).

Oczywiście, fascynacji tego rodzaju, o jakim tu mowa, nie można pomylić z chęcią obrony tego czy innego języka, zjawiska, stanowiska - nie chodzi o jakiś rodzaj pseudodziennikarskiej symetrii, o wyliczanie w równej mierze zalet i wad. Nie chodzi też - ponownie - o zwykłą przewrotność; raczej o pokazanie języka jako miejsca negocjacji i napięcia. Kluczem jest tu poetycki potencjał określonego idiomu, cudzego (bądź wspólnego) języka, nawet, jeśli ten język zostaje odrzucony bądź podważony; chodzi o fascynację pewnym poetyckim elementem, który wydaje się tkwić w korpomowie, w akcie prawnym i w raporcie statystycznym, w języku szkoły i w języku mediów, a który wymyka się próbom nazwania i dookreślenia, bowiem objawia się zawsze w dialektycznym napięciu z elementem agresji i przemocy, zawsze równocześnie z tym, co domaga się dystansu, ironii, krytyki. Można opisać to napięcie również za pomocą opozycji inwencji i manipulacji - chodzi bowiem o dostrzeżenie, choćby w luźnych językowych asocjacjach i grach słów, twórczej mocy hegemonicznych i przemocowych dyskursów.

Ten rodzaj językowej fascynacji, jaki wydaje się kluczowy dla Pietrek, w swoim ogólnym kształcie leży u podstaw wielu gier i eksperymentów z literacką formą; wśród najprostszych i najczęściej bodaj przywoływanych można wskazać metodę N+7 ((Polega ona na podstawieniu w miejsce każdego rzeczownika występującego w tekście innego rzeczownika, znajdującego się w wybranym słowniku dokładnie siedem haseł dalej niż oryginalny. Pozostałe elementy, zwłaszcza czasowniki - po dopasowaniu gramatycznych form - pozostają bez zmian. Można tę metodę widzieć jako sposób na wydobycie, „odfiltrowanie” z wiersza pewnej formy jego głębszej struktury, opartej na tym, co dzieje się, wydarza bądź jest robione, a nie na „statyczności” i dookreśloności rzeczownika. W pewnej perspektywie N+7 pozwala na pokazanie interesującej literacko dynamiki w tekście pozornie nudnym i bezwładnym.)). Istotne wydaje się przyjęcie, że poetycki potencjał jest czymś inherentnym dla już istniejącego tekstu, idiomu, języka; że można go niejako wydobyć czy wyostrzyć przez wierszową formę. W tym sensie twórczość Pietrek łączy się niemalże naturalnie z pewnymi intuicjami zaszczepionymi we współczesnej polskiej poezji przez Andrzeja Sosnowskiego, a przechwyconymi wśród młodszych autorów choćby przez Konrada Górę; wszystkich ich łączy nie tyle przekonanie, że w traktacie, dokumencie czy ogłoszeniu można znaleźć pewien poetycki pierwiastek (to dość prosta intuicja), ale to, że konsekwencją takiego przekonania jest pozwolenie na uwiedzenie, na zauroczenie innym językiem.

W wypadku Pietrek jasne jest, że budowanie wierszy wokół fascynacji czymś, co można uznać za język władzy bądź instytucjonalnej przemocy jest zajęciem ryzykownym - nie trzeba przywoływać Deleuze’a i Guattariego, by wyczuć to niemal intuicyjnie w wierszu. Ale właśnie dlatego poezja Pietrek tak często stanowi dla czytelnika wyzwanie - trzeba naprawdę przemóc się, by dostrzec i zaakceptować u poetki, szczególnie poetki tak świadomej swojej literackiej metody, tak wyczulonej na język, przypadki uwiedzenia korporacyjną mową czy językiem statystyk. Albo inaczej - trzeba podjąć wysiłek, żeby dostrzec, że to uwiedzenie nie musi być już na wstępie ironiczne, krytycznie „przetrawione” czy przepracowane.

Na tle ostatnich książek poetów łączonych z dykcją „zaangażowaną” - Siły niższej Konrada Góry, kiru Szczepana Kopyta czy debiutanckiego Hotelu Jahwe Szymona Domagały-Jakucia - książka Kiry Pietrek wydaje się bodajże najtrudniejsza (w sensie: najmniej „przystępna”). Dawno nie mieliśmy jednak do czynienia z wyzwaniem tak bezpośrednio rzuconym współczesnemu czytelnikowi, tak trafnie docierającym do centralnych dla niego kategorii, do jego podstawowych intuicji. Dawno stawka nie była tak wysoka. I chociaż zakrawa to na komunał, nowy tomik Kiry Pietrek naprawdę działa jak tekstowe zwierciadło, zdradzając dużo o naszych przyzwyczajeniach, nawykach, oczekiwaniach - nie tylko jako czytelników, ale jako uczestników wielu różnych języków: wierszy, statystyk, konstytucji.