Pandemia COVID-19 jest bezprecedensowym globalnym kryzysem zdrowotnym, społecznym i gospodarczym. Analogii historycznych jest niewiele, szczególnie w ostatnich dziesięcioleciach. Ta tragedia stanowi ni mniej, ni więcej jak próbę dla całej ludzkości. Dwa znaczenia francuskiego słowa ‘épreuve’ uchwytują dwojaki charakter tego, z czym mamy obecnie do czynienia: épreuve w sensie próby, ogromnego i bolesnego przedsięwzięcia, ale także jako test, ocena lub osąd.
Mówiąc inaczej, pandemia testuje teraz zdolność naszych systemów politycznych i gospodarczych do radzenia sobie z globalnym problemem znajdującym się na poziomie naszej indywidualnej współzależności, to znaczy u podstaw naszego życia społecznego. Niczym dystopia, która stała się rzeczywistością, obecna sytuacja daje nam wgląd w to, co czeka ludzkość, jeśli globalne struktury gospodarcze i polityczne nie będą w stanie radykalnie i szybko przekształcić się, by stawić czoła kryzysowi klimatycznemu.
Państwowa odpowiedź na globalny kryzys?
Pierwsza obserwacja: jak świat długi i szeroki, wszyscy jesteśmy skłonni opierać się na władzy suwerennej państwa narodowego, by odpowiedzieć na tę globalną epidemię na dwa bardziej lub mniej komplementarne sposoby: z jednej strony liczymy na to, że państwo wdroży autorytarne środki w celu ograniczenia kontaktów osobistych, głównie poprzez ustanowienie „stanów wyjątkowych” (ogłaszanych oficjalnie lub nie), tak jak to stało się we Włoszech, w Hiszpanii, Francji i gdzie indziej. Z drugiej strony, oczekujemy, że państwo będzie chronić obywateli poprzez zapobieganie „importowi” wirusa z zagranicy. Społeczna dyscyplina i protekcjonizm narodowy stanowią zatem dwie główne bronie używane w naszej walce z pandemią. Widzimy tutaj dwa oblicza suwerenności narodowej: wewnętrzną dominację i zewnętrzną niezależność.
Obserwacja druga: w równym stopniu polegamy na państwie, by pomogło przedsiębiorstwom każdej wielkości przetrwać tę próbę/test, zapewniając im pomoc finansową i gwarantowane pożyczki, których potrzebują do uniknięcia bankructwa i utrzymania jak największej liczby pracowników. Państwa nie mają już żadnych skrupułów, jeśli chodzi o wydatki bez ograniczeń w celu ratowania gospodarki – „co tylko potrzeba!” – podczas gdy ledwie kilka tygodni temu państwa sprzeciwiały się wszelkim postulatom zwiększenia w szpitalach personelu, łóżek czy służb ratunkowych, z uwagi na swoje obsesyjne zatroskanie ograniczeniami budżetowymi i cięciami długu publicznego. Od tego czasu państwa ponownie odkryły zalety interwencjonizmu, przynajmniej jeśli chodzi o dotowanie prywatnych przedsiębiorstw i wspieranie systemu finansowego.
Jeden z najbardziej ambitnych pakietów stymulacyjnych do tej pory został wdrożony przez Niemcy. Ich plan stanowi rychłe zerwanie z dogmatami ordoliberalnymi, które były obowiązującą normą od początków Republiki Federalnej Niemiec.
To nagłe odwrócenie sytuacji – którego nie powinniśmy mylić z kresem neoliberalizmu – stawia kluczowe pytanie: czy odwołanie się do prerogatyw suwerenności państwa, zarówno wewnętrznych, jak i zewnętrznych, stanowi skuteczną odpowiedź na pandemię, która wpływa na nasze najbardziej podstawowe więzi społecznej solidarności?
To, czego byliśmy świadkami do tej pory, daje powody do niepokoju. Zinstytucjonalizowana ksenofobia formy państwowej staje się szczególnie widoczna, gdy nabieramy coraz większej świadomości śmiertelnego niebezpieczeństwa, jakie wirus stwarza dla całej ludzkości. Państwa europejskie zareagowały na początkowe rozprzestrzenianie się koronawirusa w całkowicie nieskoordynowany sposób.
Bardzo szybko większość państw europejskich – zwłaszcza Europa Środkowa – zamknęło się za administracyjnymi murami swoich narodowych terytoriów, aby uchronić swoje populacje przed „obcym wirusem”, a pierwsze kraje w Europie, które się do tego przyłączyły, to te najbardziej ksenofobiczne. Viktor Orbán wprawił maszynę w ruch: „Prowadzimy wojnę na dwóch frontach. Jeden front to migracja, a drugi to koronawirus. Istnieje logiczne połączenie między nimi, ponieważ oba są przenoszone przez ruch”.
To nadało ton w całej Europie i reszcie świata: każde państwo musi dbać o siebie – ku uciesze skrajnej prawicy w Europie i poza nią. I nie było nic bardziej obelżywego niż brak solidarności z najciężej dotkniętymi krajami. Porzucenie Włoch przez Francję i Niemcy – które wzniosły samolubstwo na nowe wyżyny, odmawiając wysłania do Włoch sprzętu medycznego i maseczek ochronnych – zabrzmiały jak wyrok śmierci dla Europy budowanej na fundamencie uogólnionej konkurencji między państwami.
Państwowa suwerenność i strategiczne wybory
11 marca dyrektor generalny Światowej Organizacji Zdrowia, Tedros Adhanom Ghebreyesus nie tylko zadeklarował, że mamy do czynienia z pandemią, ale wyraził także głębokie zaniepokojenie szybkością rozprzestrzeniania się wirusa i „alarmującym poziomem bezczynności” ze strony państw. Jak ocenimy tę bezczynność?
Najbardziej przekonującą analizę przeprowadziła ekspertka pandemiczna Suerie Moon, współdyrektorka Globalnego Centrum Zdrowia przy Graduate Institute of International and Development Studies w Genewie:
„Kryzys, przez który przechodzimy, pokazuje utrzymywanie się zasady suwerenności państwowej w sprawach światowych… Ale to nic zaskakującego. Współpraca międzynarodowa zawsze była krucha, ale stała się taka jeszcze bardziej w ciągu ostatnich pięciu lat wraz z wyborem przywódców politycznych, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii, którzy dążą do wycofania się z globalizacji… Bez kompleksowej perspektywy, której dostarcza WHO, grozi nam katastrofa… To upomnienie dla przywódców politycznych i zdrowotnych na całym świecie, że globalne podejście do pandemii i solidarność są podstawowymi elementami, które zachęcają obywateli do odpowiedzialnego działania”.
Jakkolwiek trafne są uwagi Moon, pomija ona fakt, że WHO była finansowo osłabiana przez ostatnie dekady i jest dzisiaj w dużej mierze zależna od prywatnych darczyńców, zaś 80% jej budżetu pochodzi od prywatnych firm lub fundacji. Jednak pomimo słabszej kondycji, WHO mogłaby nadal zapewniać bazowe ramy dla globalnej współpracy w walce z pandemią, nie tylko ze względu na wiarygodne informacje, które zbiera od początku stycznia, ale także dlatego, że zalecenia dla radykalnej i wczesnej kontroli epidemii okazały się w ostatecznym rozrachunku poprawne.
Według dyrektora generalnego WHO decyzja, aby zrezygnować z systematycznych testów i śledzenia kontaktów, które okazały się skuteczne w Korei Południowej i na Tajwanie, była poważnym błędem, który przyczynił się do rozprzestrzeniania wirusa praktycznie w każdym kraju.
Ostateczną przyczyną tego opóźnienia były strategiczne wybory. Włochy zostały szybko zmuszone do wdrożenia strategii absolutnego zamknięcia w celu powstrzymania epidemii, tak jak to wcześniej zrobiły Chiny. Inne kraje czekały zdecydowanie zbyt długo, by zareagować, głównie na podstawie fatalistycznej i krypto-darwinistycznej strategii „odporności stadnej”. Zjednoczone Królestwo Borisa Johnsona było całkowicie pasywne w swoim wyjściowym podejściu, a inne kraje zbyt niekonsekwentne i spóźnione we wprowadzeniu obostrzeń, jak w przypadku Francji i Niemiec, nie wspominając już o Stanach Zjednoczonych. Kraje te, przyjmując strategię „łagodzenia” lub opóźniania epidemii poprzez „spłaszczanie krzywej”, de facto rezygnowały z poważnych prób kontrolowania wirusa od samego początku – poprzez stosowanie systematycznych badań przesiewowych i ogólnej izolacji populacji, tak jak to zrobiono w Wuhan i prowincji Hubei.
Według prognoz rządów niemieckiego i francuskiego, strategia odporności zbiorowej wymaga zakażenia od 50 do 80% całej populacji. Sprowadza się to do akceptacji śmierci setek tysięcy – a nawet milionów – ludzi, którzy podobno są „najbardziej narażeni”. Przez cały czas zalecenia WHO były bardzo jasne: państwa nie mogą rezygnować z systematycznych badań przesiewowych i śledzenia kontaktów każdego, kto wykaże wynik pozytywny na wirusa.
„Libertariański paternalizm” w czasach zarazy
Dlaczego państwa tak słabo ufają WHO i dlaczego nie przyznały jej centralnej roli w koordynacji globalnej odpowiedzi na pandemię? W Chinach epidemia skutecznie sparaliżowała kraj, zarówno politycznie, jak i gospodarczo. Zamrożenie produkcji i handlu nigdy nie było praktykowane na taką skalę, a rezultatem był bardzo poważny kryzys gospodarczy i finansowy w Chinach.
Dlatego Niemcy, Francja i zwłaszcza Stany Zjednoczone wahały się, chcąc utrzymać działanie swoich gospodarek tak długo jak było to możliwe – czy też, mówiąc ściślej, zrównoważyć imperatywy gospodarcze i zdrowotne w zależności od tego, jak sytuacja ulegała zmianie z „dnia na dzień”, zamiast kierować się bardziej chmurnymi, długoterminowymi prognozami. To katastrofalne projekcje, zawarte w raporcie Imperial College London, które przewidywały, że jakiekolwiek dalsze wahania doprowadzą do śmierci milionów ludzi, wstrząsnęły rządami między 12 a 15 marca i zmusiły je do ostatecznego przyjęcia strategii ogólnego zamknięcia; ale było już o wiele za późno.
Od tego czasu wyraźnie widoczny stał się niszczycielski wpływ na podejmowanie decyzji politycznych ze strony ekonomii behawioralnej i tak zwanej „teorii szturchania”, które opierają się na zachętach i bodźcach w kierowaniu indywidualnymi zachowaniami, a nie na przymusie i ograniczeniach. Wiemy teraz, że „komórka szturchania”, czyli „Zespół zachowań behaworialnych”, który doradza rządowi brytyjskiemu, skutecznie przekonały państwo do swojej teorii, wedle której jednostki, które zbyt szybko zostaną poddane poważnym ograniczeniom, zmęczą się nimi i rozluźnią swoją dyscyplinę, gdy epidemia osiągnie szczyt, czyli dokładnie wtedy, gdy dyscyplina będzie najbardziej potrzebna.
Od 2010 roku ekonomiczna teoria Richarda Thalera – którą nakreśla w książce „Nudge” (2009) – jest powszechnie uważana za najlepszy sposób na „skuteczne zarządzanie państwem”. Takie podejście mówi nam, aby zachęcać ludzi – bez zmuszania ich – do podejmowania najlepszych decyzji za pomocą „szturchańców”: poprzez stosowanie łagodnego, pośredniego, komfortowego i opcjonalnego wpływu na osoby, które nadal pozostają wolne do dokonywania własnych wyborów. Zastosowanie tego „libertariańskiego paternalizmu” w walce z epidemią było dwojakie: (a) odrzucenie jakichkolwiek środków przymusu regulujących indywidualne zachowanie oraz (b) preferowanie „gestów oddzielenia”: zachowaj dystans, umyj ręce, kaszl w łokieć, izoluj się, jeśli masz gorączkę, a wszystko to dla twojego własnego dobra.
Zdanie się na miękkie, dobrowolne środki było ryzykowne: nie ma naukowych czy empirycznych dowodów potwierdzających skuteczność tego podejścia w kontekście epidemii. I teraz jest aż nazbyt jasne, że to podejście zawiodło. Warto również przypomnieć, że francuscy decydenci przyjęli ten sam kierunek do 14 marca. Macron początkowo odmówił podjęcia ścisłych obostrzeń, ponieważ – jak stwierdził 6 marca – „środki ograniczające są nie do utrzymania wraz z upływem czasu”. Kiedy opuszczał teatr, który odwiedził tego samego dnia wraz z żoną, oświadczył: „Życie toczy się dalej. Nie ma powodów, by – z wyjątkiem narażonej części populacji – zmieniać nasze zachowania społeczne”.
Spoglądając na to, co kryje się pod tymi słowami, które z dzisiejszej perspektywy wydają się całkowicie nieodpowiedzialne, nie można nie wykryć tam taktyki, poprzez którą libertariański paternalizm pozwolił odroczyć rządom wprowadzenie drakońskich środków, które – z czego zdawali sobie sprawę – z konieczności zakłóciłyby funkcjonowanie gospodarki.
Suwerenność państwowa czy usługi publiczne?
Niemniej jednak ostateczne niepowodzenie libertariańskiego paternalizmu w powstrzymaniu wirusa zmusiło władze polityczne do radykalnej zmiany kursu. We Francji pierwszy przejaw tej zmiany to prezydencka mowa z 12 marca, w której Macron zaapelował o jedność narodową, do naszego świętego przymierza i do „siły charakteru” Francuzów. Następne przemówienie Macrona z 16 marca było jeszcze bardziej utrzymane w wojennej postawie i retoryce: nadszedł czas na generalną mobilizację, na „patriotyczną powściągliwość”, ponieważ „znajdujemy się teraz na wojnie”. Figura suwerennego państwa objawiła się teraz w najbardziej ekstremalnej, ale także najbardziej klasycznej formie: miecza, który uderza wroga, „który tam jest, niewidzialny, nieuchwytny i postępujący naprzód”.
Ale w przemówieniu prezydenta z 12 marca nastąpił nawet bardziej zaskakujący zwrot: Emmanuel Macron został nagle i cudem niemal obrócony w zagorzałego obrońcę państwa opiekuńczego i zdrowia publicznego. Potwierdził nawet niemożliwość sprowadzania wszystkiego do logiki rynkowej! Wielu komentatorów i polityków, w tym część tych z lewej strony, dobrze przyjęło uznanie przez Macrona bezcennej wagi naszych usług publicznych. Jednak to, czego byliśmy tutaj świadkami, było tak naprawdę niewiele więcej jak opóźnioną reakcją na publiczną konfrontację Macrona z lekarzem, do której doszło w trakcie jego wizyty w szpitalu Pitié Salpêtrière 27 lutego.
Lekarz, profesor neurologii, nalegał, aby Macron zapewnił szpitalom publicznym „wstrząs inwestycyjny”, a Macron w zasadzie zgodził się z żądaniami lekarzami, przynajmniej w założeniach. Oczywiście natychmiast odnotowano, że kolejne deklaracje Macrona były całkowicie puste i w żaden sposób nie podważały neoliberalnej polityki, którą jego rząd prowadzi od lat. Niemniej jednak podczas tej samej konferencji prasowej Macron oświadczył, że „przekazanie naszej żywności, naszej ochrony czy naszej zdolności do dbania o nasze środowisko życiowe innym – to szaleństwo. Musimy odzyskać kontrolę”.
To powołanie się na suwerenność państwową zostało przyjęte z zadowoleniem przez wielu, przede wszystkim przez neofaszystów ze Zjednoczenia Narodowego. Obrona usług publicznych wydawałaby się zatem doskonale zgoda z prerogatywami suwerennego państwa: wycofanie opieki zdrowotnej z logiki rynku jest aktem suwerenności, tak jak jest nim proces odebrania wielu koncesji, których Francja udzieliła Unii Europejskiej w przeszłości. Ale czy to takie oczywiste, że pojęcie usług publicznych jest w rzeczywistości zgodne z koncepcją państwowej suwerenności? Czy służba publiczna jest nierozerwalnie spleciona z suwerennością państwa? To pytanie zasługuje na szczególną uwagę, ponieważ jest jednym z głównych argumentów wysuwanych przez zwolenników państwowej suwerenności.
Zacznijmy od zbadania samej natury suwerenności państwa. Etymologiczne suwerenność oznacza „zwierzchnictwo” (od łacińskiego „superanus”), ale zwierzchnictwo w odniesieniu do czego? Krótko mówiąc, jest to nadrzędność w stosunku do wszelkich praw i zobowiązań, które grożą ograniczeniem władzy państwa, zarówno w relacji do innych państw, jak i wobec własnych obywateli. Suwerenne państwo stawia się ponad wszelkimi zobowiązaniami i powinnościami, które może ograniczać lub odwoływać, jak mu się żywnie podoba. Ale z uwagi na swój publiczny kształt, państwo może działać tylko za pośrednictwem swych przedstawicieli, którzy mają ucieleśniać ciągłość państwa ponad codziennym wykonywaniem funkcji rządowych.
Zwierzchnictwo państwa oznacza zatem faktycznie wyższość jego przedstawicieli nad prawami lub obowiązkami, które zostały na nich nałożone. Jest to pojęcie nadrzędności podniesione do rangi zasady przez wszystkich władców. Jakkolwiek nieprzyjemnie to zabrzmi, zasada ta obowiązuje niezależnie od orientacji politycznej przywódców: najważniejsze jest jedynie to, że reprezentuje się państwo, niezależnie od czyichś konkretnych przekonań na temat suwerenności państwa. Wszystkie ustępstwa, które sukcesywnie przekazywali UE reprezentanci państwa francuskiego, były aktami suwerenności – bowiem sama konstrukcja UE od początku opierała się na wdrażaniu zasady suwerenności państwowej.
Podobnie fakt, że państwo francuskie, tak i jak wiele innych państw europejskich, konsekwentnie uchyla się od swoich międzynarodowych zobowiązań w zakresie ochrony praw człowieka, jest również częścią logiki suwerenności: Deklaracja obrońców praw człowieka (1998) nakłada na państwa-sygnatariuszy obowiązek – stworzyć bezpieczne i zdrowe środowisko dla obrońców praw człowieka. Jednak przepisy i praktyki państw-sygnatariuszy, w szczególności francuskie prawo i działania dotyczące granicy, którą dzieli z Włochami, naruszają te zobowiązanie międzynarodowe.
To samo można oczywiście powiedzieć o zobowiązaniach związanych ze zmianami klimatu, które państwa chętnie ignorują w oparciu o swoje szczególne interesy w danym momencie. A w sprawach z zakresu prawa publicznego, suwerenność państwowa również przeważa. Aby pozostać przy kwestiach francuskich, prawa Indian w Gujanie są rutynowo gwałcone w imię zasady „Jednej i Niepodzielnej Republiki” – wyrażenia, które ponownie odwołuje się do świętej zasady suwerenności państwowej. Ostatecznie takie sentencje są niczym więcej niż alibi, które pozwala przedstawicielom państwa zwolnić się od wszelkich zobowiązań, które mogłyby uzasadnić kontrolę obywateli nad państwem.
Należy pamiętać o tym ostatnim punkcie, ponieważ ma on zasadnicze znaczenie dla zrozumienia publicznego charakteru tak zwanej usługi „publicznej”. Dokładne znaczenie słowa „publiczna” wymaga tutaj pełnej uwagi, ponieważ zbyt rzadko uznaje się, że pojęcie „tego, co publiczne” jest absolutnie nieredukowalne do „państwa”. Termin „publicum” oznacza nie tylko administrację państwową, ale całą społeczność, w skład której wchodzą wszyscy obywatele: usługi publiczne nie są usługami państwowymi w tym sensie, że państwo może wydawać te usługi wedle własnego widzimisię, ani nie są jedynie poszerzeniem państwa – są publiczne w tym znaczeniu, że istnieją „w służbie publicznej”. Pod tym względem stanowią one pozytywny obowiązek państwa wobec obywateli.
Innymi słowy, państwo – i jego zarządcy – są dłużni usług publicznych wobec rządzonych. Nie są one niczym, co przypominałoby przysługę, jaką państwo hojnie spełnia wobec rządzonych, pomimo negatywnych konotacji, jakie przez lata liberalnej argumentacji narosły wokół zwrotu „państwo opiekuńcze”. Léon Duguit, jeden z najważniejszych teoretyków służby publicznej, wskazał na ten fundamentalny aspekt już na początku XX wieku: to prymat obowiązków rządzących wobec rządzonych stanowi podstawę tego, co nazywamy „służbą publiczną”. Dla Duguita usługi publiczne nie są przejawem władzy państwowej, ale jej ograniczeniem. Usługa publiczna jest mechanizmem, przy pomocy którego rządzący stają się sługami rządzonych.
Te obowiązki, nałożone zarówno na tych, którzy rządzą, jak i na przedstawicieli rządu, stanowią fundament tego, co Duguit nazywa „odpowiedzialnością publiczną”. Właśnie dlatego służba publiczna jest zasadą solidarności społecznej, narzuconą wszystkim, a nie zasadą suwerenności, ponieważ ta ostatnia jest niezgodna z samą ideą odpowiedzialności publicznej.
Ta koncepcja służby publicznej została w dużej mierze stłumiona przez fikcję suwerenności państwowej. Niemniej jednak służba publiczna nadal jest odczuwalna, dzięki cnocie silnego przywiązania obywateli do tego, co nadal uważają za swoje prawo podstawowe. Prawo obywatela do usług publicznych jest bowiem ściśle związane z obowiązkiem czy wymogiem nakładanym na przedstawicieli państwa, by świadczyli usługi publiczne. Właśnie dlatego obywatele różnych krajów europejskich dotkniętych obecnym kryzysem demonstrowali na rozmaite sposoby swoje przywiązanie do usług publicznych w codziennej walce z koronawirusem: na przykład obywatele wielu hiszpańskich miast oklaskiwali swoich pracowników opieki zdrowotnej z balkonów, niezależnie od ich stosunku do scentralizowanego państwa unitarnego.
Należy zatem starannie odróżnić od siebie dwie relacje: przywiązanie obywateli do służby publicznej, a w szczególności do opieki zdrowotnej, w żaden sposób nie odsyła do podległości do władzy publicznej czy jej różnych form, ale raczej wskazuje na przywiązanie do usług, których zasadniczą funkcją jest zaspokojenie potrzeb społeczeństwa. Dalece od ujawniania podstawowej tożsamości z narodem, to przywiązanie prowadzi do poczucia uniwersalności, która przekracza granice i odpowiednio uwrażliwia nas na próby, którym poddawani są nasi „pandemiczni współobywatele”, bez względu na to, czy są Włochami, Hiszpanami, czy żyją poza granicami Europy.
Pilność globalnych dóbr wspólnych
Jesteśmy bardzo sceptycznie nastawieni do obietnicy Macrona, że jako pierwszy przywódca zakwestionuje „nasz model rozwoju” po ustąpieniu kryzysu i istnieje wiele powodów, aby sądzić, że obecnie obowiązujące drastyczne środki ekonomiczne ostatecznie podzielą los tych, jakie zostały wprowadzone podczas kryzysu gospodarczego w 2008 roku: prawdopodobnie będziemy świadkami skoordynowanego wysiłku, by „powrócić do normalności” – tj. powrócić do naszego nieprzerwanego niszczenia planety w warunkach narastających nierówności społecznych. Obawiamy się, że olbrzymie pakiety stymulacyjne zaprojektowane w celu „ratowania gospodarki” po raz kolejny spadną na barki najgorzej opłacanych pracowników i podatników.
Zachodzi jednak poważna zmiana, którą trudno będzie odwrócić. Suwerenność państwa – wraz z odruchem bezpieczeństwa i ksenofobiczną reakcją – ujawniła swoje bankructwo. Suwerenność państwa nie ogranicza globalnego kapitału, ale zarządza przepływami kapitału, zaostrzając globalną konkurencję.
Dwa wnioski szybko przychodzą na myśl milionom ludzi. Po pierwsze, znaczenie usług publicznych jako wspólnych instytucji zdolnych do wytworzenia żywej ludzkiej solidarności. Po drugie, najpilniejszym zadaniem, przed którym staje obecnie ludzkość, jest konieczność ustanowienia globalnych dóbr wspólnych. Ponieważ główne zagrożenia dla ludzkości przybierają teraz zdecydowanie globalnego charakteru, pomoc wzajemna i solidarność również muszą być globalne, polityka musi podlegać koordynacji, infrastruktura i wiedza muszą być współdzielone, a współpraca musi stać się żelazną regułą.
Zdrowie, klimat, gospodarka, edukacja i kultura nie mogą być dłużej traktowane jako prywatna bądź państwowa własność: wszystkie muszą zostać pomyślane jako globalne dobra wspólne i muszą zostać w ten sposób politycznie ustanowione. Jedno jest nade wszystko pewne: zbawienie nie przyjdzie z góry. Tylko insurekcje, powstania i transnarodowe koalicje obywateli mogą narzucić to, co wspólne państwom i kapitałowi.
Przełożył: Łukasz Moll
Artykuł ukazał się pierwotnie 19 marca po francusku w serwisie „Mediapart”. Podstawą niniejszego przekładu była wersja angielska, opublikowana 28 marca w magazynie „Roar”.