Rozprzestrzenienie się w Polsce rasistowskich, ksenofobicznych wypowiedzi, charakterystycznych dla marginesu życia społecznego i politycznego, może budzić zarówno zdziwienie, jak i przerażenie. Zwykli, na co dzień stroniący od radykalizmów, tak zwani porządni obywatele i przykładne obywatelki produkują i reprodukują dyskurs związany z mrocznymi, zakochanymi w przemocy, rozkładzie i wojskowym marszu siłami społecznymi. Wsłuchując się w ich trochę natchnione, choć bardziej nerwowe wypowiedzi ociekające rasową i kulturową nienawiścią, można usłyszeć pewne drżenie, tak jakby pod powierzchnią pewnej siebie mowy radykalnej czaił się niewysłowiony lęk, egzystencjalna trwoga w obliczu obcego. To drżenie głosu sugeruje kruchość i niepewność, kontrastujące z deklarowaną wiarą w panujący porządek. Wyimaginowany najazd barbarzyńców wydaje się stanowić efekt egzorcyzmowania, ale też opętania przez (nie)bezpieczne fantazje – przez sen o jedności i wspólnocie, który dość łatwo przekształca się w totalitarny koszmar. Pragnienie bezpieczeństwa, przykładowo, może zrealizować się w powszechnymi monitoringu, a trud podejmowania etycznych wyborów w żołnierski rozkaz pozbawiony wszelkich skrupułów.
W przypadku wypowiedzi odnoszących się do uchodźców mamy w pewnym stopniu do czynienia z ujawnianiem się struktury właściwej myśleniu nowoczesnemu. Jest nią fantazja o ładzie i bezpieczeństwie. O równo przystrzyżonych trawnikach przed domami, w których mieszkają normalne rodziny, wychodzące o tej samej porze do pracy i wracające z niej wspólnie, po to tylko, by zanurzyć się w zrutynizowanym cieple życia domowego. O całych dzielnicach podążających w niedziele na mszę do najbliższego kościoła, po której jedzą obiad z rodziną, dzieląc się wydarzeniami z tygodnia i komentując spokojnym głosem pokrzepiające informacje z ambony i z telewizji. Jest to wizja świata niezakłóconej harmonii i jedności. Inaczej mówiąc, to sen o solidarnym społeczeństwie, gdzie nikt nie zostaje porzucony, ale może liczyć na wsparcie sąsiadów i instytucji. Sen o społeczeństwie, które nie jest wrogie, podzielone, a życie w nim pełne lęku i samotne.
Sen ten zostaje przerwany przez pojawienie się obcego elementu w pozornie jednolitym polskim społeczeństwie. Znamy to z horrorów. Słyszeliśmy też takie opowieści już w przeszłości, chociażby tę o żydowskiej zarazie, która rozsadza organizm od środka i przyczynia się do rozkładu dobrze funkcjonującego społeczeństwa. Sielankowy sen nabiera mocy nie tylko w sytuacji zagrożenia, ale staje się niemal realny, gdy rzeczywistość przestaje mu odpowiadać. I to nie w momencie, w którym pojawia się obcy. Choroba trawiła społeczeństwo już wcześniej – inny staje się doskonałym placebo, zaś festiwal nienawiści działa jak terapia mająca na celu uzdrowienie wspólnotowego życia.
Można powiedzieć, że w przypadku dyskursu o imigrantach mamy do czynienia z egzorcyzmowaniem neoliberalnych, destrukcyjnych praktyk. Imigranci stają się monstrualną figurą, w której lokujemy swoje lęki, aby przez zniszczenie jej odegnać chorobę. To w pewnym sensie magiczne myślenie pozwala odreagować neoliberalne upokorzenie, w kapitalistycznej samotności przedsiębiorczej jednostki stworzyć substytut wspólnoty, w znacznej mierze opartej na nienawiści. Wspólnoty, która funkcjonuje jedynie przeciw komuś, w której „nawet najbardziej barbarzyński występek któregoś z członków grupy jest dla nich usprawiedliwiony” Niemniej negatywna wspólnota ufundowana zostaje na śnie o wspólnocie pozytywnej, na wspólnym budowaniu i trosce o siebie nawzajem. Nienawiść jest pragnieniem współbycia, które wyraża się w patologicznej narracji o obcych.
Wydaje się, że nie wystarczy jedynie zidentyfikowanie i zaklasyfikowanie wypowiedzi jako rasistowskich i ksenofobicznych. Zamiast zadawalać się potępieniem tych, którzy zapracowują sobie uczciwie na pogardę, odgrzewając faszystowski dyskurs, warto zastanowić się nad snem, który ich opętał. Możliwe, że tak jak w przypadku antysemityzmu, który stanowił prymitywną formę krytyki kapitalizmu, i tutaj znajdujemy wyraz lęku i niechęci wobec panującego neoliberalizmu, destrukcyjnych praktyk realnego kapitalizmu, przerażającej nędzy i trwożliwego osamotnienia. Wsłuchajmy się w sen, który ich opętał. Nie jest on przecież sam w sobie faszystowski.
Neoliberalizm nie raz został postawiony przed trybunałem, nie raz wydano na niego wyrok skazujący. Nie przeszkadza mu to jednak hulać i dopuszczać się niegodziwości. W skróconym akcie oskarżenia można przeczytać, że przyczynił się do wzrostu nierówności, prekaryzacji warunków egzystencji, intensyfikacji wyzysku i rozmontowywania zdobyczy ludzi pracy, prywatyzacji usług publicznych, a tym samym wykluczania wielu z dostępu do nich. Wzrost niepewności i lęku wiąże się też z pozbawieniem szerokich mas przyszłości. Ci, którzy zostają skazani na wegetację, są jednocześnie tymi, których obarcza się winą za stan rzeczy. Aroganckie władze realizują klasowe interesy kapitału, nie troszcząc się o los obywateli i obywatelek. Istnienie w neoliberalizmie to lęk przed nadchodzącym dniem, to lęk przed jutrem, które nie wiadomo, czy się przetrwa, które może przynieść pogorszenie sytuacji. Na jej polepszenie mało kto ma nadzieje.
Nietrudno odnaleźć ten niepokój w wypowiedziach skierowanym przeciwko imigrantom czy uchodźcom – w perwersyjny sposób odżywa kwestia społeczna. Również lęk przed fundamentalizmem odbija fundamentalistyczne zapędy władzy i Kościoła. Opierający się „barbarzyńcom” tworzą listę spraw do załatwienia, wypowiadając swoje bolączki. Nie są to sprawy bez znaczenia. Przykładowo alienacja władzy przejawia się w komentarzach, że rząd woli pomagać obcym, a nie swoim. Władza jawi się jako obca, nieczuła na potrzeby ludzi, a nawet im wroga. Niemniej nie zostaje podana egzorcyzmom – zamiast tego piętnuje się tych, którzy pomocy potrzebują. Podobnie nie egzorcyzmuje się też neoliberalizmu, gdy podnosi się kwestię problemów mieszkaniowych, nieodpowiedniego poziomu świadczeń społecznych i usług publicznych.
Można powiedzieć, że uchodźcy, imigranci, obcy stanowią zagrożenie. I to nie jedno. Po pierwsze, zagrażają tak zwanym wartościom europejskim, naszemu stylowi życia, przez to, że w porządku wyobrażeniowym stają się barbarzyńcami. Zagrażają nam, ponieważ rozpalają faszystowskie pragnienia, jak pisze o tym na łamach New Statesman Laurie Penny. Ten sposób egzorcyzmowania prowadzi jedynie od opętania perwersyjnym snem o jedności i harmonii, który nie może zrealizować swojego piękna – zamiast tego urzeczywistniając obawy. Jest to bez wątpienia realne zagrożenie, które wymaga oporu wobec tych dyskursywnych praktyk. Po drugie, uchodźcy mogą stanowić kres „naszego stylu życia”, który opiera się na społecznym darwinizmie, pogardzie dla słabych, trosce jedynie o siebie. Europa, jak i Polacy, mogą otrzymać lekcję solidarności. Wymagałoby to odrzucenia neoliberalnej ideologii z jej wizją społeczeństwa i jednostki. Po trzecie, uruchomienie kwestii społecznej może rozbudzić pragnienie innego porządku ekonomicznego, gdzie człowiek nie będzie podporządkowany siłom rynkowym, ale to one będę służyć jemu.
Nasze lęki są realne. Europie zagraża fundamentalizm, ale nie ma on islamskiego oblicza. Zagraża nam nędza. Nasze istnienie jest kruche, niepewne. Spektakl nienawiści tych problemów jednak nie rozwiąże. Pozwoli tylko na chwilę zapomnieć. Zapomnieć o tym, że wszyscy jesteśmy (potencjalnie) imigrantami, uchodźcami, obcymi. Nasze sny o życiu szczęśliwym mogą rozkwitnąć, gdy nauczymy się je śnić wspólnie, a nie przeciw komuś. Choćby nie wiadomo ilu uchodźców zostało złożonych w ofierze, choćby Morze Śródziemne stało się masową mogiłą, nie polepszy to naszej sytuacji. Może wręcz pogorszyć, poprzez mroczną naukę, że istnieją życia niegodne istnienia. Takie jak twoje.