Marek Krajewski (red.). 2014. Deindywiduacja: socjologia zachowań zbiorowych. Warszawa: Fundacja Bęc Zmiana.
Wydana niedawno praca zbiorowa pod redakcją Marka Krajewskiego stanowi próbę wprowadzenia do refleksji socjologicznej nad pojęciem deindywiduacji. Lektura Deindywiduacji stawia wiele pytań, rozbudza wątpliwości. Zdaje się rysować drogi przekroczenia dominujących sposobów pisania/analizowania społeczeństwa. Wielogłos, jakim jest recenzowana pozycja, potęguje niepewność, niejasność, a tym samym twórcze napięcia, jak i teoretyczne deidywiduacje. Niepewność wywołana wielogłosowością może rozbudzać pragnienia roztopienia się w szumie jakiegoś dyskursu, który wygładziłby chropowatości, rozjaśnił mroczne obszary myśli i zagwarantował odpowiedzi jako uzasadnione, prawdziwe i niewstydliwe. Autorzy i autorki w starciu z nową perspektywą sięgają do bliskich sobie dyskursów, poddając je testowi, starając się reformować. Deindywiduację można odczytać jako wyzwanie rzucone naszym sposobom myślenia o zachowaniach społecznych. Prowokującym, niepokojącym, a niekiedy irytującym, niemniej każdorazowo zapraszającym do współudziału w pracach nad (oraz z) tym pojęciem.
We wstępie Krajewski stara się podać definicje pojęcia deindywiduacji. Ma ona jednak raczej roboczy niż słownikowy charakter. Zresztą w trakcie lektury recenzowanej książki ulega ona kolejnym mutacjom, modyfikacjom, rozproszeniom. Krajewski podaje kilka najważniejszych cech analizowanego zjawiska. Jako dwie najważniejsze wymienia następujące:
1) prowadzą one [deindywiduacje] do krótkotrwałego upodobnienia zachowań, sposobów reagowania, ekspresji i emocji jednostek, które biorą w nich dział, a które to jednostki na co dzień różnią się pod względem istotnych cech społecznych, (…) 2) trudno jest wyjaśnić te fenomeny, opierając się na klasycznym modelu myślenia o regulowaniu zachowań jednostek (s. 8–9)
Ponadto Krajewski wskazuje, że upodobnienie nie ma charakteru ideologicznego. Odbywa się ponad politycznymi czy światopoglądowymi podziałami. Znacznie ważniejsza dla zainicjowania procesu jest bliskość fizyczna czy komunikacyjna. Nie polega ona również na deindywidaulizacji, „a więc nie należy jej traktować jako procesów zawieszania procesów indywidualizacji. (…) Deindywidaucja to proces, którego źródłem są samosterowne, autonomiczne jednostki usiłujące adoptować się do środowiska, samorealizować, urzeczywistniać swoje potrzeby. Upodobniają one swoje zachowania, wygląd, sposoby reagowania do tego, jak postępują, wyglądają, reagują inni” (s. 17). Można odnieść wrażenie, że deindywiduacja wyraża paradoks indywidaulizacji. Krajewski podkreśla, że takie upodobania są świadomym aktem działań jednostek. Jednocześnie zwraca uwagę na pojawiającą się trudność wyjaśnienia przez uczestników udziału w analizowanych procesach.
Autorzy i autorki dowodzą, że deindywiduacja nie jest czymś marginalnym, ale powszechnym elementem uspołecznienia. Niemożność dostrzeżenia tej „oczywistości” tkwi w ideologicznych założeniach, na które zwraca uwagę między innymi Ariel Modrzyk, wskazując na dominujące przekonania o życiu w czasach indywidualizmu oraz ideologiczne, jednostronne wartościowanie różnienia się. Zanurzenie w liberalnej wizji jednostki, w humanistycznej perspektywie, sprawia, że socjologia nie jest w stanie ująć wielu fenomenów albo/i traktuje je jako formy patologiczne. Recenzowana praca ma na celu postawienie zjawiska deindywiduacji w centrum refleksji socjologicznej. Łukasz Rogowski stwierdza, że deindywiduację można potraktować jako odpowiedź na skrajny indywidualizm światopoglądu liberalnego oraz na wyczerpanie się dominujących w późnej nowoczesności narracji.
Podjęta przez autorów i autorki praca nie ma jedynie charakteru reformy samej teorii. Ma również konsekwencje polityczne. Między innymi dąży do wyjścia poza ideologiczny projekt nowoczesności. Ponadto proponowana w Deindywidacji perspektywa zmusza do refleksji nad problemem legitymizacji określonych struktur w momencie transformowania podmiotowości, zwłaszcza koncepcji racjonalnego homo oeconomicus, jak i konstruowania się tożsamości przy nieliniowości doświadczenia. Nie wspominając o nowych praktykach kontroli i pedagogiki mających dyscyplinować masę.
Całość pracy składa się z dwóch głównych części: pierwszą stanowią empiryczne przykłady deindywiduacji, zaś drugą analizy tychże. Dwie części spaja wstęp pióra Krajewskiego stanowiący zarazem wprowadzenie do zagadnienia deindywiduacji, jak i podsumowanie stanu badań nad nim.
Teksty z części pierwszej mają charakter zestandaryzowany i dzielą się na: krótką charakterystykę empirycznego przykładu zjawiska deindywiduacji, kontekst, przyczynę, przebieg i konsekwencję tychże. Dobór przykładów w części pierwszej jest bardzo zróżnicowany – od pogromów Żydów przez zmiany statusów na Facebooku, bransoletki Power Balance, po morderstwo psa, cud fatimski, huragan Katrina i Marsz Brodaczy.
W części drugiej zostaje podjęta analiza tych empirycznych przykładów. Autorzy i autorki odnosząc się do zebranych przez zespół materiałów, umieszczają je w wybranych teoriach socjologicznych. Przykładowo Piotr Luczys rozważania o deindywiduacji prowadzi w kontekście „teorii racjonalnego wyboru, teorii gier, teorii sieci oraz niektórych współczesnych teorii konfliktu społecznego” (s. 148). Przemysław Nosal odwołuje się do koncepcji performatywu, traktując zdeindywiduowane zbiorowości jako wytwór konkretnych praktyk kulturowych. Jacek Kubera rozpatruje problem relacji tożsamości i deindywiduacji, Wojciech Pigla zestawia główne pojęcie z kategorią instytucji, zaś Rafał Drozdowski wiąże deindywiduację z poczuciem wstydu.
Przechodząc do analizy książki, sięgnę na chwilę do innego medium. Przy lekturze Deindywiduacje nieustannie przypominał mi się pewien serial. Zastanawiałem się, na ile przedstawione w drugim sezonie Czystej Krwi (Alan Ball, 2009) wydarzenia stanowić mogą przykład deindywiduacji. Do serialowego miasteczka Bon Temps przybywa kapłanka Dionizosa, która pozbawia osoby ich indywidualnej tożsamości, zdziera z nich cienką powłokę racjonalności i wychowania. Pojedyncze ciała stają się jedynie przekaźnikami, poprzez które ujawnia się pierwotna, chaotyczna moc natury. Dzikie orgie, obżarstwo i przemoc zaczynają rządzić prowincjonalnym miasteczkiem w Luizjanie. Ekstatyczne rytmy kierują ruchami ciał, bezwstydnymi, pozbawionymi jakichkolwiek hamulców, a dążenie do przyjemności zastępuje normy – samo stają się normą. Przyroda zaczyna oplatać mury mieszkań, wdziera się w zracjonalizowaną, uporządkowaną przestrzeń cywilizacji, szerząc chaos, brud i szaleństwo.
Wydarzenia w Bon Temps mogłyby stanowić modelowy przykład deindywiduacji. Bohaterowie, którzy ulegli irracjonalnej mocy, rozpuścili się w rozkosznym żywiole, nie pamiętają tych epizodów. Stanowią one wyrwę w ich zracjonalizowanym, normalnym życiu. Rozkosz i przemoc dionizyjskich orgii przedstawiona jest jako antycywilizacyjna, antyludzka, destrukcyjna siła sprowadzająca jednostki do poziomu zwierząt ((Symbolem przemiany staje się świnia, w którą przemienia się jedna ze Zmiennokształtnych. Ten element konserwatywnej krytyki ekspresji mocy życia może dziwić w kontekście całego serialu. Miasteczko w Luizjanie jest przecież zamieszkiwanie przez różnego rodzaju monstra, sugerujące, że normalność to margines i dewiacja. Monstra przekraczają nie tylko podział na żywe i martwe, ale i na ludzkie i zwierzęce. Możliwe, że to liberalne odczytanie posthumanizmu ujawnia się w piętnowaniu świń jako nieczystych, obrzydliwych, o wiele gorzej wypadających w porównaniu z ucywilizowanymi psami.)) .
Niektórzy autorzy zdają się charakteryzować deindywiduację, wskazując na jej karnawałowy, w rozumieniu zawieszania porządku, transgresji, charakter. Trudno jednak taką interpretację uznać za modelową. Wspomniano już wcześniej, że przykłady będące przedmiotem analizy zawarte w recenzowanej książce pochodzą z różnych rejestrów. Dodatkowo naświetlane przez zróżnicowane perspektywy, układające się w unikalne konstelacje, ujawniają inne cechy, uruchamiają inne interpretacje. Wydaje się, że nie ma czegoś takiego jak modelowy przykład deindywiduacji. Mało tego, można mieć wątpliwości co do istnienia definicji analizowanego pojęcia. Łączenie ze sobą takich fenomenów jak uggboots i pogrom kielecki wydaje się co najmniej problematyczne.
Wskazałem już, że przyjęta w pracy definicja ma charakter roboczy, rozwijający się kontekstowo. Niemniej, rozwój ten w ramach badań raczej utrudnia rozumienie deindywiduacji niż prowadzi do wyłonienia się jednolitego, wypolerowanego kształtu pojęcia. Problematyczne jest przede wszystkim odniesienie analizowanego fenomenu do relacji władzy.
Podczas lektury recenzowanej książki zastanawiałem się nad powiązaniem spektaklu i deindywiduacji. Dwie kwestie są dla mnie niepokojące. Po pierwsze, na ile, zgodnie z podaną przez Krajewskiego definicją, deindywiduacje stanowią świadome działanie jednostek, a na ile są inicjowane przez zewnętrzne moce. Na ile „się adaptują”, a na ile „są adoptowane”; na ile są samosterowne, a na ile zewnątrzsterowane. Inaczej mówiąc, fenomeny takie jak uggboots, Marsz Brodaczy i pogrom w Kielcach może charakteryzować określona „struktura władzy”. Po drugie, na ile wspomniane przykłady stanowią praktyki emancypacyjne, a na ile utrwalają panujące stosunki społeczne. Autorzy i autorki na jednym poziomie lokalizują undie party i praktyki PETA. Kamień będący przedmiotem wyzwalającym procesy deindywiduacji jest taki sam w wypadku pogromu kieleckiego, jak podczas demonstracji antykapitalistycznej. Krajewski interpretuje kamień jako środek klarujący sytuację:
Obiekt materialny, który zostaje (…) użyty, nie tylko więc wskazuje na to, kto jest winny, ale także definiuje rzucającego jako (i paradoksalnie) tego, który zostaje zmuszony do wymierzenia sprawiedliwości w sytuacji, gdy bardziej zinstytucjonalizowane formy jej egzekwowania trudno uruchomić (s. 257).
Sam jednak kamień zdaje się klarować sytuację jedynie w wąskim zakresie – jako sytuację konfliktu, rozliczenia. Kamień rzucany podczas demonstracji antykapitalistycznej jest innym kamieniem niż kamień rzucany przeciwko mniejszościom, grupom wykluczonym. W tym kontekście ten sam przedmiot inaczej klaruje sytuację, narzuca inne interpretacje i praktyki – chociaż gest wyrwany z kontekstu może wyglądać identycznie.
W zarysowanym problemie nie chodzi jedynie o kwestie wartościowania, rozróżnienie na praktyki emancypacyjne i te, które stanowią element władzy. Paradoksalnie, utożsamienie pogromu i demonstracji przywołuje klasyczną krytykę działania mas. Wydaje się, że należy bezpośrednio zmierzyć się z tą kwestią. Częściowo czyni to Waldemar Rapior wskazujący, że deindywiduacja nie oznacza zawieszenia norm ani również podporządkowania uczestników jakimś normom zewnętrznym, ale jest momentem stanowienia norm.
Epizody deindywiduacji obrazują świat, w którym istnieje wiele norm. Jest to świat, w którym normy działają. (…) Każdy epizod deindywiduacji jest tworzeniem konkretnej normy. Epizody te utwierdzają nas w przekonaniu, że nie istnieje wyższa reguła, do której moglibyśmy się odwołać przy roztrząsaniu sporów i konfliktów. Reguła bądź norma, co do której wszyscy byliby zgodni. Normy są wytworem ludzkich rąk. Skutkiem decyzji każdej jednostki z osobna (228–229).
Takie stanowisko à la Kołakowski brzmi bardzo miło, ale nie jest w stanie wyjaśnić dlaczego czasami kamienie krzywdzą, tych co krzywdy doświadczają, a czasami uderzają o tarcze, tych, co ludzi krzywdzą. Można zapytać, co stanowi źródło tych norm? Co sprawia, że niektóre deindywiduacje mają anarchistyczny a niektóre faszystowski charakter? Ponadto, przyjmując nieliberalną perspektywę, trudno różnicę opierać na decyzji podejmowanej przez podmioty. Problemem jest kto podejmuje w takich przypadkach decyzję, kto tak naprawdę działa. Ponadto, pojawia się jeszcze jeden problem. Trudno wskazać na ciągłość między normą ustanowioną i właściwą jej podmiotowością, a normą ustanawianą i podmiotowościami powstającymi w ramach wspomnianych powyżej wydarzeń. Procesy deindywiduacji niekiedy przypominają fenomeny opisywane przez krytyków mas. Uruchamiają one normy wykluczone, marginalne, nieakceptowalne. Dobrzy mieszkańcy Bon Temps odnosili się negatywnie do praktyk dionizyjskich, którym ulegli w karnawałowym epizodzie.
Być może lepiej traktować deindywiduację nie tyle jako pojęcie, co raczej perspektywą badawczą. Deindywiduacja nie tyle stanowi pewien osobny fenomen, określone zjawisko, które zostało nagle odkryte i dodane do znanego już zestawu, ale jest cięciem, transformacją spojrzenia – wniesione do nauki ustanawia nowy poziom teoretyczny, przekształca pole teoretyczne. W tym sensie mielibyśmy do czynienia z rewolucją: deindywiduacja nie tylko pozwalałaby nam dojrzeć to, co wcześniej było wykluczone, nieobecne w perspektywie naukowej, ale również pozwalałaby odczytać na nowo tradycję, inaczej interpretować to, co było już zinterpretowane. Deindywiduacja jako perspektywa badawcza przesuwałaby granice, rysując nowe linie przecięcia i uruchamiając wartościowania stojące niekiedy w sprzeczności z tymi, do których nawykliśmy. Należałoby się zastanowić, na ile proponowana przez autorów perspektywa zakłada inną ontologię i zmusza nas do przedefiniowania rozumienia podmiotu, jednostki. Wielość przejawów deindywiduacji, jej powszechność, zmuszają do opuszczenia liberalnej perspektywy badawczej i zapytania, czy analizy oparte na racjonalnym, świadomym podmiocie nie są jedynie ideologicznymi soczewkami, które starają się dopasować rzeczywistość do teoretycznych założeń.
Takie ujęcie ma również swoje praktyczne odniesienie. Z jednej strony zmusza do spojrzenia na to, co publiczne, nie jako na przestrzeń racjonalnej dyskusji, gdzie rozumowe argumenty są najlepszą i ostateczną bronią. To, co emocjonalne, pozawerbalne, jest znacznie istotniejsze niż przypuszczałby ponury liberał. I nie ma ono tylko charakteru negatywnego. Z drugiej strony wskazuje, że budowanie ruchów społecznych, tymczasowych sojuszów nie tyle opiera się na programach, ideach, ani nawet na tożsamościach, ile na emocjach, estetyce. Zmuszałoby to do przepisania projektu emancypacyjnego.
Deindywiduacja stara się być pracą ustanawiającą nową perspektywę, przynoszącą nowe narzędzia, dokonującą radykalnych cięć. Wydaje się jednak, że daje raczej zestaw luźno powiązanych elementów, z których trzeba dopiero złożyć jakąś maszynę wojenną. I chociaż, z perspektywy nieakademickiej, prowokuje do czytania wydarzeń społecznych w trochę inny, mniej zideologizowany sposób, to jednak proponowana przez autorów narracja daleka jest od jednoznaczności czy spójności. Można powiedzieć, że wielogłosowość jest zarówno atutem, jak i wadą prezentowanej pozycji.
W świetle powyższych uwag, Deindywidaucja stanowi przyczynek do stworzenia innej perspektywy. W prowokowaniu do myślenia, konstruowania własnych maszyn wojennych tkwi niewątpliwie siła tej książki. Deindywiduacja jest krokiem w dobrym kierunku. Wydaje mi się, że warto chociaż przez chwilę podążać szlakami wytyczonymi przez autorów i autorki.
Oskar Szwabowski