Poniżej publikujemy odpowiedź Oskara Szwabowskiego na krytyczne uwagi Jarosława Urbańskiego.
Nie ma idealnych książek. I nie jest to zasadniczo wielki problem. Niedociągnięcia czy potknięcia zdarzają się każdemu. Każdy ma również prawo bronić tego, co napisał. Inni natomiast mogą swobodnie wydawać o tym sądy, komentować czy krytykować – korzystanie z tych praw stanowi o rozwoju wiedzy, nauki rozumianej jako kolektywny proces, którego nieodłącznym elementem jest działalność krytyczna. Cieszy mnie wobec tego szybka odpowiedź Jarosława Urbańskiego na moje uwagi, chociaż znałem większość jego argumentów, nim zdążył je sformułować. Pominę w tym miejscu wytkniętą mi„nieczystość” klasową, która zawsze uniemożliwiała mi zrozumienie przenikliwości strategii rozwijanej przez Urbańskiego, jak i głębi jego myśli. Skoncentruję się tylko na kwestiach, które mają szersze znaczenie dla badań i walki klasowej. Nie chciałbym, aby interesujący nas w tej dyskusji problem został zredukowany do sprzeczki dwóch zblazowanych intelektualistów strojących się w piórka rewolucjonistów.W tym kontekście właśnie zadziwiający wydaje mi się bowiem zarzut Urbańskiego o „intelektualizm”. On sam przecież tytułuje się mianem socjologa i jest autorem kilku książek oraz licznych artykułów. Jednak muszę przyznać, że strategia odpierania i uciszania krytyki na odgrzewanym antyintelektualizmie stosowana przez tego lewicowego teoretyka zawsze mnie niepokoiła. Niemerytoryczne rozwiązywanie merytorycznych sporów, jak i sprowadzanie teoretycznych/organizacyjnych kwestii do sumy personalnych niechęci nie stanowi sedna anarchizmu czy anarchosyndykalizmu, a raczej właściwe jest metodom stosowanym na przeciwnym biegunie sceny politycznej. Praktyka propagowana przez niektórych działaczy, polegająca na odbieraniu głosu osobom mniej aktywnym czy nieaktywnym prowadzi do hierarchizowania procesu komunikacji i dyskusji, a w konsekwencji również do wytworzenia elity „zawodowych rewolucjonistów”. To najbardziej elitarna grupa w ruchu, czyli najaktywniejsi z najaktywniejszych, oceniają, czy wystarczająco dużo akcji przeprowadziłeś, by być wysłuchanym, czy też jesteś intelektualistą, kimś, kogo tożsamość nie spełnia warunków wstępnych do udziału w dyskusji. Na marginesie antyintelektualizmu Urbańskiego warto zauważyć, że interesujący jest obraz pracownika akademickiego wyłaniający się z jego tekstów. W tym kontekście przypomina on obrazy rodem z neoliberalnej propagandy domagającej się zrobienia porządku z nierobami. Potwierdza to zresztą milcząco założona w książce Urbańskiego redukcja klasy pracującej do robotników, najlepiej fizycznych. Poniżej odniosę się tylko do kilku kwestii, które w swojej odpowiedzi wytknął mi Urbański. Pozwolę sobie pogrupować je w osobne akapity.
Urbański chwali się żywym przyjęciem, z jakim spotkała się jego książka. Ma to dowodzić, że było na nią zapotrzebowanie. Niewątpliwie udało mu się sformułować tytuł i wydać książkę w odpowiednim czasie, łapiąc się na falę zainteresowania stworzoną przez Guya Standinga. Umiejętny chwyt marketingowy, na który sam dałem się złapać, niewątpliwie zwiększył liczbę sprzedanych egzemplarzy, ale i naraził Urbańskiego na złośliwe komentarze zblazowanych intelektualistów, którzy dali się zwieść okładce. Urbański nie rozczarowuje tym, że jest kiepskim teoretykiem czy słabym pisarzem, ale tym, że składa obietnice, których nie jest w stanie i nie zamierza dotrzymać. Gdyby zatytułował swoją książkę „Walka klasowa na przykładzie działań Inicjatywy Pracowniczej z fragmentami prac wydanych w ramach serii Teorie Oporu”, nie napisałbym krytycznej recenzji. Pewnie bym ją przeczytał, przy okazji, w wolnym czasie, spodziewając się niewiele, czyli tyle, ile rzeczywiście otrzymałem. Używam języka konsumenckiego, ponieważ sam autor zastosował komercyjny trik. Kusząc takimi pojęciami jak „prekariat" i „nowa walka klas”, kiedy nie pisze ani o nowej walce klas (cokolwiek miałoby to znaczyć), ani jego książka w zasadzie nie dotyczy prekariatu. Obrona samego autora, że analiza „starych walk” konieczna jest do „rozumienia nowych”, byłaby dobrym pomysłem na ustrukturyzowanie narracji, która w książce pozostaje zlepkiem wybranych arbitralnie przykładów – sklejonych postacią autora, który z Cegielskiego wędrował do Chin, by pojawić się w Bangladeszu. To tyle w kontekście jego badań uczestniczących.
Urbański zarzuca mi, że nie zapoznałem się z pierwszym rozdziałem jego książki, tam przecież wszystko wyjaśnia, całą metodę, której ja nie rozumiem. Nie przeczę, że wyjaśnia, nie przeczę, że ona jest. Jednak uważam, że nigdzie w książce, poza jej przedstawieniem na początku, nie jest stosowana. Najprościej, obraz walki klasowej jest nakładany odgórnie na konkretne walki, które są dopasowywane do pewnych modeli teoretycznych. Cyrkulacje walki, dynamika re- i dekompozycji, stosowane są mechanicznie, wydają się stanowić prawo natury. Myślę, że to już osoby czytające zdecydują, na ile analizy Urbańskiego spełniają warunki postawione na przykład przez grupę Kolinko, na ile jego badania uczestniczące różnią się od tych przeprowadzonych przez Pun Ngai.
Urbański stwierdza, że jego książka jest jednym wielkim cytatem, co miałoby świadczyć o kolektywności i zanurzeniu w empirycznej rzeczywistości walki klasowej. Niestety, jest to raczej zlepek cytatów, który odzwierciedla najgorsze nawyki akademickiego pisania w Polsce. Urbański streszcza spore fragmenty książek, ale nie czyni z nich spójnej narracji. Są to w znacznej części ozdobniki. Jak wtedy, gdy przywołuje koncepcję oporu mniejszościowego, specyficzne kształtowanie się podmiotowości w ramach kapitalizmu finansowego i procesu prywatyzacji, jednak robi to chyba tylko po to, by pochwalić się, że zna cytowane pozycje.
Urbański stwierdza, że mój zarzut o ateoretyczności dotyczy tego, że koncentruje się on na sile kapitału. Ateoretyczność to nieumiejętność używania cytowanych perspektyw, pojęć i analitycznego pogłębiania za pomocą powyższych narzędzi problemu prekarności czy też walki klasowej. Taka praktyka mogłaby wszak z niego uczynić filozofa, a tym samym usytuować go na pozycjach „wrogich robotnikom”. Z tego też powodu jego określenie prekariatu jest dość powierzchowne. Urbański nie wysilił się w trakcie pisania Prekariatu i nowej walki klas nawet na przeczytanie w całości książki Guya Standinga. Dzięki temu jego myśl może poruszać się po utartych ścieżkach, nie dostrzegając licznych problemów. Dla niego prekariat to wciąż grupa, która określa się w stosunku do pracy zawodowej i której postulaty dotyczą tychże warunków – i to grupa dość ujednolicona. To, że cechą prekariatu jest brak reprezentacji, nie przeszkadza Urbańskiemu przedstawiać strajki Solidarności jako walki prekariuszy, przeszkadza mu za to w rozpoznaniu inicjatyw prekariatu.
Urbański zarzuca mi, że fetyszyzuję indywidualną pracę, tymczasem książka Prekariat i nowa walka klas jest dziełem kolektywnym. Miałoby go to chronić przed zarzutem wspomnianego wyżej cytowania oraz zapośredniczonego relacjonowania walk klasowych. Jeżeli książka Urbańskiego jest tworem kolektywnym, to dlaczego została podpisana jego nazwiskiem? Jeżeli rozważania są wytworem wspólnym, dlaczego tak często używa pierwszej osoby? Moje badania, moja aktywność, moja uwaga… Czy mamy tutaj do czynienia z zawłaszczeniem kreatywnej pracy wielości przez jednostkę, w celu osiągnięcia osobistego prestiżu?
Urbański mocą swojego autorytetu wykluczył mnie z walki klasowej. Powinienem mu być wdzięczny, bo w sumie jako klasa przegrywamy. Taka walka to w zasadzie nic fajnego. Mówiąc poważnie: walka klasowa jest bezimienna, to wielość ciał poddanych wyzyskowi i walczących z tym wyzyskiem na wszelkie dostępne sposoby. Co nie oznacza, że nie potrzeba ludzi myślących, ani tym bardziej, że każde pytanie o formy walki klasowej, przekształcenia kapitalizmu, formy organizacji ludzi pracy i sens zawieranych sojuszy, o warunki łączenia tego, co rozproszone – jest postawą inteligencką i antypracowniczą. Michael Hardt we wstępnie do zbioru tekstów poświeconych włoskiemu autonomizmowi stwierdza, że rewolucyjna teoria może podnosić tylko te kwestie, które ujawniły się w walce, a teoretyzowanie jest możliwe jedynie wewnątrz pola walki. Relacja między teorią a praktyką jest otwarta i problematyczna, nie oznacza to jednak, że teoria nie istnieje. Problem stanowi to, jak w języku teorii prezentować to, co stara się wymknąć reprezentacji; jak zamknąć w gotowych zdaniach to, co jest nieustającym eksperymentem? Urbański kwestię tę rozwiązuje za pomocą pokrętnie rozumianej „teorii składu klasowego”, szczypty ukrytego determinizmu oraz kojącego dogmatyzmu.