Obszary niewiedzy. Lewicowa krytyka literacka

logo

Mikołaj Ratajczak - Żłóbek i narodziny historii

Oto scena pierwotna: grupa skupiona wokół jednej, centralnej postaci; na ich twarze pada tańczące światło ogniska, a postać, siedząca na wyróżnionym miejscu, opowiada im historię. Jest to historia ich początku, ich korzeni: skąd przyszli, kim są i dokąd zmierzają. Przeszłość stapia się z przyszłością, a właściwie ją wytycza: to, co przeszłe, a co jest przedmiotem opowiadanej historii, mówi o ich przeznaczeniu, przekształcając ich tym samym we wspólnotę – wspólnotę tych samych korzeni i jednego celu, a także wspólnego języka, którym od tego dnia będą sobie przekazywali, z pokolenia na pokolenie, swoją historię właśnie jako wspólnoty. Tym samym też stworzyli siebie jako tych, którzy przekazują mit i którzy odradzać się będą w powtórzeniu tego fundującego gestu.

Że doświadczenie tej rzeczywistości jest już dla nas raz na zawsze utracone, nie trzeba chyba nikogo przekonywać. Tych jednak, którzy wciąż są w nią wpatrzeni, przekonać się niestety nie da, gdyż sami wykluczyli się ze wspólnoty opartej nie na przekazie, lecz na mowie, wspólnoty wielości mówiących głosów. Wszelkie dwudziestowieczne próby powrotu do mitu, ożywienia go bądź też ustanowienia nowego źródła wytyczającego przyszłość przekształcały się w najlepszym przypadku w farsy, a w najgorszym w tragedie. Nawet być może wciąż jeszcze dziś żywy, być może najważniejszy w historii tego zakątka świata mit wspólnej Europy, koniec końców okazuje się podporządkowany realnemu procesowi historycznemu globalnej ekonomii, a boje o mit Europy przybierają postać walki o wspólną (lub nie) gospodarkę i jej przyszłą postać. Europa okazuje się projektem nie tyle mitycznym, co historycznym, efektem ścierania się realnych sił gospodarczych i społecznych – częścią globalnego świata, a nie jego wyróżnionym miejscem. Współczesna Europa przypomina raczej efekt przerwania mitu, niż jego ponownego ustanowienia.

Istnieje w masowej, historycznej świadomości europejskiej przedstawienie tego doświadczenia historyczności jako przerywania mitu. Jest to bliski nam w obecnych dniach, niezależnie od naszego własnego stosunku do teologicznej i religijnej treści tego przedstawienia, obraz żłóbka z dzieciątkiem Jezus, którego wyobrażenia tworzą jedną z najpiękniejszych form krzyżowania się folkloru, zwłaszcza pod postacią neapolitańskich i krakowskich szopek, oraz wysokiej, także modernistycznej sztuki (wystarczy pomyśleć o braciach Alemanni, Michele'u Cuciniello czy Paulu Gauguinie). Żłóbek ukazuje świat, który przestając być mitem (baśnią, bajką), staje się historią, wraz z jej stosunkami władzy i efektami ludzkiej praktyki zmieniania świata. Naturze odjęty zostaje głos, którym obdarzają ją mity i baśnie, przez co zwierzęta gromadzące się wokół żłobu milczą, rozpoznając Syna Człowieczego (ostatnim krzykiem tego wypędzanego mitycznego świata jest opowiadana w niektórych jeszcze domach legenda o zwierzętach, które w tę jedną noc w roku przemówią ludzkim głosem). Szopka nie jest jednak powtórzeniem boskiego gestu dającego człowiekowi Ziemię we władanie. Zwierzęta nie są tylko dekoracją, mise-en-scène całego wydarzenia, lecz jego czynnymi uczestnikami. Jezus przychodzi na świat w przestrzeni, którą współdzieli ze zwierzętami – rodzi się jak zwierzę, którym przecież, jako człowiek, jest. Historia zaczyna się bowiem w momencie, w którym człowiek jednocześnie odkrywa dar języka jako swój dar, eliminując inne źródła mowy niż jego własne – i na nowo zawiązuje relację z naturą, tym razem już niemą, lecz nie jako Adam, który nadaje imiona wszystkim istotom żyjącym, lecz jako niemowlę, które dopiero uczy się mówić. Także bowiem i jemu odebrany zostaje mityczny język natury. Żłóbek znaczy właśnie ten moment doświadczenia języka jako zdecentralizowanego żywiołu historii (tak, jak go opisywał Bachtin) – dlatego też w wielu szopkach do żłóbka przychodzą także kupcy czy rzemieślnicy (oraz oczywiście pasterze). Rynek i ulica, cała ekonomiczna rzeczywistość podziałów pracy i zawodowych powołań występuje w zobrazowaniu narodzin Jezusa, nie stanowiąc ani jego tła, ani też pierwszego planu. W miejsce jednolitego, w taki lub inny sposób transcendentnego wobec słuchacza źródła mitu, żłóbek wprowadza pluralizm głosów ludzkich mówiących jako pasterze, kupcy, rzemieślnicy – i jako królowie.

Trzej królowie, mędrcy, a właściwie magowie (Ewangelia określa ich jako magoi) różnią się na wielu przedstawieniach od całej tej zgrai, motłochu, tej wielości ludzi, która dociera do żłóbka. To oni bowiem ze wszystkich ludzi zebranych w szopce oddają jeszcze przedhistoryczną cześć „Królowi Żydowskiemu”, czczą go i adorują. W tym sakralno-mitycznym duchu utrzymany jest obraz Altdorfera, pełen mistycyzmu i baśniowej magii, na którym nie ma ani cieśli Józefa, ani też pasterzy – jedynie Maryja, Jezus i trzech bogatych Persów. W przeciwieństwie do niego Pieter Bruegel ukazuje obok składających dary i oddających cześć magów całe zbiorowisko ludzi z gminu (co ciekawe, widoczne z lewym górnym rogu bronie sugerują żołnierzy – jeden jest wręcz pokazany jako strażnik żłóbka – a być może także uzbrojone, buntownicze chłopstwo). O ile bowiem Altdorfer ukazuje jeszcze zaczarowany świat mitu, o tyle Bruegel (a potem także Gauguin) wpisuje szopkę w świat przejrzystości historycznych gestów człowieka. O ile magowie składają jeszcze ofiary, rezerwując dla siebie spotkanie z dzieciątkiem jako obszar sacrum, o tyle pastuszkowie pozostają w pełni w sferze profanum, a ich dary trudno potraktować jako piaculum (ofiarę przebłagalną). Królowie-magowie oraz szewcy, rzeźnicy, krawcy i rolnicy tworzą konstelację, która sama w sobie jest metaforą (a może raczej metonimią) historii – asamblażem ludzkich ciał w przejrzystości ich gestów, które zebrały się wobec cudu narodzin.

To właśnie ten żłób pasterzy, gminu, wszystkich przedstawicieli społecznego podziału pracy i historycznej praxis jest najciekawszy. Na co oni patrzą? Do kogo przyszli? Łukasz wspomina, że wcześniej ukazał im się anioł (aggelos, posłaniec), zwiastujący dobrą nadzieję (euaggelidzomai), która będzie udziałem wszystkich z ludu (panti to lao), iż narodził im się zbawca (soter) oraz mesjasz pan (christos kyrios). Zanim więc Paweł ufunduje chrześcijaństwo na dobrej nowinie, że Jezus z Nazaretu jest Chrystusem, czyli mesjaszem, o mesjańskiej i zbawczej naturze dzieciątka dowiedzą się ludzie z gminu, ludu (laos). Jednak dla Pawła Chrystus był już Zmartwychwstałym – Jezusem, który zwyciężył śmierć i wypełnił pismo oraz prawo. Dla tych pasterzy, którzy przyszli wychwalać narodzone dzieciątko, jest on obietnicą pełnej realności mesjasza (o ile w ogóle byli w stanie w pełni zrozumieć, co to oznaczało): już urodzonym, ale jeszcze-nie spełnionym zbawicielem.

Żłóbek jest więc dlatego przedstawieniem elementarnego doświadczenia historii, że nie odsyła nas do jej mesjańskiego wypełnienia, końca i podsumowania (w tym momencie innego źródłowego doświadczenia historyczności ludzkiej egzystencji lokuje się Paweł), lecz do obietnicy i otwarcia związanego z każdym cudem narodzin. Z pism Hannah Arendt wiemy o znaczeniu, jakie narodziny mają dla porządku społecznego i polityki. Żłóbek mówi nam właśnie o tym – o historycznym wymiarze aktu narodzin, w którym dzieciątko Jezus już przyszło na świat jako mesjasz, ale jeszcze nim nie jest. Tak samo zresztą jak każdy z nas, rodząc się, podmiotem już poniekąd jest (bo żyje, bo jest już żywym ciałem, organizmem zdolnym do opanowania języka), ale jeszcze nie (ponieważ jeszcze nie mówi, ponieważ nie rodzi się z głosem, który jest językiem). Dzieciątko pasterzy, dzieciątko ludu jest już zatem obietnicą, ale jeszcze nie ma przed sobą swojego przeznaczenia w postaci drogi krzyżowej i grobu. Tak samo życie każdego i każdej z nas jest szansą – pewną ilością talentów daną nam przez zawsze niesprawiedliwe społeczeństwo i biologię – a nie zawsze z konieczności byciem-ku-śmierci; jest wpierw wspólnotową szansą korzystania razem z tego, co mamy na samym początku – talentem uczenia się – a nie od razu wyrokiem na jednostce: natus est denatus. W żłóbku cud narodzin jako cud naturalny (można by też powiedzieć: biopolityczny) przeciwstawiony jest również nadnaturalnemu cudowi zbawienia (pamiętajmy, że dla Carla Schmitta realnością polityki była wyłącznie sfera cudów nadnaturalnych). Podmiotami historii jesteśmy nie dlatego, że nimi jesteśmy, lecz dlatego, że musimy się nimi – podmiotami mowy i języka – nieustannie rodzić i stawać. Tak samo zresztą jak i lud, który w historii zawsze już nim jest (najczęściej jako lud biednych i wykluczonych, taki lud stajenki betlejemskiej) i musi się jednocześnie nieustannie ludem stawać.

Postarajmy się zatem spojrzeć na żłóbek oczami pasterzy – oto narodził się mesjasz, wydarzył się cud, została nam obwieszczona ewangelia, ale nie wiemy jeszcze, jaki jest jej konieczny przebieg. Spójrzmy na cud narodzin bez przyjmowania konieczności męki i śmierci, pamiętając, że obietnica zmartwychwstania jest tylko dla tych, którzy mają wiarę – narodziny zaś wydarzają się dla wszystkich. Tym samym powtórzenie narodzin Jezusa zostanie wyzwolone od swoich mitycznych korzeni, które w jego przyjściu na świat zapowiadały nieuniknioną śmierć na krzyżu. Cud narodzin jest cudem całkowicie świeckim – jednocześnie naturalnym i historycznym, w którym każdy przychodzi do kołyski i widzi w niej siebie: życie, które już jest tu, ist da, ale jeszcze nie wiadomo, co się z nim stanie (dlatego właśnie jest historyczne). Nie tyle przyjście Jezusa na świat, co nasze przyjście do kołyski – czyli powitanie nowego życia – jest źródłowym doświadczeniem szopki betlejemskiej. Nieważne jakie jest to życie, w jakich warunkach się narodziło, czy jego rodzice są legalnym małżeństwem (czy nawet są to jego biologiczni rodzice), a także, mówiąc całkowicie w duchu historii narodzin Jezusa w ich całkowicie świeckim wymiarze: czy jest dzieckiem poczętym naturalnie i czy jego rodzice są tej samej płci – liczy się tylko to, że dokonał się cud narodzin, a tym samym wkroczyliśmy w wymiar historii. Przeczuwali już to jedni z pierwszych twórców żłóbków: bracia Pietro i Giovanni Alemanni w swoim żłóbku z kościoła San Giovanni a Carbonara przedstawili (wśród oryginalnie 41 postaci, z których do dnia dzisiejszego zachowało się zaledwie 19) sybille, stojące nieme przed żłobem. Nie tyle milczą, lecz nie mają nic do powiedzenia, jako że całkowicie świecki wymiar żłóbka znosi wszelkie mityczne przeznaczenie. Dla formy tego życia nie liczą się ani warunki, w jakich przyszło mu się narodzić, ani też cel, dla którego zostało zrodzone. W stajence zostajemy więc skonfrontowani z pewnym, zazwyczaj wypieranym przez nas, niemniej konstytutywnym dla naszej historyczności, wymiarem wspólnotowego bycia – z ciałem, które nie będąc jeszcze podmiotem języka, lecz już żyjąc, jest takie samo w wypadku każdego i każdej z nas.

Prawdą chrześcijaństwa jest w rzeczy samej radykalny uniwersalizm. Zanim jednak zstąpi duch święty, by odnowić oblicze tej ziemi, czyli zanim ukonstytuujemy wspólnotę ludzi na potencjale języka do zawiązania komunikacji z każdym i każdą (duch święty rozumiany jako dar glosolalii), dzięki któremu nie ma już, jak pisze Paweł, Żydów ani pogan, w żłóbku musimy się skonfrontować z jeszcze inną uniwersalną prawdą naszego bycia-razem. Żywy, ale jeszcze nie mówiący Jezus (nie ten przyjmujący dary od królów, lecz będący przedmiotem zachwytu prostych pasterzy i ludzi świata profanum) ukazuje nam nasze ciało, takie samo w przypadku każdego i każdej. To żywe ciało nie musi być wcale spożywane w rytuale powtarzającym jego ostatnią ucztę ze swoimi uczniami, by fundowało wspólnotę radykalnie i bezgranicznie otwartą. Między tym niewinnym ciałem dzieciątka Jezus i odkupionym światem bez Żydów i pogan – dwiema uniwersalnymi prawdami chrześcijaństwa – rozgrywa się nasz codzienny świat oparty na podziale i hierarchii. Ponieważ jednak narodziny Jezusa i zesłanie ducha świętego ukazują nam prawdę naszej egzystencji – ludzką kondycję żywych ciał obdarzonych językiem – różnica między światem przed zbawieniem a światem zbawionym okazuje się tak niewielka, że niepotrzebna staje się jakakolwiek ofiara, by człowiek wreszcie wszedł w obszar historii. A tym bardziej ofiara z niewinnego baranka.

Otoczeni świętem bezgranicznej i tępej konsumpcji, w którą zamieniły się obchodzone w czasie starożytnych Saturnaliów święta Bożego Narodzenia, mamy nad czym się zastanawiać: nad tym, ile ofiar pochłonęło uczynienie tej chrześcijańskiej tradycji zwyczajem globalnym, jak doskonale migracje i umacnianie się władzy (kolonizatorów, państwa, kapitału) szły i dalej idą w parze z pogaństwem religijnych instytucji, jak i o naszej odpowiedzialności wobec natury, którą uczyniliśmy niemą, nie dając jej często w zamian jakiegokolwiek innego głosu, by wyrażała swój sprzeciw. Postarajmy się zatem spojrzeć na scenę żłóbka nie jako na scenę pierwotną, fundującą „cywilizację chrześcijańską” i jej rzekome wartości, lecz jako na paradoksalne powtórzenie wydarzenia, które przerywa wszelką ciągłość i zawiesza wszelką konieczność. Historię zaczęliśmy liczyć od momentu, w którym Bóg stał się człowiekiem, został urodzony, a następnie nauczony mowy, by móc głosić swoje przesłanie dla całej ludzkości. A tak długo, jak kondycję ludzką wyznaczają dwa fakty: wielość rodzonych ciał i wielość mówiących głosów, w nieredukowalnym zróżnicowaniu obu tych mnogości, historia z pewnością nie dobiegnie swojego końca.