Geoff Mann. 2013. Disassembly Required: A Field Guide to Actually Existing Capitalism. Edinburgh: AK Press.
W ostatnich kilkunastu latach doświadczyliśmy prawdziwego wysypu analiz „faktycznie istniejącego” neoliberalizmu, od głośnego artykułu Brennera i Theodore’a Cities and the Geographies of „Actually Existing Neoliberalism” począwszy, przez prace takich autorów/-ek jak Alain Bihr, David Harvey i Naomi Klein, po polemiczny przewodnik Loïca Wacquanta pt. Trzy kroki w stronę historycznej antropologii faktycznie istniejącego neoliberalizmu. Wszystkie te analizy rozłożyły na czynniki pierwsze najnowszą, pokryzysową fazę neoliberalnej gospodarki. Triumfy święci też dzieło Thomasa Piketty’ego o patologiach współczesnej gospodarki rynkowej, która niebezpiecznie zbliża się do epoki wczesnego kapitalizmu. Felietoniści zapowiadają, że nierówność r>g już wkrótce będzie wypisywana na murach przez ulicznych artystów. W tym pościgu (w pełni zrozumiałym i potrzebnym) do rozpracowania kapitalizmu XXI wieku i tropienia jego wynaturzeń ginie jednak gdzieś refleksja nad „starym dobrym kapitalizmem”, jego fundamentalnymi mechanizmami działania, sposobami reprodukcji, funkcjonowania w społeczeństwie, źródłami elastyczności i trwałości.
Geoff Mann jest jednym z tych teoretyków, którzy postanowili tymczasowo wziąć w nawias badanie neoliberalizmu, by ponownie przyjrzeć się matrycy „faktycznie istniejącego” kapitalizmu. Mann to wykładowca Simon Fraser University, gdzie pracuje jako dyrektor Centrum Globalnej Ekonomii Politycznej. Jego badania skupiają się na makroekonomicznych uwarunkowaniach zarządzania w rozwiniętych krajach Globalnej Północy, współczesnym modelu demokracji i jego związkach z nowoczesnym państwem. Najnowszą publikacją badacza jest kompleksowy przewodnik Disassembly Required: A Field Guide To Actually Existing Capitalism, będący połączeniem analizy ekonomicznej z perspektywą antropologiczną. Myśl przewodnia tej pracy jest bardzo prosta: by zmienić lub znieść kapitalizm, musimy najpierw dokładnie zrozumieć, jak działa. Dlatego też książka ma formę przystępnego podręcznika, kierowanego zarówno do studentów ekonomii, jak i przeciętnego czytelnika, który chce bliżej poznać strukturalno-finansowe meandry współczesnego systemu ekonomicznego. Całość składa się z siedmiu rozdziałów, podzielonych na dwie części. Pierwsza jest wprowadzeniem teoretycznym do podstawowych pojęć oraz teorii ekonomicznych, a także ram instytucjonalnych gospodarki rynkowej. Druga natomiast prezentuje historyczną perspektywę na rozwój kapitalizmu, począwszy od boomu lat powojennych aż po dzisiejszy pokryzysowy neoliberalizm. Jednak książka nie jest tylko kolejnym, chłodnym opisem procesów i instytucji, lecz stawia sobie za cel uchwycenie natury kapitalizmu, a pośrednio ocenę potencjału ruchów dążących do jego zniesienia i przeszkód, z jakimi przyjdzie im się mierzyć.Czym więc jest ten system, który w ciągu ostatnich stuleci zdominował cały glob? By porzucić błędne tropy, na początku należy odpowiedzieć sobie na pytanie, czym na pewno nie jest. Mann na pierwszych stronach przekreśla więc dwie popularne perspektywy, ukazujące kapitalizm jako sprawnie zorganizowaną machinę albo jako zinstytucjonalizowaną ludzką chciwość. Sam nie decyduje się na stworzenie konkretnej definicji – w zamian za to podąża za najbardziej uniwersalnymi, „faktycznie istniejącymi” atrybutami kapitalizmu, które zapewniają mu wyjątkową żywotność. Kapitalizm, jako system głęboko zakorzeniony w codziennych ludzkich praktykach, wydaje się być naturalnym sposobem funkcjonowania społeczeństw, dzięki czemu nie musi opierać się tylko na mechanizmach bezpośredniej przemocy. Prawa ekonomii brzmią dziś jak matematyka, a ideologia pomnażania zysku jest naturalna jak grawitacja. Ekonomia została więc zdepolityzowana – nie ma w niej miejsca na analizy znaczenia nieopłacanej pracy kobiet w domu czy tego, jak system edukacji zaszczepia postawy rywalizacji – kojarzy się niewinnie z dynamiką produkcji i wymiany. Jak zauważał Foucault, współczesne mu pokolenie liberałów doprowadziło do granic skrajności teorię ekonomiczną, identyfikując każde racjonalne działanie z ekonomiczną kalkulacją. Dowolne działanie jednostkowe lub kolektywne, niemające na celu osiągnięcia zysku, jest więc postrzegane jako „zacofane”, „prymitywne”, a kapitalistyczna ekonomia jawi się jako wynikająca z natury ludzkiej.
By przezwyciężyć ten model fałszywej racjonalności, Mann sięga do fundamentów marksizmu. Karol Marks zastosował wobec kapitalizmu kluczowe pojęcie „sposobu organizacji produkcji”, które do dziś pozostaje głównym narzędziem do kwestionowania kapitalistycznego status quo. Autor powtarza za Marksem, że skoro kapitalizm opiera swój schemat produkcji na konkretnym sposobie, oznacza to, że muszą istnieć również inne sposoby, a więc stan zastany nie jest stanem pierwotnym ani uniwersalnym. Wbrew temu, co głosi część dzisiejszej lewicy, kapitalizm nie jest zły dlatego, że wpędza masy w nędzę, powoduje rozwarstwienie, a wykresy ekonomiczne wyglądają w nim wyjątkowo źle; to wszystko tylko pochodne większego problemu. A jest nim to, że kapitalizm reprezentuje określone stosunki produkcji, które u rdzenia są niesprawiedliwe i uniemożliwiają prawdziwą samorealizację społeczeństwa, ponieważ dzielą je na tych, którzy mają dostęp do kapitału i tych, którzy go nie mają, a co za tym idzie, są zmuszeni sprzedawać swoją własną siłę roboczą dla przetrwania. Oczywiście taki układ sił wymaga istnienia suwerena, który w momentach kryzysów i protestów społecznych interweniuje, by ci, którzy są na górze drabiny społecznej, mimo turbulencji nadal na niej pozostali.
Państwo, bo o nim mowa, przede wszystkim „chroni kapitalizm przed kapitalistami”. Mann śledzi historię państwa, od czasów Adama Smitha, przez keynesowską politykę wzrostu, po erę cięć i redukcji rozpoczętą przez duet Reagan-Thatcher. Istnienie silnej ręki państwa jest dla rynku niezbędne, gdyż pozostawiony sam sobie podryfuje w kierunku samozagłady. Kryzysy nie wynikają z jednostkowej głupoty lub nieodpowiedzialności, ale są nieodłącznym elementem kapitalistycznej dynamiki, która domaga się rządowych interwencji – by pobudzać gospodarkę finansując wojny, odsiać z rynku „małych graczy”, pozostawić tych wielkich dzięki wsparciu z pieniędzy podatników, trzymać w ryzach armię bezrobotnych czy manipulować wartościami walut. Zapaści gospodarcze, inflacje, dewaluacje to nie błędy przy pracy, ale efekty tego, że system działa jak należy. Przy okazji autor podpisuje się wraz z teorią krytyczną pod twierdzeniem o rzekomych związkach kapitalizmu z demokracją – jak doskonale widać z przykładu współczesnych Chin, Hiszpanii za faszystowskiej dyktatury Franco czy też pewnych obszarów nazistowskich Niemiec, kapitał z pomocą państwa świetnie sobie radzi w najbardziej niedemokratycznych warunkach.
Niezbędność interwencji żelaznej pięści państwa jest szczególnie widoczna w kryzysowych fazach cykli koniunkturalnych. W tych momentach obnażana jest prawda, że liberalizm ekonomiczny jest oparty na zestawie paradygmatów graniczących z wiarą – w uniwersalne mechanizmy rynkowe, powszechny dostęp do informacji konsumenckiej, uczciwość przedsiębiorców, wzrost płac wraz ze stopą zysku i inne dogmaty ukute przez klasyków liberalizmu, których właściwie należałoby nazwać kapłanami, bo stworzyli podwaliny systemu bezpośrednio przypominającego religię. Twarde zderzenie z rzeczywistością pokazuje, że cen wcale nie reguluje rynek, tylko interes największych graczy, że bezrobocie nie jest skutkiem ubocznym etatyzmu, ale funkcjonalnym elementem wolnego rynku, że w kryzysie utrzymują się nie te przedsiębiorstwa, które są innowacyjne, lecz te zbyt duże, by upaść. Historia zweryfikowała też teorię „skapywania”; śmierć welfare state nie przyniosła ogólnego dobrobytu, ale workfare state, sytuację, gdzie jedna klasa nieustannie się bogaci, podczas gdy realne pensje pracowników są niższe niż w przeszłości. Kapitalizm przychodzi z kolejnym lekarstwem na ten stan rzeczy: w końcu można wziąć kredyt.
Duża część książki Manna została poświęcona bankowości, a dokładniej długowi jako instytucji i desperackiemu mechanizmowi przetrwania kapitału. Można odnieść wrażenie, że Mann przypisuje bankom zbyt wielką rolę, kreśląc wizję wszechobecnej dyktatury długu, i myli kolejne narzędzie służące akumulacji z podmiotem, który w rzeczywistości z niego korzysta. Rozdział o systemie bankowym wydaje się być słabą stroną książki również pod tym względem, że w przeciwieństwie do klarownych i systematycznych opisów pozostałych zagadnień, tu mamy do czynienia z technokratyczną nowomową, która jest przystępna dopiero dla zaawansowanych studentów ekonomii. Niemniej pomocne jest umiejscowienie kolejnych etapów ewolucji bankowości w perspektywie historycznej i oparcie analizy na konkretnych przykładach z modelowych Stanów Zjednoczonych. To „uhistoryzowanie” długu pozwala zrozumieć m.in. jak manipulacje dolarem sprawiają, że cały świat pośrednio finansuje wojny USA i dlaczego Chiny są zmuszone do wykupywania amerykańskiego długu.
Ponieważ książka ma charakter podręcznikowy, nie mogło zabraknąć osobnej analizy neoliberalizmu, ukazanego nie jako wynaturzenie, lecz naturalna konsekwencja ostatnich kilkudziesięciu lat rozwoju kapitalizmu. Mann powtarza za Harveyem, że model ten jest jednak pod pewnymi względami wyjątkowy. Po pierwsze, ze względu na zjawiska globalizacji i finansjeryzacji, dokonuje kompresji czasoprzestrzennej – problemy wynikające z miejsca i czasu są nierozróżnialne, zderzają się ze sobą. Prognozował to już Marks w Zarysie krytyki ekonomii politycznej – przeszkody związane z przestrzenną długością łańcuchów produkcyjnych czy położeniem geograficznym stają się nieodróżnialne od tych wynikających z czasu potrzebnego na zwrot inwestycji czy spowolnienia obrotów kapitałem podczas nocy. W neoliberalizmie następuje sprzężenie pojęć miejsca i czasu, kapitalistom bardziej opłaca się produkować na drugim końcu świata niż we własnym mieście. Niesie to ze sobą drugą kwestię, czyli próbę skontrowania reżimu regulacyjnego, w którym głównym środkiem zarządzania jest „interes” rynku. Wszystko w celu osiągnięcia pełnej elastyczności, by w każdej chwili można zmienić miejsca na bardziej dogodne dla akumulacji, a w każdym miejscu przekraczać ograniczenia czasowe. Stąd trzy główne warunki kredytowe stawiane przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy: liberalizacja, prywatyzacja, stabilizacja (poprzedzone zazwyczaj terapią szokową). Planeta Ziemia ma stać się sprawnie zarządzaną fabryką.
Mimo tej hegemonii i elastyczności, kapitalizm nie jest systemem niezniszczalnym. Wręcz przeciwnie – jego koniec jest nieuchronny, jak każdej innej formacji historycznej, i prawdopodobnie bliski. Pytanie równie ważne jak „czy” i „kiedy”, brzmi „co potem?”. Całe zakończenie Disassembly Required poświęcone zostało rozważaniom nad możliwymi alternatywami i strategiami przejścia do bardziej wolnościowego i równego społeczeństwa. Dzisiejsze ruchy emancypacyjne stoją przed podwójnym wyzwaniem. Z jednej strojny, mają do czynienia z wszechobecnym systemem, który dąży do samozagłady. Lecz nie nastąpi ona z dnia na dzień, jak wyobrażają sobie niektórzy antykapitaliści. Dogorywanie kapitału może trwać dziesięciolecia i zakończyć się apokaliptyczną wizją zrujnowanej ziemi z kilkoma zamkniętymi enklawami dla elit, niczym w apokaliptycznych opisach miast Ameryki Łacińskiej w Planecie slumsów Mike’a Davisa. Fazą przejścia pomiędzy „faktycznie istniejącym” kapitalizmem a kolejnym systemem mogą być dekady głodu i terroru. Postępujący dynamicznie rozwój globalnego systemu inwigilacji, niepohamowana polityka zaciskania pasa i coraz większe rozwarstwienie społeczne wskazują, że jest to wizja bliższa niż mogłoby się wydawać.
Drugim problemem stojącym przed ruchami zmiany społecznej jest przywoływany tu kilkakrotnie hegemoniczny charakter obecnego systemu. Nawet jeśli kapitalizm nie zdąży na czas zreformować się w totalitarny neofeudalizm lub zostanie zdławiony siłą, nie oznacza to, że życie miliardów ludzi nagle zmieni się na lepsze. Istnieje wysokie prawdopodobieństwo, iż stanie się wręcz przeciwnie. Kapitalizm skupił w aparacie nowoczesnego, narodowego państwa (skonstruowanego od postaw na modłę gospodarki rynkowej) cały system infrastruktury i redystrybucji społecznej, a także mechanizmy wymiany dóbr na rynkach międzynarodowych. Klęska kapitału może pociągnąć za sobą nagły rozpad państw i rynków, a tym samym pogorszenie warunków życia na bardzo długi czas, nim wypracowany zostanie alternatywny system. Takie podejście wynika z bliskiej anarchizmowi perspektywy autora i pozostała część lewicy rewolucyjnej lub lewica reformistyczna uznać może to za słabość książki, szczególnie w dobie inspirującego zwycięstwa greckiej Syrizy. Być może jednak warto nie odrzucać całkowicie argumentów Manna i przyjrzeć się wielu innym obiecującym rządom lewicy w Europie (i nie tylko) na przestrzeni ostatniego półwiecza, które przejmując ster nad państwem, stawały się bardzo szybko rzecznikami kapitału, w imię równowagi, stabilności lub innych pustych słów, które zazwyczaj okazywały się parawanem skrywającym nierozerwalne więzi łączące państwo i kapitalizm. Mann zdaje się mówić: nie ma antykapitalizmu bez odrzucenia konceptu państwa (przynajmniej w jego obecnej formie), nie ma antypaństwowości bez przekroczenia kapitalizmu. Gospodarka rynkowa rodziła się równocześnie ze zrębami nowoczesnego państwa, podobnie kluczowe instytucje państwowe w formie dziś nam znanej są jednocześnie filarami kapitalizmu. Rewolucja polegająca na ich przejęciu (zamiast zniesienia) prowadzi więc do lekcji ZSRR, czyli tego, co jedni nazywają „zdegenerowanym państwem robotniczym” (Trocki w Zdradzonej rewolucji), a inni wręcz „państwowym kapitalizmem” (Pannekoek w State Capitalism and Dictatorship).
Bez względu na to, czy zgodzimy się, czy nie z antypaństwowym podejściem autora, wymienia on jeszcze jeden palący problem – nadciągającą nieuchronnie katastrofą ekologiczną. Budowa nowego systemu społeczno-gospodarczego będzie wymagała przede wszystkim czasu, którego ludzkości brakuje. Toteż ewentualna transformacja do alternatywnych formacji społecznych będzie dokonywała się u progu lub w trakcie trwania biologicznej zagłady. Czas destabilizacji związany z upadkiem kapitalizmu będzie sprzyjał raczej konfliktom, niedoborom i nacjonalizmowi niż międzynarodowej współpracy, niezbędnej do zbudowania Nowego. Czy to znaczy, że walka nie ma sensu? A może należy obrać Žižkowską strategię wycofania i czekać na rozwój wydarzeń? Nic z tych rzeczy. Według Manna nadchodząca katastrofa nie powinna skłaniać do składania broni, ale być impulsem do działania. W końcu, jak za czasów Marksa, nie mamy nic do stracenia. Dla części czytelników/-czek wyda się zapewne rozczarowujące, że Mann ostatecznie nie wysuwa żadnej konkretnej alternatywy. Sam autor stwierdza, że celowo z tego rezygnuje. Nawołuje, by nie skupiać się na nadmiernym planowaniu i nie zakładać, że nowy system powstanie z dnia na dzień – jeśli kiedyś kapitalizm zostanie zastąpiony nowym modelem, wyłoni się on nie z triumfalnego zwycięstwa, ale serii bolesnych porażek. Widzimy więc, iż nie jest to podejście z cyklu „wszystko, byle nie kapitalizm”. Jeden weekend bez rewolucji jest nieskończenie bardziej krwawy niż miesiąc nieustannej rewolucji, głosiła zrewoltowana młodzież u schyłku lat sześćdziesiątych. Mann tego zdania nie podziela, doskonale zdając sobie sprawę, jak heroicznym i karkołomnym wyzwaniem będzie przezwyciężenie obecnego systemu. Nie wierzy ani w rychłe powodzenie zmiany społecznej, ani jej nieuchronność, każe jedynie zastanowić się, czy ponura wizja tego, co nadchodzi po neoliberalizmie, rzeczywiście nam odpowiada – a jeśli nie, przestrzega przed zrażaniem się porażkami. Książka kończy się znamiennym cytatem z Worstward Ho Becketta: „Spróbuj jeszcze raz. Upadnij. Upadnij lepiej”.
Mateusz Pietryka