Publikujemy tekst poświęcony pojęciu klasy napisany przez klasyka operaismo Mario Trontiego, autora fundamentalnej dla włoskiego marksizmu książki Operai e capitale (1966).
Tekst pochodzi z książki Lessico Marxiano (2008). Dziękujemy autorowi za zgodę na tłumaczenie i możliwość publikacji na naszej stronie.
„Przeklęty niech będzie czerwiec!”. Takimi oto słowy w „Neue Rheinische Zeitung” z 29 czerwca 1848 roku Marks witał wdarcie się walki klasowej na scenę francuskiej rewolucji. Jeśli lutowa „piękna rewolucja” obaliła monarchię, to rewolucja czerwcowa odsłoniła głowę potwora burżuazyjnej republiki, której nie wieńczyła już ani nie osłaniała żadna korona. „Szpetna”, odrażająca i przeklęta zatem dla strażników klasowego panowania. Miejsce słowa zajęła rzecz sama. Antagonizm ścierających się stron bezpowrotnie pogrzebał „powszechną sympatię” dla republikańskiego uniwersalizmu. Przeobraził się tym samym w wojnę domową, ze zbrojnego starcia między frakcjami w ramach pewnej obywatelskiej wspólnoty przedzierzgając się w walkę między klasami.
Wiadomo, że ostatni rozdział księgi trzeciej Kapitału pt. Klasy pozostaje niedomknięty. Odsłania to paradoksalną problematykę pojęcia klasy u Marksa: wszechobecnego w jego pismach, nieodzownego w jego bojowniczym zapale, nigdy jednak jako takie niepoddanego szczegółowej analizie. Odmieniane przez wszystkie możliwe polityczne przypadki, pojawia się ono niemal na każdej karcie Marksowskiego dzieła: klasa oznacza tutaj zawsze walkę klasową. Klasy bowiem w istocie nie istnieją poza obszarem konfliktu i antagonizmu, w którym wytwarza się podmiotowości, innymi słowy – jak pisze Marks w Zarysie krytyki ekonomii politycznej – „pracowników najemnych i przemysłowych kapitalistów”. Klasy istnieją w naturze, w naturze kapitału, jedynie pod nazwą warstw społecznych, a nie w trybie antagonizmu między podmiotami politycznymi. Tym samym wszelako klasa robotnicza nie może być jakąś określoną warstwą wyróżnioną na mocy kryterium zatrudnienia w wielkich fabrykach, jest ona pojęciem do cna politycznym: polityczną figurą pracy produkcyjnej. Ujęcie to diametralnie i nieodwołalnie zatem różni się od jej interpretacji socjologicznej. Marksowskie pojęcie klasy jest narzędziem zaczepnym: nie służy nigdy opisowi, a zawsze organizowaniu i wyrządzaniu szkód przeciwnikowi. Kapitał przecież z zasady zależny jest od sił wobec siebie antagonistycznych: „spośród wszystkich narzędzi produkcji – jak można przeczytać w Nędzy filozofii – największą siłą wytwórczą jest sama klasa rewolucyjna”.
Marksa z kolei przełoży i skoryguje Lenin, wcielając klasowy punkt widzenia w organizację stosunku między komunistyczną strategią a rewolucyjną koniunkturą. „Autorytet cara upadł już na zawsze. Wybuchło powstanie: „siła przeciw sile”, jak pisał bolszewicki przywódca we „Wpieriodzie” nazajutrz po „krwawej niedzieli” stycznia 1905 w Petersburgu, dwanaście lat przed październikiem, po stokroć przeklętym przez kapitalistów całego świata. Na koniec operaismo [komunizm robotniczy] oczyści Marksa z marksizmu, przeciwstawiając klasową cząstkowość lewicowemu kultowi pożytku powszechnego. Cząstkowość, dzięki której da się ujrzeć i obalić całość. Opuszczając idealistyczne labirynty świadomości, zasadnicze znaczenie zyskuje kategoria składu klasowego, czyli naznaczonego nieuchronnym konfliktem powiązania materialnego położenia w ramach procesu wytwórczego z formami antagonistycznego upodmiotowienia. Powtórzmy: nie ma klasy bez walki klasowej. Nienawiść do kapitału jest równocześnie nienawiścią do własnej kondycji, walką o jej przezwyciężenie i ustanowienie autonomii: nieodwołalnie wypowiada się wojnę pracy i jej etyce.
Pozostawiamy tutaj nierozstrzygniętą kwestię możliwości powtórnego przemyślenia – w kontekście przemian, jakim poddany został kapitalizm – politycznego pojęcia klasy, innymi słowy walki klasowej. 9 grudnia 1851 r., w odpowiedzi Engelsowi, ubolewającemu nad „niedorzecznymi i dziecinnymi” postępkami ludu paryskiego, który nie stawił oporu dokonanemu przez Ludwika Bonapartego zamachowi stanu, Marks zawyrokował: „proletariat oszczędził swe siły”: unikając wzięcia udziału w powstaniu, które tchnęłoby jedynie nowe życie w burżuazję, godząc ją na powrót z wojskiem, dla robotników zaś oznaczałoby powtórną czerwcową klęskę. Możliwe, że właśnie w pozornej bierności współczesnych postaci pracy żywej, podobnie jak też w ich odmowie wobec stania się ludem, powinniśmy zacząć doszukiwać się śladów owej linii sił i cząstkowości, którą można by – znów, a zarazem radykalnie na nowo – określić mianem klasy.
Omawiając pojęcie klasy, należy się z konieczności odwołać do owego króciutkiego tekstu Marksa zatytułowanego Klasy, zamykającego teoretyczną część Kapitału w księdze trzeciej (księga czwarta poświecona miała być dziejom doktryn). Obejmujące zaledwie półtorej stronicy, znacząco urywając się w miejscu odsłaniającym trudność, jaką napotyka w zetknięciu z tego rodzaju tematem nawet myśliciel rangi Marksa. W jaki sposób dociera on do owej urwanej stronicy tekstu? Znajdujemy się w trzeciej księdze Kapitału, w której całościowo opisany zostaje proces obejmujący zarówno produkcję, jak i obrót, gdzie Marks ujmuje na powrót kapitał jako całość. Rozdział ten kończy dział siódmy księgi trzeciej noszącej tytuł Dochody i ich źródła. Rozdział czterdziesty ósmy działu siódmego zatytułowany Formuła trójjedyna zawiera słynny opis trzech nowoczesnych bohaterów kapitalistycznej historii, na swój sposób świętych dla kapitału. Są nimi: kapitał/zysk, do którego Marks zalicza również zarobki przedsiębiorcy wraz z oprocentowaniem; ziemia jako renta gruntowa oraz praca/płaca. Zdaniem Marksa owa trójjedyna formuła obejmuje wszystkie elementy składowe i etapy procesu społecznej produkcji. Kapitał, ziemia i praca, czyli zysk, renta i płaca. Marks uprzedzał jednak (w tym miejscu w nader suchy sposób), że przez kapitał rozumie nie tyle jakąś rzecz, ile pewien określony stosunek społecznej produkcji przynależny do pewnej historycznie określonej formacji społecznej. Powraca tutaj ów szczególny przymiotnik: określony. Kapitał jest czymś określonym, uwarunkowanym historycznie, czymś, co zatem pojawia się w pewnym momencie dziejów, a w następnym powinno zniknąć z kart historii. Oto Marksowska idea określenia, obejmująca również pojęcie określonej abstrakcji, tak znakomicie opisanej w otwierającym Zarys krytyki ekonomii politycznej Wprowadzeniu z 1857 r. Tym, co najbardziej nas tutaj interesuje, jest przekonanie, że kapitał jest społecznym stosunkiem produkcji, do czego jeszcze wrócimy, jako że punkt ten ma dla nas decydujące znaczenie.
W rozdziale czterdziestym dziewiątym opatrzonym tytułem Przyczynek do analizy procesu produkcji – podobnie jak większość księgi trzeciej – na jaw wychodzi ów przeklęty, nierozwiązany, a być może ostatecznie nierozwiązywalny problem dotyczący stosunku lub sprzeczności między ceną produkcji a wartością, nad którym głowiła się większość myślicieli z kręgu postmarksowskiej ekonomii. Bynajmniej nie w jej wersji wulgarnej, lecz, wielkiej neoklasycznej ekonomii politycznej, od na ten przykład Marshalla po Jevonsa i Böhma Bawerka, który podjął analizę Marksowską również w jej słabościach i uchybieniach (to jednak nader złożony technicznie temat, którego tutaj nie ma sensu roztrząsać).
Następuje po nim rozdział noszący tytuł Pozory, które stwarza konkurencja. Pozór okazuje się w tym kontekście nader interesujący, jest nim pozór rynkowy. Żyjemy dzisiaj bowiem w epoce wielkiej totalizującej apologii rynku. Niewielu z nas jednak pamięta, że w gruncie rzeczy rynek ten od zawsze był przejawianiem się pewnego bytu, przejawem istoty, jaką stanowi kapitalistyczna produkcja. Rynek ten z kolei w chwili, w której przybiera ideologiczną formę, na ogół maskuje swe pochodzenie od realnego poziomu produkcji. W tym miejscu Marks mówi coś ważnego, co dla mnie okazało się wielkim odkryciem dokonanym w jego dziele: cena pracy nie jest regulowana przez konkurencję, to cena pracy reguluje konkurencję. Ta Marksowska teza legła u podstaw owego odwrócenia, które swój teoretyczny sukces miało odnieść później wraz z odwróceniem relacji między walkami a rozwojem. Stąd również wynika, że to nie postęp kapitalizmu napędza walki, ale na odwrót – to walki robotnicze są motorem kapitalistycznego rozwoju.
Rozdział pięćdziesiąty pierwszy podejmuje na powrót kwestię związku między stosunkami produkcji a stosunkami podziału. Również tutaj znajduje się pewna nader dobitnie i jasno sformułowana teza: ogólna wytworzona wartość dzielona jest między rozmaite czynniki produkcji. Przywołajmy ją, do tego punktu bowiem dociera rozdział pięćdziesiąty drugi zatytułowany Klasy. Początek owego rozdziału wymaga wnikliwej lektury:
Właściciele samej tylko siły roboczej, właściciele kapitału i właściciele ziemi, których odpowiednie źródła dochodu stanowi płaca robocza, zysk i renta, a więc robotnicy najemni, kapitaliści i właściciele ziemscy, stanowią trzy wielkie klasy nowoczesnego społeczeństwa, społeczeństwa opierającego się na kapitalistycznym sposobie produkcji ((K. Marks, Kapitał, t. 3, Warszawa 1959, s. 470.)).
Oto jak wyróżnione zostają trzy podstawowe klasy społeczeństwa kapitalistycznego.
Marks stwierdza następnie, że zjawisko to uwidacznia się najsilniej w Anglii, w której to współczesne społeczeństwo dotarło do szczytu rozwoju. Jednak nawet tam stratyfikacja klasowa nie ujawnia się nigdy w czystej postaci. Zawsze znajduje się coś, co przesłania wyraźne wyłonienie się owego klasowego trójpodziału. Pojawiają się fazy pośrednie, przejściowe, nader często mącące i zaciemniające ów podział. Niemniej, jako niezmienna hipoteza robocza, interesuje nas tutaj uchwycenie pewnej tendencji, którą jest podział społeczeństwa na trzy wielkie klasy.
Marks twierdzi jednakże, że wobec owych trzech wielkich klas musimy postawić sobie pytanie o to, co stanowi klasę. Odpowiedź na nie z kolei udzieli się sama, jak powiada, w odpowiedzi na inne pytanie: co składa się na to, że robotnicy najemni, kapitaliści i właściciele ziemscy stanowią trzy wielkie klasy społeczne? Odpowiedzi na nie zaczyna udzielać, twierdząc coś, co od początku musimy mieć na uwadze w naszym wywodzie: na pierwszy rzut oka to, co stanowi klasę, zdaje się wynikać z tożsamości ich dochodów i źródeł dochodów. Jednakże wyłącznie na pierwszy rzut oka. Określeniem źródeł dochodów zajmował się przez cały dział siódmy. Na pierwszy rzut oka wobec tego wydawać się może, że wiąże się to z ową tożsamością. Istnieją przecież trzy wielkie grupy społeczne, których członkowie, elementy składowe, tworzące je jednostki, żyją odpowiednio z płacy roboczej, zysku i renty gruntowej: z użytkowania swej siły roboczej, kapitału i własności ziemskiej. Jednak z tego punktu widzenia, jak powiada Marks, również lekarze i urzędnicy stanowiliby kolejne dwie klasy, należą bowiem do dwóch różnych grup społecznych o odmiennych dochodach, to samo stosowałoby się też do niekończącego się rozdrobnienia interesów i stanowisk. Koniec końców Marks nie jest zbyt skłonny definiować klas bądź różnic klasowych w oparciu o różnice w dochodach. Nader ważki to aspekt: odnajdujemy tutaj bowiem u Marksa ów ślad, który chciałbym określić mianem antyekonomistycznego. Klasa, klasa społeczna, nie daje się zdefiniować wprost w oparciu o jej położenie i właściwości ekonomiczne. Istnieje coś, co pośredniczy w pojęciu klasy społecznej i wykracza poza owe określenie ekonomiczne: ukazuje sposób definiowania klasy z Marksowskiego punktu widzenia, odzwierciedlający również nasz własny, czyli sposoby, w jakie po Marksie ujmowano walkę klasową, klasę jako pojęcie polityczne. Klasę nie jako kategorię ekonomiczną ani określenie socjologiczne, lecz jako pojęcie polityczne oparte na ekonomicznych przesłankach. To jej polityczne pojęcie wszelako nieustannie umyka z więzienia ekonomii.
Trafnie ujmował ten problem, jako ekonomista obdarzony socjologiczną i polityczną wrażliwością, Joseph Schumpeter. Nie przypadkiem prawił o Marksie jako proroku, ekonomiście i filozofie. Schumpeter określał marksistowską teorię klas społecznych mianem „kulawej siostry” ekonomicznej interpretacji historii. Oznacza to, że między Marksowską ekonomiczną interpretacją historii a Marksowską teorią klas społecznych nie istnieje żadna odpowiedniość. Dostrzec między nimi można raczej rozbieżność i różnice, i właśnie one wymagają zrozumienia.
Schumpeter utrzymuje, że ekonomiści z osobliwych powodów są niechętni uznaniu fenomenu istnienia klas społecznych. Nader trudno w istocie napotkać gdziekolwiek w ich pracach – zwłaszcza z historii teorii ekonomicznych, od ekonomii politycznej poczynając, po tak zwaną ekonomię czystą – rozważania uwzględniające klasy społeczne. A to dlatego, że klasy społeczne nie są wytworem klasyfikującego je obserwatora: klasy społeczne są żywymi istotami, istniejącymi jako takie. Oto powód, dla którego ekonomistom nie udaje się uchwycić owego zjawiska, o historycznym i społecznym właśnie wymiarze, niedającym się sprowadzić do jakiejkolwiek kategorii ekonomicznej, nawet z zakresu ekonomii politycznej. W tym miejscu swych rozważań Schumpeter wypowiada kolejną i zasadniczą dla naszego wywodu tezę. Uzasadnienie, jakiego dostarcza on zamknięciu przez Engelsa półtorastronicowych rozważań Marksa zdaniem „Tu urywa się rękopis”, jest następujące: nie wydaje się, by Marks miał kiedykolwiek nadać systematyczną formę temu, co stanowiło dlań jeden z filarów jego myślenia. Możliwe też, że odłożył moment rozstrzygnięcia tej kwestii na później; dla uczonego, badacza i teoretyka istnieją przecież kwestie (niekiedy nader liczne), których rozwiązanie odracza na pewien czas, nie czując się jeszcze gotowy, by je podjąć, rozwikłać czy uciąć. Z czasem jednak, gdy nadchodzi moment bezpośredniego z nimi zmierzenia, okazuje się, że jest już zbyt późno. Ciekawsze jednak okazuje się wyjaśnienie, które formułuje następnie powiadając, że właśnie z tego powodu, że nawykł już tak do myślenia w kategoriach klasy, nie uważa za konieczne, by nadać temu pojęciu ostateczne sformułowanie. To również okazuje się nad wyraz interesujące. Zdaniem Marksa bowiem pojęcie klasy jest do tego stopnia nieodłączne od jego badań, dociekań, jego podstawowych hipotez, że wydawało mu się czymś bezspornym i nie nastręczało żadnych teoretycznych problemów. Bez niego nie byłoby jego krytyki ekonomii politycznej, przenikało bowiem dogłębnie całe jego dzieło, zaryzykowałbym wręcz stwierdzenie, że całe jego życie: było punktem wyjścia i dojścia, i właśnie z tej racji nie wydawało mu się czymś koniecznym traktowanie go jako jakiegoś szczególnego problemu teoretycznego.
Pojęcie klasy jest o wiele dawniejsze od samego tego terminu. Idea klasy była w użyciu od niepamiętnych czasów, odkąd istnieją ludzkie społeczności, w tej mierze, w jakiej społeczeństwo zawsze wprowadza podziały. Wielu, również z czysto filozoficznych pobudek, dociekało powodów kształtowania się klas, rozmaitych społecznych zrzeszeń, które następnie wchodzą ze sobą nieuchronnie w konflikt. Tego rodzaju rozważania znaleźć można w filozofii greckiej i późniejszej. Wiele wnosi również klasyczna grecka i rzymska myśl polityczna. Ograniczając jednak zakres naszych badań nad tematem klas do epoki nowożytnej, przekonujemy się, że między wiekiem siedemnastym a osiemnastym, w momencie, w którym społeczeństwo kapitalistyczne wraz z końcem fazy akumulacji pierwotnej zaczyna krzepnąć, pojawia się obok pojęcia również samo słowo klasa.
Odniosę się w tym miejscu do dwóch tylko osobistości z wymienionych stuleci. Jednym z autorów będzie Spinoza. W części III Etyki opatrzonej tytułem O pochodzeniu i naturze wzruszeń, w twierdzeniu 46 pisze on, że
[j]eżeli w kimś wzbudzona była radość lub smutek przez kogoś należącego do jakiegoś innego stanu albo narodu, w związku z ideą jego pod nazwą ogólną owego stanu [sub nomine universali classis] albo narodu, jako przyczyny, to będzie on miłować lub nienawidzić nie tylko tamtego, lecz i wszystkich należących do owego stanu albo owego narodu ((B. Spinoza, Traktaty, Kęty 2003, s. 566.)) .
Istnieje wobec tego nad wyraz ścisły związek między jednostką a klasą. Gdy odkrywasz, że owa jednostka jest nosicielką i wyrazicielką pewnego interesu, o który dba wraz z innymi jednostkami, wówczas przekształca się ona w klasę. W obrębie klasy jednakże daje się zawsze rozpoznać obecność jednostek. Klasy nie stanowią zamkniętej całości: myśliciel rangi Spinozy jest w stanie wydobyć ów typ stosunku.
Kolejnym myślicielem, tym razem z ducha bardziej osiemnastowiecznym, jest Morelly: wbrew fizjokratom odkrywa on interes klasowy zastanawiając się, któż może nie dostrzegać, jak głęboko podzielone są nasze społeczeństwa na rozmaite klasy ludzi, które dzięki własności mają nie rozbieżne, a przeciwstawne interesy.
Pojęcie klasy obecne było również u wielkich przedstawicieli klasycznej ekonomii: Marks opisując ową trójjedyną formułę odnoszącą się do trzech wielkich skupisk tworzonych przez kapitał, rentę i pracę, jedynie powtarza coś, co przed nim wiedzieli już Smith i Ricardo. Wydobywa jednak tutaj pewne różnice. I to nawet jeśli u samego Smitha nie pojawia się nigdy sam termin klasa, posługuje się on bowiem zwykle określeniem warstwy. Funkcjonuje u niego idea klasy, nie pojawia się jednak sam termin. Smith mówi zatem o warstwach w taki sam sposób, w jaki następnie rozprawiać będzie o nich Marks: jako o trzech różnych kategoriach osób, żyjących odpowiednio z renty gruntowej, z płacy oraz z zysku.
Następny jest Malthus, który w swych rozważaniach najbardziej być może zbliża się do Marksowskiego rozumienia terminu klasa. Już u niego dokonuje się przejście od formuły trójjedynej do dychotomicznego stosunku między dwoma wielkimi klasami: klasą właścicieli/posiadaczy i klasą robotników. Obecny był już on jednak także u fizjokratów, w gruncie rzeczy bowiem ów dychotomiczny stosunek ulega odsłonięciu z chwilą odkrycia kategorii pracy produkcyjnej: to moment, w którym trzy klasy zamieniają się w dwie; w toku rozwoju kapitału jako stosunku produkcji renta w coraz mniejszym stopniu jest wynikiem społecznego skupienia. Z czasem przejście od klasy do walki klasowej polaryzuje się wokół dwóch wielkich klas: kapitalistów oraz robotników produkcyjnych. Następnie mamy Sieyèsa, rozprawiającego o stanach, czyli innym określeniu klas. Bez względu na owe historyczne uwagi nie ulega wątpliwości, że klasa jest terminem wywodzącym się przede wszystkim z myśli socjalistycznej, dopiero potem zaś z marksistowskiej.
Docieramy tym samym do sedna sprawy, najżywiej nas interesującego. Klasa to stosunek między kapitalistą a kapitałem, między robotnikiem a pracą. A co dostrzegał już Spinoza, ów obieg zawiązuje się między jednostkami. W epoce nowożytnej liczy się jednostka, to ona jest postacią szukaną zawsze za kulisami, nawet wówczas, gdy nie pojawia się na scenie, niekiedy wysuwa się na pierwszy plan, a niekiedy skrywa. Niemniej pojęcie klasy społecznej zawsze kryje ów stosunek. Stosunek między pojedynczym kapitalistą a kapitałem jako stosunek produkcji określa tym samym wyłonienie się klasy jako stosunku między pracownikiem a jego pracą, a nie tylko stosunek między dwoma antagonistami: kapitalistą i robotnikiem. Co jednak pośredniczy między nimi? Zawsze społeczeństwo. Chcemy ujmować klasę zawsze jako byt społeczny. W epoce nowożytnej kategoria jednostki ma znaczenie zasadnicze i wymaga, właśnie w stosunku klasowym, znalezienia pewnej społecznej formy. Cała nowoczesność zawiera się w stosunku między figurą jednostki a formą społeczną. Jest stosunkiem zawsze nad wyraz złożonym i o krytycznym charakterze, odnajdywanym jeszcze dzisiaj pod rozmaitymi postaciami, niekiedy łatwiejszymi wręcz do rozpoznania dziś aniżeli w przeszłości. Właśnie z tego powodu, że podmiotową figurę stanowi owa jednostka, organizacja społeczeństwa staje się potrzebą kapitalizmu. Organizowanie społeczeństwa jest właśnie celem zachowywania i strzeżenia jednostek. Oto jeden z wielkich tematów nowożytnej myśli politycznej, który został przełożony następnie na formy polityczno-instytucjonalne. Również wcześniej, właśnie w dialektyce walki klasowej krył się ten stosunek, nieustanne i nieodłączne od kapitalizmu poszukiwanie społeczeństwa.
Marks starał się w ramach materialistycznej koncepcji historii wypracować jej definicję jako historii walki klasowej. Jej słynne sformułowanie zawarte zostało w Manifeście partii komunistycznej:
Historia wszelkiego społeczeństwa dotychczasowego jest historią walk klasowych. Wolny i niewolnik, patrycjusz i plebejusz, pan feudalny i chłop-poddany, majster cechowy i czeladnik, krótko mówiąc, ciemiężyciele i uciemiężeni pozostawali w stałym do siebie przeciwieństwie, prowadzili nieustanną, to ukrytą, to jawną walkę – walkę, która za każdym razem kończyła się rewolucyjnym przekształceniem całego społeczeństwa, lub też wspólną zagładą walczących klas ((K. Marks, F. Engels, Manifest partii komunistycznej, [w:] MED, t. 4, Warszawa 1962, s. 514.)) .
W tej słynnej Marksowskiej definicji historii ludzkości znalazło się jej subiektywne sformułowanie dopełniające sformułowanie obiektywne, zawarte w krytyce ekonomii politycznej. Zawiera się w niej owa różnica między sformułowaniem subiektywnym a obiektywnym, a następnie i ostatecznie, między Marksem historykiem a Marksem jako krytykiem ekonomii politycznej. Dobitnie ujawni to Korsch w swym tekście poświęconym Marksowi. Dzieje społeczeństwa są historią jego produkcji materialnej, ta zaś opiera się na sprzeczności między stosunkami produkcji a siłami wytwórczymi. Tutaj z powrotem stosunki produkcji stanowią obiektywne uformowanie klas, w odróżnieniu od sił wytwórczych jako ich uformowania subiektywnego.
Marks przejmuje ową ideę walki klas i klasy jako walki klasowej bezpośrednio od historyków Restauracji. W istocie nigdy niczego nie wymyślał od nowa, przechwytywał cudze myśli przekładając je, interpretując i nicując, co należy do nieodłącznych zadań myślenia. Stąd myśl czerpie swą moc. Nikt z nas niczego nie wymyśla od początku: napotykamy i chwytamy jedynie gołymi rękoma gorącą płynną materię, parząc się nią, by następnie obmyć ją i oczyścić dla naszych potrzeb. Co znamienne, idea walki klasowej wywodzi się jedynie od niektórych historyków Restauracji, w jej toku bowiem dokonała się rewolucja, po niej wybuchła zaś wojna, i tylko w tym przejściu od rewolucji do wojny na jaw wyjść może rozpoznawalny historycznie fakt walki klasowej.
W odniesieniu do idei walki klasowej pokusiłbym się zatem o następujące stwierdzenie: idzie o polemologiczny realizm. To nader realistyczna konstatacja, typowa dla myślenia kontrrewolucyjnego: nieprzejednanie zachowawczego, jedynego wymiaru myślenia zdolnego do bezwzględnego realizmu. Dopiero tutaj odkryć można, że walka klasowa wyraża nowy sposób ustanowienia stosunku sił, pewnego stosunku społecznego na poziomie sił działających w danym polu. Moim zdaniem znajduje to swoje potwierdzenie w jeszcze innym fakcie: epoką największego zaostrzenia walki klasowej był okres europejskich i światowych wojen domowych toczących się w dziewiętnastym wieku, w toku których walka klasowa sięgnęła szczytu swego politycznego nasilenia, w warunkach nieustającego w tym wieku stanu wyjątkowego. Nie przypadkiem w czasie zimnej wojny, ostatniego etapu owych europejskich i światowych wojen domowych, walka klas nie znalazła najpotężniejszego wyrazu w starciu między kapitalizmem a socjalizmem, między strukturami władzy na poziomie ponadnarodowym i międzynarodowym: wyrazu walki klasowej przybierającej wymiar geopolityczny. Z wywodu tego wyciągamy wniosek, że nie ma klasy bez walki klasowej.
Nie ma walki klasowej poza pewnym dychotomicznym stosunkiem, dwoistym antagonizmem, dualistyczną opozycją między dwoma ścierającymi się ze sobą klasami. I nie ma dychotomicznego stosunku bez świadomości klasowej. Podobnie jak nie ma świadomości klasowej bez organizacji. Tak dokonuje się przejście od Marksa do Lenina, czy to z punktu widzenia stopnia świadomości, czy z punktu widzenia przejścia od świadomości do organizacji. Mówiąc o świadomości klasowej, nie sposób obejść się bez odniesienia do jednego z klasycznych tekstów, pracy dla wielu z nas mającej podstawowe znaczenie, a mianowicie Historii i świadomości klasowej Lukácsa. Właśnie ów zachodni marksizm z lat dwudziestych stanowi punkt najwyższej samowiedzy pewnego nurtu marksizmu zrywającego z ortodoksją, wprost wywodzącego się od Lenina. Podejście Lukácsa stało się sposobem patrzenia na Lenina na Zachodzie. Rozważana z abstrakcyjnie formalnego punktu widzenia świadomość klasowa jest równocześnie klasycznie zdeterminowaną niewiedzą w odniesieniu do własnego ekonomicznego i historyczno-społecznego usytuowania. Lukács głosi tym samym, że świadomość klasowa jest nieodłączna od istnienia samej klasy. Wszelako właśnie dlatego owa klasowa świadomość pozbawiona jest samowiedzy. Dlatego w trakcie wszelkich zmagań w ramach wielkich cykli walk przywoływanych przez Marksa w Manifeście tym samym toczyła się walka klas, w pewnym sensie jednak pozbawiona samowiedzy. W którym momencie zatem walka klasowa staje się sobie wiadoma, a wręcz siebie świadoma? Dopiero wówczas, gdy stosunek między kapitałem a klasą robotniczą nabiera dychotomicznego charakteru. Różnica między klasą a klasami uciskanymi, skok do którego historię klas uciemiężonych zmusza klasa robotnicza, to świadome rozpoznanie się klasy w sobie samej, zyskanie przez nią samowiedzy. To właśnie pcha historię do skoku, opisywanego następnie przez Lukácsa w jego pracy: wraz z kapitalizmem, ze zniesieniem struktury stanowej i budową społeczeństwa zespolonego więzami o charakterze czysto ekonomicznym, świadomość klasowa weszła w fazę, w której przybrać może świadomy charakter. Walka społeczna znajduje odtąd odzwierciedlenie w ideologicznej walce o świadomość, o ukrycie bądź odsłonienie klasowego charakteru społeczeństwa.
Każda świadoma walka klasowa toczy się zatem na tej granicy, na której idzie o ukrycie bądź odsłonięcie owej różnicy klasowej w społeczeństwie; dochodzi do tego zaś w momencie, w którym dokonuje się owo przejście od klasy społecznej do jakiegoś rodzaju politycznej podmiotowości. Tutaj nawiązuje się relacja między klasą a podmiotem, wymagająca analizy na innych, bardziej filozoficznych płaszczyznach. Klasowa podmiotowość jest czymś, co wykracza poza określoność pochodzenia, interesu klasowego, związaną z warunkami pracy, renty itd. Wychodzi w ten sposób na jaw – oto lukácsowski wymiar, który do tego stopnia przypadł do gustu przedstawicielom operaismo – pewna klasa niebędąca jedynie rozumem, a w równym stopniu instynktem, namiętnością, emocją, poczuciem przynależności, a wręcz swego rodzaju irracjonalnej nieświadomej siebie, obecności w historii. Nie jest to wszakże niewiedza typowa dla niegdysiejszych klas uciskanych, lecz nieświadomość burząca, wytrącająca i wstrząsająca, idąca w parze z wyłanianiem się owej formy podmiotowej świadomości klasowej. Są to procesy znajdujące subiektywny wyraz na poziomie wytworów kulturowych, w ten sposób daje się jednak również wyłożyć rozliczne obiektywne ruchy klasowe. Walka klasowa robotników przeciwko pracy jest w gruncie rzeczy jedną z form owej irracjonalności tkwiącej w walce klasowej. Przejście dokonuje się od proletariatu do klasy robotniczej, która przygotowuje skok świadomości, przeradzający się następnie w konieczność skoku organizacyjnego. Jakiej świadomości? Świadomości własnego położenia czy świadomości przemiany? W tym kontekście decydującego znaczenie nabiera wystąpienie Lenina, dostrzegającego obiektywnie w formie klasowej, również w formie klasy robotniczej, potężną świadomość własnego położenia, której towarzyszy jednak nikła świadomość przemiany, która w pewien sposób musi zostać wywołana z zewnątrz.
Owo „z zewnątrz” rodzi jednak odwieczne pytanie: gdzie mieści się i czym jest „zewnętrze”? Czy jest czymś jedynie wyłącznie politycznym? Czymś, czego dokonać może jedynie jakaś awangarda? Czy może ową świadomość wnieść z zewnątrz może jedynie partia? Sądzę, że zewnętrze powinno się potraktować jako coś bardziej złożonego. Jako pewien społeczny i polityczny impuls, któremu prawdopodobnie nie udaje się w ramach stosunku produkcji wyłonić w formach antagonistycznych, wymagający zatem pewnego przychodzącego z zewnątrz wsparcia. To stosunek o większym rozmachu aniżeli ten, który nawiązywał się między jednostką a społeczeństwem, między jednostką i tym, co społeczne w obrębie klasy. To stosunek między klasą jako elementem składowym w stosunku produkcji a społeczeństwem jako złożoną całością, narzucający inne wymiary prócz walki w sferze produkcji i zakładający pewną formę ogólnej atmosfery tworzonej na zewnątrz w sposób sprzyjający wyłonieniu się wewnątrz czegoś prawdziwie antagonistycznego. Idzie o coś nieznanego robotniczym doświadczeniom, w których decydujące i zasadnicze znaczenie przypisywano wprost formułowanym w fabryce żądaniom, co dojrzeć jednak miało na kolejnych etapach zmagań.
Apogeum walki klasowej w dziewiętnastym wieku przygotowało wybuch rewolucji październikowej. Myślicielem o fundamentalnym w tym kontekście znaczeniu okazuje się Benjamin. Jego tezy o historii wymagają ciągłego odczytywania na nowo. W tym miejscu chciałbym przywołać jedynie tezę czwartą:
Walka klasowa, którą wyszkolony w Marksie historyk stale ma przed oczyma, to walka o rzeczy surowe i materialne, bez których nie ma subtelnych i duchowych. Mimo to te ostatnie w walce klasowej obecne są inaczej niż wyobrażenie łupu przypadającego w udziale zwycięzcy. Żyją w tej walce jako ufność, jako odwaga, jako humor, jako przebiegłość i nieustępliwość, i oddziałują w odległe czasy. Wciąż od nowa będą kwestionować każde zwycięstwo, jakie kiedykolwiek przypadło w udziale panującym. Jak kwiaty zwracają głowę ku słońcu, tak za sprawą tajemnego heliotropizmu to, co minione, stara się zwrócić ku słońcu wschodzącemu właśnie na niebie historii ((W. Benjamin, O pojęciu historii, [w:] tegoż, Twórca jako wytwórca: eseje i rozprawy, tłum. R. Reszke, Warszawa 2011, s. 204.)) .
Cytat niniejszy służy mi do rozstrzygnięcia jednej z najbardziej delikatnych kwestii, które poruszyłem bez opatrzenia znakiem zapytania. Walka klas się skończyła. W moim nieco jeszcze niedopracowanym przekonaniu, którego ścisłe sformułowanie przysparza mi nadal pewnych trudności, nie tylko nie sposób powtórzyć za Marksem, że całe dzieje ludzkości są historią walki klasowej (które to stwierdzenie moim zdaniem nie wytrzymuje próby samej historii), ale należy również uznać, że nie cała historia kapitalizmu sprowadza się do historii walki klasowej. Historia walki klasowej zawiera się najprawdopodobniej w formie kapitalizmu przemysłowego. W jego ramach zamyka się nie tylko klasa i walka klasowa, lecz również sam Marks. To w owym ułamku historii Marks snuje swe interpretacje. Pewnie nie interpretuje jej reszty: ani tego, co z kapitalizmu istniało przed jego fazą przemysłową, ani tego, co z niego zostaje po epoce uprzemysłowienia. Ostatnimi czasy ponownie przeczytałem tekst Negriego Marks poza Marksem, w którym podejmuje on próbę zrozumienia Zarysu krytyki ekonomii politycznej poza kontekstem Kapitału. Nie jako czegoś, co wykracza poza Marksa, lecz innego Marksa. Marksa z Zarysu, którego z całą siłą przeciwstawia Marksowi z Kapitału. Wydaje mi się to sporym nadużyciem biorącym się z pewnej atmosfery, na swój sposób magicznego momentu lat siedemdziesiątych, w których działał ruch społeczny, zmierzający jak się zdaje w ową stronę. Również w Zarysie, pomijając parę prawdziwie postindustrialnych spostrzeżeń, objawia się Marks jako wielki krytyk ekonomii politycznej i kapitalizmu przemysłowego. I tam znajduje potwierdzenie w historii ludzkości owa niesłychana opowieść o walce klasowej między kapitalistami a robotnikami. Jednak nie tylko dzisiaj nie ma już robotników jako siły politycznej o kluczowym znaczeniu, nie ma już nawet politycznego podmiotu w postaci kapitału, wyłonionego w owej fazie kapitalizmu przemysłowego. Wspominaliśmy na początku, że kapitał nie jest rzeczą, a określonym społecznym stosunkiem produkcji: czy społeczny stosunek produkcji zachowuje do dzisiaj swe zasadnicze znaczenie, czy też element ten już gdzieś bezpowrotnie przepadł?
Wspaniałą lekcją udzieloną nam przez Marksa było genialne uproszczenie historii. Genialne dlatego, że uproszczenie to pociągnęło za sobą walkę klas, a nie tylko ją opisało. Udało mu się sprawić być może więcej aniżeli było w istocie możliwe. Mówiąc o kapitalistach i robotnikach, wskazuje się pewien kierunek walki, który potwierdził się wraz z rozwojem kapitalizmu i kapitału, a ona sama sięgnęła zenitu w latach siedemdziesiątych we Włoszech w owej znanej nam formie. Niemniej było to pewne uproszczenie. Nie chcę w tym miejscu wchodzić w temat złożoności, sam określenia tego bowiem nigdy nie używam, mimo że znana jest mi cała ideologiczna aparatura narosła wokół tego terminu, nie idzie jednak o przeciwstawianie złożoności uproszczeniu. Faktem jest, że historia ludzkości przybiera niezliczone i rozmaite formy wyrazu: niektóre powracają, w kołowrocie wiecznego powrotu, zawsze pod postacią stosunków sił, nie zawsze jednak stosunków klasowych, społecznych, jako odmienne typy stosunków sił, których nie uda nam się zdefiniować, uchwycić ani wyczerpująco opisać w wymiarze czysto klasowym. A być może nawet nie uda się zorganizować. Dlatego zgłaszam pewne zastrzeżenie: skądinąd czego innego można wymagać? Sądzę, że przyszła dziś pora przestawić się na inne typy analizy.
To wy jednak lepiej od nas, spętanych tego rodzaju – nazwijmy je – historycznymi kategoriami, jesteście przygotowani, by tego dokonać. Gdzie tkwi podstawowa sprzeczność? Oto odwieczne pytanie: jaka sprzeczność w łonie kapitalistycznej formy pozwoli nam przemyśleć proces zniszczenia formy samej? Czy tkwi zawsze w jej wnętrzu, czy też należałoby jej szukać gdzie indziej? Odsłoniły się wszakże inne wymiary walki. Ważne jednak, by skierowane przeciw uproszczeniu wezwanie nie przeobraziło się w jakąś ideologię obstawania przy złożoności, lecz by stało się bodźcem do poszukiwań nowych sprzeczności tkwiących w systemowych formach. Tędy prowadzić powinna droga nowych dociekań.
W gruncie rzeczy, na poziomie myślenia, to samo tyczy się ruchu robotniczego. Jego historia wypełniła się i domknęła, co począć z nim dzisiaj? Według mnie chodzi o przyjęcie jego spuścizny i spożytkowanie jej w inny sposób, bynajmniej nie za pomocą form świadomości ani organizacji typowych dla ruchu robotniczego. Również na poziomie myślenia. Marksowska analiza wraz z perspektywą samego Marksa należą już do przeszłości, a pozostałą po nich całą teoretyczną spuściznę trzeba nam zastosować do nowych form analizy, badań, walki. Ripostując: z walki klasowej pozostaje więcej walki, aniżeli klasy. Nie przyjmując tego wyznania wiary, ryzykujemy opisywanie w kółko jedynie tego, co odeszło już w przeszłość, skazując siebie samych na niemożność rozpoznania nowego oblicza zarówno sojusznika, jak i wroga.
Przełożył Sławomir Królak