Obszary niewiedzy. Lewicowa krytyka literacka

logo

Maria Czechonadskich, Aleksiej Pienzin - Od 4 grudnia do 4 marca: upolitycznienie, protesty i wątpliwości ruchu antyputinowskiego w Rosji

Zanim rozpoczęły się protesty

Oczywistością jest, że erupcja powszechnych protestów skierowanych przeciw oszustwom wyborczym w trakcie wyborów parlamentarnych w grudniu 2011 r. nie mogła wziąć się znikąd i nie została wywołana jedynie przez formalne naruszenia proceduralne. Szok i „chaos”, jakie wystąpiły w Rosji w okresie transformacji lat dziewięćdziesiątych, doprowadziły do społecznej degradacji, która w nowym milenium przyjęła formę wielu lokalnych katastrof, wielowarstwowych układów korupcyjnych, administracyjnej i policyjnej kontroli przestrzeni publicznej oraz mediów, a także ogromnej przepaści dzielącej najbogatsze i najbiedniejsze części populacji. Doradcy Putina zajmujący się public relations stworzyli ideologię mającą służyć „zapomnieniu” poprzedniego państwa, a wspierającą jednocześnie nowy system dominacji. Podstawowa struktura tej narracji mówiącej o „nowej stabilizacji” przypomina mit założycielski, w którym punktem kulminacyjnym jest przejście od „chaosu” do nowego i dobrego „porządku”. Narracja ta wykluczyła wszystkie elementy, które nie wspierały obrazu nowego wspaniałego świata – a więc emerytów, studentów, mieszkańców „regionów w stanie ekonomicznej depresji”, emigrantów oraz pracowników kultury i edukacji. Byli oni niewidzialni w tym krajobrazie, wraz z promieniującymi centrami degradacji społecznej, nieformalnymi zależnościami, korupcją i codzienną przemocą. Prekaryzacja i zmagania z powszechną bezbronnością prowadziły do rozwoju „alternatywnych” form zabezpieczenia socjalnego, przypominających sieci mafijne, powodujących szeroko występujący sceptycyzm względem jakichkolwiek form otwartego życia publicznego lub politycznego. Biorąc pod uwagę kontekst procesu de-polityzacji trwającego przez ostatnią dekadę, niedawne protesty uliczne mogą wydawać się większym cudem, niż są w rzeczywistości. Niemniej jednak w tym samym czasie pamiętać należy także o wielu czynnikach fundujących dzisiejsze przebudzenie polityczne.

Pod koniec pierwszej dekady dwudziestego pierwszego stulecia opór i samoorganizacja przekształciły się w nowe ruchy społeczne, przy których tworzeniu udział brało wiele organizacji „nowej lewicy” (grupy anarchistów, antyfaszystów, socjalistów, niezależne grupy intelektualistów i świadomych politycznie pracowników kultury). Przez szereg lat „ruch oszukanych udziałowców” (ludzi, którzy zainwestowali oszczędności w budowę domów, ale zostali oszukani przez deweloperów) zorganizował ogromną sieć samopomocy i wsparcia prawnego dla sądzonych aktywistów. Organizował także akcje protestacyjne w wielu rosyjskich miastach. Jednym z najjaskrawszych przykładów tego typu był także ruch na rzecz „Dostępnej edukacji szkolnej dla rosyjskich dzieci” – strajk głodowy wychowawców i rodziców wywołał od 2010 r. serię podobnych wydarzeń na terenie całej Rosji. Kolejnym niedawnym przykładem był ruch protestu skupiony wokół akcji ratowania lasu chimkowskiego, znajdującego się w pobliżu małego miasteczka w okolicy Moskwy. Aktywna część mieszkańców była przeciwna budowie nowej autostrady, która spowodowałaby dewastację znacznej części lokalnego lasu. Protest ten urósł do szerokiego i pełnego energii ruchu społecznego, nazwanego przez dziennikarzy „Bitwą o Chimki”. Poza tym, niektóre z niezależnych związków zawodowych zyskały niedawno na rozpoznawalności dzięki zorganizowaniu kilku odbijających się echem strajków, jak na przykład ten w fabryce Forda w pobliżu Petersburga. Także po liberalnej stronie spektrum politycznego znalazło się wiele aktywnych i walczących organizacji i sieci pracujących przeciwko pogwałceniom konstytucji i praw człowieka oraz budujących alternatywną przestrzeń publiczną w sieci, blogosferze i serwisach społecznościowych.

Pierwszym zapalnikiem dla trwających protestów społecznych był kongres Jednej Rosji (proputinowskiej „partii rządzącej”) z września 2011 r., na którym prezydent Miedwiediew ogłosił, że premier Władimir Putin weźmie udział w przyszłych wyborach prezydenckich. Ta zaskakująca deklaracja (choć oczekiwana przez część obserwatorów) oznaczała, że Putin, po zastosowaniu niedawno zaakceptowanych zmian w konstytucji Federacji Rosyjskiej, ma realną szansę zostać wybranym na głowę państwa na następne sześć lat, a później być może na sześć kolejnych. Dla wielu ta dwunastoletnia perspektywa oznaczała ewidentne i przygnębiające przedłużenie obecnego status quo fałszywej „stabilizacji”.

„Czy jesteśmy 146%?”

Gwałtowne masowe upolitycznienie stało się widoczne w dniu wyborów parlamentarnych, które odbywały się 4 grudnia 2011 r., kiedy to znaczna część mieszkańców miast uczestniczyła w nich jako obywatelscy obserwatorzy w punktach wyborczych. Wygląda na to, że prawie każdy oficjalnie zliczony procent głosów oddanych na Jedną Rosję stał się nie tylko oczywistym oszustwem, ale też dowodem na szybko zmieniający się balans między władzą i oporem rosyjskiego społeczeństwa. Oszustwo sprowokowało pierwsze starcia między posłusznymi i/lub opłacanymi poplecznikami rządów Putina oraz opierającą się im oddolną wielością. Do „popleczników” zaliczają się bierni, zubożali obywatele, gotowi do sfałszowania kart do głosowania za piętnaście euro, jak również przewodniczący lokalnych komitetów wyborczych, oficerowie policji i urzędnicy państwowi, posłuszni rozkazom pod groźbą natychmiastowego zwolnienia. Niemniej jednak ta wielka armia nie jest w stanie zdusić obywatelskiego oporu. Co minutę obserwatorzy na stronach internetowych i serwisach społecznościowych opisywali kolejne oburzające przypadki pogwałcenia procedur wyborczych. Oszustwo było tak absurdalne i niezdarne, że bez trudu ujawniano groteskowe błędy oficjalnych mediów. Na przykład, kiedy jedna z państwowych stacji telewizyjnych zaprezentowała podsumowanie wyników głosowania z obwodu rostowskiego, nietrudno było zauważyć, że suma głosów oddanych na wszystkie partie równała się 146%. Oburzone sprawozdania niezależnych obserwatorów z punktów do głosowania poprzedzały doniesienia na temat aresztowań przeprowadzanych na spontanicznie zorganizowanych powyborczych protestach. Nie były to tylko izolowane przypadki przejścia od roli neutralnego „obserwatora” z punktu do głosowania do oburzonego świadka, a potem zmobilizowanego aktywisty. Proces ten można w tej chwili zauważyć w znacznej części społeczeństwa.

Pierwsza duża mobilizacja w Moskwie odbyła się pierwszego dnia po wyborach, 5 grudnia, kiedy to około 7 tysięcy ludzi protestowało przeciwko fałszerstwom wyborczym. Po oficjalnej części demonstracji część protestujących, głównie aktywistów i ludzi młodych, skierowała się na Plac Łubiański – symboliczne miejsce władzy, w którym znajdują się biura państwowych resortów siłowych. Protestujący zostali zablokowani i szybko rozproszeni. W tym samym czasie aresztowano niektórych z opozycyjnych liderów. Sytuacja powtórzyła się dnia następnego, kiedy ludzie ruszyli w kierunku Placu Triumfalnego, kolejnego symbolicznego miejsca w centrum Moskwy, wyznaczonego jako punkt spotkania dla „Strategii 31”, ruchu liberalnej opozycji, który walczył w obronie prawa do pokojowych zgromadzeń i wolności słowa (artykuł 31 konstytucji Federacji Rosyjskiej) przez ostatnie kilka lat. Władze zabroniły organizacji zgromadzenia i odcięły cały teren, używając specjalnych ogrodzeń; wozy policyjne i wojskowe patrolowały całą długość ulicy Twerskiej. Na terenie placu grupy sponsorowanych przez Kreml członków organizacji młodzieżowych, osłaniane przez policję, wykrzykiwały nieprzerwanie „Putin! Rosja!” – osobliwy i koszmarny spektakl. Policja działała w swój zwyczajowy sposób, agresywnie rozbijając zgrupowania i aresztując protestujących. Tego popołudnia zwykli uczestnicy, podobnie jak i dziennikarze, byli okrutnie bici; komendy policji zalała fala aresztowanych.

Wydarzenia tego dnia zapoczątkowały rządową taktykę tworzenia obrazu „wroga” tej „dobrej części społeczeństwa”, która zadeklarowała poparcie dla „stabilności” kraju. Kolejne spotkania i wiece przygotowywane były pod wpływem rosnącego niepokoju, który odczuwali członkowie społeczności protestacyjnej. Strach przed przemocą widzianą w 1993 r. podczas rebelii przeciw neoliberalnym reformom prezydenta Borysa Jelcyna, kiedy to czołgi ostrzeliwały parlament, a ofiary liczono w setkach, znalazł swój wyraz w popularnej mantrze „Pokojowa transformacja, nie rewolucja!”. Użytkownicy Facebooka stworzyli specjalne instrukcje, mające na celu zapobieżenie możliwym „prowokacjom” podczas nadchodzących spotkań. Pomysłem, z którym wielu ludzi prawdopodobnie po raz pierwszy w życiu wyszło demonstrować, było okazywanie „pokojowej i przyjaznej” atmosfery wieców w opozycji do prowokacyjnego stylu działania radykalnych aktywistów politycznych.

Wiec na Placu Bołotnym w Moskwie z 10 grudnia zgromadził nadspodziewanie dużą liczbę uczestników – ponad 60 tysięcy ludzi zgodnie z szacunkami opozycyjnej prasy. Inne miasta Rosji również się przyłączyły, organizując demonstracje „dla uczciwych wyborów” z imponującą liczbą protestujących oraz pomysłowymi sloganami i banerami. Ludzie wyrażali swoje polityczne deklaracje i uczucia poprzez wywrotowy humor albo prawdziwą wściekłość. Ze względów bezpieczeństwa nikt z komitetu opozycji nie wyruszył w kierunku Kremla wraz z wybitnym pisarzem i politykiem Eduardem Limonowem, przywódcą Partii Narodowo-Bolszewickiej. Od tego momentu protest podzielił się na radykalną, wojowniczą część oraz dawniej apolitycznych, przeważnie liberalnych obywatelskich aktywistów i mieszkańców miasta. Taktyka policji także się zmieniła. Zmianę tę przypisać należy dwóm czynnikom: negatywnym reakcjom międzynarodowych mediów i spadkom na giełdzie, które miały miejsce po rozpętaniu przemocy na Placu Triumfalnym, a także gwałtownemu powiększeniu się szeregów ruchu – władze policyjne były świadome, że nie są go już w stanie kontrolować, korzystając jedynie z przemocy.

Tak więc ogromna masa protestujących zaczęła rządzić się sama. 10 grudnia uczestnicy ruchu zgodzili się zahamować jakiekolwiek próby podjęcia bardziej radykalnych działań i wezwań do agresywnych zachowań także w przemówieniach czy sloganach. Ta nowa umowa dotycząca zabezpieczenia protestu była, ponownie, efektem myślenia naznaczonego traumą; rodzaju impasu, kiedy to nikt nie wierzy, że do pozytywnej zmiany może dojść w wyniku działania środków rewolucyjnych (po doświadczeniach radzieckich i z lat dziewięćdziesiątych), a z drugiej strony nikt tak naprawdę nie widzi możliwości przeprowadzenia pokojowej transformacji pozbawionej mniej lub bardziej radykalnych działań. Tendencja do samoubezpieczania się kontynuowana była na następnym spotkaniu na Prospekcie Sakharova 24 grudnia i podczas ostatniego marszu protestacyjnego 4 lutego 2012 r. Tak czy inaczej dla wszystkich było jasne, że pokojowa atmosfera protestów trwała tylko podczas największych spotkań i wieców. Na przykład, kiedy ludzie wyszli na ulice, aby wesprzeć Siergieja Udalcowa, koordynatora koalicji Frontu Lewicy, aresztowanego w Moskwie w dzień wyborów, rzekomo za „opieranie się funkcjonariuszom policyjnym”, i który był na ponad dwutygodniowej głodówce, policja odpowiedziała standardowymi metodami siłowymi wymierzonymi w aktywistów.

Skład klasowy ruchu i próby ideologicznej ekspresji

Od samego początku społeczny i polityczny skład protestów nie był stały. Jego zmiany stają się widoczne, kiedy porówna się początkowe akcje, zdominowane przez politycznych aktywistów i młodzież, z tymi, które nastąpiły po nich, a w których udział brało wielu ludzi w średnim wieku, emerytów, sprekaryzowanych pracowników kultury i edukacji, jak również menadżerów, urzędników i przedstawicieli „klasy średniej”.

Kiedy przyglądamy się ruchowi, widoczne są zmiany równowagi sił, która wahała się od hegemonii liberałów do prób legitymizacji skrajnej prawicy, włączonej do głównego komitetu opozycji przewodzonego przez Aleksieja Nawalnego, popularnego populistycznego blogera o sympatiach nacjonalistycznych (stał się sławny dzięki prowadzeniu wielu śledztw dotyczących korupcji w największych rosyjskich korporacjach). W przeciwieństwie do liberałów, głosy lewicowe nie były w komitecie zbyt silne, częściowo ze względu na niewypowiedzianą umowę każącą zapomnieć o jakiejkolwiek radykalnej lewicowej „retoryce”. Historia postsowieckiej radykalnej lewicy to zupełnie inna historia; wystarczy powiedzieć, że do tej pory lewica w powszechnej opinii była często utożsamiana z przestarzałą i konserwatywną partią komunistyczną (Komunistyczną Partią Federacji Rosyjskiej) i zmiennością radzieckiej przeszłości. Z drugiej strony, dzięki lokalnemu aktywizmowi organizacji Nowej Lewicy i krytycznie myślących intelektualistów i artystów, jak również ze względu na wyraźne ostatnimi czasy ślady globalnego ekonomicznego zamieszania, polityka społeczna uzyskała większe znaczenie w debacie publicznej.

Liberałowie przypisują wzrost niezadowolenia z rządów Putina tak zwanej „klasie średniej”, która powiększyła się w poprzednim dziesięcioleciu – podczas Putinowskiej „stabilizacji”. Bardzo szybko przyswoili oni sobie retorykę „pokojowej transformacji, nie rewolucji” jako argumentu za przyszłością „normalnej rywalizacji wolnorynkowej” sił politycznych w procesie demokratycznych wyborów. Idea politycznego przebudzenia się klasy średniej przeniesiona została na całość rosyjskich protestów przeciw niesprawiedliwym wyborom. Jednakże ten monolityczny konstrukt usuwa w cień wiele różnic występujących między protestującymi. Jest nie tylko uproszczeniem, ale także świadomym ignorowaniem społecznych oraz politycznych różnic wewnątrz ruchu. W rzeczywistości słyszymy żądania wysuwane w imieniu tej „klasy średniej”, a oficjalne mass-media post factum przypięły już plakietkę „rewolucji miejskiej klasy średniej” całemu ruchowi.

Tylko, na przykład, co z tysiącami nowoprzybyłych z małych rosyjskich miasteczek, którzy nie mają oficjalnego statusu „zarejestrowanego” mieszkańca Moskwy (podobnie jest i w innych dużych miastach)? Od ludzi przybywających z innych miast wymaga się oficjalnego zarejestrowania u lokalnych władz; bez owego zarejestrowania bardzo trudno jest głosować, tak jak i otrzymać pomoc medyczną czy inne rodzaje opieki społecznej. Wynajem mieszkania w Moskwie to koszt ponad połowy średniej pensji urzędnika. Podobnie ma się sprawa ze studentami, nauczycielami, artystami, uczonymi i emerytami, którzy obecnie znajdują się w kategorii „skrajnie ubogich” – nikt nie wie, w jaki sposób są w stanie przetrwać z dochodami jakimi dysponują (200-500 euro na miesiąc). W rzeczywistości wewnątrz ruchu znajduje się niewidzialna armia biednych. Ci protestujący są symptomem dużo głębszego społecznego niezadowolenia z poniżających warunków życia dla wielu w tej dobrze wyedukowanej, miejskiej populacji.

Ideologia „miejskiej klasy średniej” odegrała dla protestu zdecydowanie negatywną rolę. Wobec małych miast i wiosek, gdzie ludzie często nie korzystają wcale z Internetu, ruch został przez oficjalne media zaprezentowany jako rewolta bogatych, którzy, co więcej (opisani przez państwowe media na sposób dziwnej teorii spiskowej), korzystają ze środków administracji Stanów Zjednoczonych, aby „dojść do władzy” i kontynuować antyspołeczną politykę lat dziewięćdziesiątych. Doradcy Putina szybko wyłowili temat „klasy średniej”, aby móc spekulować na temat różnic klasowych między Moskwą a prowincją, pomiędzy dobrze sobie radzącą klasą średnią a najbiedniejszymi. Obecnie media państwowe przeciwstawiają niepokoje wywołane przez protestujących populistycznej idei „stabilności”. Jeśli, początkowo, ten propagandowy obraz „wroga” nie nosił żadnej społecznej twarzy, to teraz jest już „jasne”, że ów obraz, ironicznie, jest inwersją starego radzieckiego marksizmu. Został zaprojektowany jako twarz wroga tradycyjnej klasy pracującej (skupionej teraz głównie na rosyjskiej prowincji) – jako „burżuazja” zamieszkująca Moskwę, Petersburg i inne duże miasta.

Ten niebezpieczny scenariusz jest ważną częścią przedwyborczej kampanii głównego kandydata Kremla i miał już pewien wpływ na wzrost sondaży Putina. Jedyna Rosja i Front Narodowy, stworzony przez Kreml, żeby stymulować oddolne poparcie dla swojej polityki, organizują spotkania w Moskwie i wzdłuż całego kraju, aby wychwalać ową osławioną „stabilizację” i jej wszechmocnego czempiona Władimira Putina. Znaczna część robotników przemysłowych w mniejszych miastach, przewodzonych przez zdradzieckie związki zawodowe, jak i zależnych od państwa urzędników, jest zmuszana za pomocą administracyjnego nacisku, szantażu czy łapówek do uczestniczenia w tych spotkaniach.

„Nawet nie możecie nas sobie wyobrazić!”

Nowe posunięcia władzy nakłoniły wielu krytycznie myślących protestujących, nie tylko na lewicy,  do zastanowienia się nad sposobami przekształcenia obrazu ruchu w dzień wyborów prezydenckich, czyli 4 marca. „Nawet nie możecie nas sobie wyobrazić/reprezentować!” („Wy nas daże nie priedstawlaietie!”). To hasło, które opiera się na grze słów z podwójnym znaczeniem „wyobrażać sobie” i „reprezentować”, stworzone zostało przez radykalne grupy studentów z Petersburga w grudniu, a stało się powszechnie znane jako najbardziej uderzające wyrażenie poglądów krytycznej części ruchu.

Brak zaufania wśród protestujących dla liberalnych przywódców opozycyjnych wywołał masową samoorganizację ludzi, którzy chcieli rozmawiać na własne tematy i czynić różnego rodzaju sugestie dotyczące taktyk walki. Na przykład podczas wiecu w alei Sacharowa 24 grudnia, powstały alternatywne platformy studentów, nauczycieli, pracowników kultury i tradycyjnych ruchów obywatelskich. W trakcie spotkań udostępniono dla wszystkich uczestników otwarty mikrofon i warsztaty „Przygotowywania własnych haseł”, zorganizowane przez Związek Zawodowy Pracowników Kultury i ruch Occupy Moscow.

Nikt nie może obecnie przewidzieć, jak i w jakiej chwili rosnący protest osiągnie swój szczyt, ani też kiedy będzie on w stanie rozmontować władzę tak zwanej „demokracji zarządzanej”, dominującej Rosję od ostatnich dziesięciu lat. Prawdopodobnie protesty, które wybuchną po 4 marca, będą tak silne, że sytuacja ponownie gwałtownie się zmieni. W tym samym czasie wielu aktywistów myśli o długoterminowych zmaganiach i pokłada nadzieje w demokratycznym opracowaniu bardziej świadomego socjalnie i ekonomicznie dopasowanego programu politycznego, zajmującego stanowisko wobec globalnego kryzysu neoliberalizmu i kwestii sprawiedliwości społecznej. Stało się już jednak coś nieodwracalnego – masowe uopolitycznienie i rosnąca polityczna świadomość nie mogą być już zatrzymane i uwięzione w banalnej mantrze demokracji przedstawicielskiej. Ta sytuacja otwartości i niepewności jest już sama w sobie osiągnięciem ruchu, które było nie do pomyślenia jeszcze trzy miesiące temu, w samym środku rozpaczy wywołanej wyobrażeniem sobie następnych sześciu do dwunastu lat Putinowskiej widmowej „stabilizacji”.

Rosyjskie wydarzenia są ważnym pretekstem do zastanowienia się nie tylko nad użytecznością i nadużyciami wyborczej gramatyki, ale także nad fundamentami demokracji przedstawicielskiej jako takiej. Model ten zakłada ideał autonomicznego podmiotu, który wyraża jej/jego zdanie i polityczne „poglądy” poprzez maszynerię wyborczą. Wraz z kierunkiem ostatnich wyborów w Rosji model ten został zakwestionowany, nie tylko z punktu widzenia abstrakcyjnej i często powtarzanej krytyki ideologii. To rzeczywistość we własnej osobie – barbarzyńska i upokarzająca dla większości poradzieckiego społeczeństwa, z jej brutalną siłą pieniędzy, administracyjnymi i policyjnymi interwencjami, które zneutralizowały jakiekolwiek przejawy prawa i zdeptały jakąkolwiek polityczną autonomię obywateli już dawno temu. Rosjanie odczuwali to wszystko bynajmniej nie na poziomie abstrakcji, ale swymi własnymi wrażliwymi, materialnymi ciałami. To, co dzieje się w Rosji, nawet biorąc pod uwagę całą jej specyfikę, nie jest obce całemu porządkowi globalnych masowych protestów rozpoczętych w zeszłym roku rewoltami w Tunezji i Egipcie, z wszystkimi ich przełomami i porażkami. Paradoksy i sprzeczności demokracji przedstawicielskiej stały się dużo wyraźniejsze dziś, kiedy oglądane są w skali globalnej. Na przykład tam, gdzie działają formalnie poprawne procedury reprezentacji i odbywają się niefałszowane wybory, są też ruchy Occupy Wall Street czy indignados, będące ekspresją 99 procent zawiedzionych przydatnością tych procedur do rzeczywistego „reprezentowania” czy informowania o potrzebach i interesach albo problematyzowania społecznych lub ekonomicznych realiów. My również mamy procedury reprezentacji, w ich pogwałconej i cynicznie wykoślawionej formie, w wyniku czego mamy także masową mobilizację oburzonych, mających na celu, świadomie lub nie, nie tylko przywrócenie tych procedur, ale także rozpoznanie tych samych nierozwiązanych kwestii ekonomicznych i socjalnych niesprawiedliwości wspólnych dla wszystkich krajów. Wraz z naszymi wieloma przyjaciółmi na miejscu wierzymy, że nasze lokalne zmagania w 2012 r. przyczynią się do wyłonienia się globalnego ruchu na rzecz prawdziwej demokracji.

Przełożył Maciej Mikulewicz