Noj Giter-Granatsztajn. 2015. Barykady i katorga. Wspomnienia anarchisty. Poznań: Bractwo „Trojka”.
Zarówno w obiegu publicystyczno-prasowym, jak i akademickim da się w ostatnim czasie zauważyć wyraźny wzrost zainteresowania rewolucją 1905 roku i jej skutkami. Po transformacji ustrojowej problematyka ta – podobnie jak inne tematy związane z dziejami ruchu robotniczego – przesunięta została, z wiadomych powodów, na margines debat historycznych. Wszystko wskazuje jednak, że ten niekorzystny trend udało się odwrócić. Powstało nieco studiów i monografii poświęconych rewolucji; temat ten – zapewne ze względu na przypadającą w tym roku okrągłą, 110 rocznicę – przeniknął też na łamy wysokonakładowych pism i wzbudził zainteresowanie licznych instytucji kultury. Zmiana ta, nawet jeśli sposoby prezentowania robotniczego zrywu z 1905 roku zwykle są raczej konserwatywne niż postępowe, warta jest docenienia.
W ten nurt odzyskiwania pamięci o pierwszej nowoczesnej polskiej rewolucji wpisują się również wydane niedawno nakładem poznańskiej oficyny anarchistycznej Bractwo „Trojka” wspomnienia żydowskiego rewolucjonisty, Noj Giter-Granatsztajna. Ich autor urodził się w 1886 roku w Bełchatowie jako syn biednego żydowskiego rzemieślnika. Będąc młodym chłopakiem, przeniósł się do Łodzi, gdzie podjął pracę w fabryce i wkrótce wstąpił do socjalistycznego Bundu. Tutaj też zaczyna się opowieść o jego politycznym zaangażowaniu:
Towarzysz Abraham zaczął mi objaśniać, jakie są cele i zadania, które stawia przed sobą owa organizacja [Bund – KP]. Odkrył mi też oczy na położenie ekonomiczne klasy robotniczej i pokazał, jakimi środkami można się posługiwać, walcząc z wyzyskiem. (…) Te proste słowa były dla nas czymś zupełnie nowym, a niektóre z nich jawiły się jako zwyczajnie niezrozumiałe. Pierwsze pytanie, które zadaliśmy towarzyszowi Abrahamowi, dotyczyło religii i rządu. Odpowiedź jego była jasna: rząd jest głównym przywódcą i obrońcą kapitalizmu, a bóg straszakiem dla tych uciemiężonych, co sprzeciwiają się wyzyskowi z rąk kapitalistów. Abraham dał nam odpowiednią literaturę, byśmy zapoznali się z kwestiami religii i socjalizmu. Od tego momentu staliśmy się uczestnikami ruchu rewolucyjnego.
Podobne opisy znaleźć można niemal we wszystkich wspomnieniach i relacjach robotników angażujących się w początkach XX wieku w ruch rewolucyjny na terenie Królestwa Polskiego. Mamy tu postać doświadczonego, szanownego i już „uświadomionego” robotnika, który jest niejako przewodnikiem w drodze do socjalizmu. Pierwszy i najważniejszy krok możliwy stawał się, gdy codzienne doświadczenie wyzysku i wiążąca się z nim frustracja zostawały wpisane w szerszy, systemowy kontekst, a instytucje, na których wspierał się istniejący porządek („religia i rząd”), przestawały być postrzegane jako naturalne i oczywiste. Ogromną rolę w rewolucyjnej inicjacji odgrywała również lektura, co potwierdza relacja Granatsztajna. Broszury i nielegalna prasa dostarczały proletariackim czytelnikom niezbędnych narzędzi pozwalających dekonstruować i denaturalizować istniejący porządek. Warto pamiętać, że agitacyjna literatura socjalistyczna z czasów II Międzynarodówki, choć dziś jawić się może jako krańcowo schematyczna i naiwna, posiadała ogromny potencjał emancypacyjny.
Niestety, w relacji Granatsztajna fragmentów podobnych do zacytowanego powyżej jest bardzo niewiele. Podobnie jak zdecydowana większość robotniczych pamiętnikarzy zaangażowanych w działalność ruchu robotniczego w Królestwie Polskim, Granatsztajn stosunkowo mało uwagi poświęca swoim motywacjom czy emocjom. Dochodzi tutaj do charakterystycznego wyparcia siebie i własnych doświadczeń poza obręb narracji wspomnieniowej. Proces stawania się rewolucjonistą i drogi ideowej (od socjalistycznego Bundu do anarchokomunistycznego „Internacjonału”) nie zostaje przez Granatsztajna w żaden sposób problematyzowany. Zamiast refleksyjnej opowieści o życiu radykała i rewolucjonisty otrzymujemy tutaj dość zdystansowany opis wydarzeń, w których autor miał okazję uczestniczyć. Dowiadujemy się więc nieco o strajkach w Łodzi i Warszawie w 1904 i 1905 roku, o starciach bojówek Bundu z carską policją i wojskiem, o aresztowaniach i przebiegu procesów, a także o życiu tobolskich katorżników i ich dramatycznych zmaganiach z władzami więziennymi. Swoje losy Granatsztajn opowiada w konwencji swoiście westernowej, bardzo przypominającej dotyczące tego samego okresu relacje bojowców PPS. Rewolucja jawi się tutaj jako ciąg starć z policją, ucieczek przed kozakami i utarczek z carskimi oficjelami, niechybnie kończących się bijatyką. Trup ściele się gęsto, a bojowcy i rewolucjoniści – co warte podkreślenia, nie idealizowani, tak jak zwykle ma to miejsce w narracjach dawnych pepeesowców – wychodzą (do czasu!) z kolejnych awantur obronną ręką.
Momentami można wręcz odnieść wrażenie, jakby wybór tego rodzaju strategii narracyjnej stanowił jedyny znany Grantsztajnowi sposób nadania własnej relacji waloru pożądanej przez czytelników atrakcyjności. Nie powinno to zresztą dziwić. Już po lekturze kilku zdań czuć, że wspomnienia kreślone są ręką niewprawioną w tworzeniu dłuższych tekstów, a autora – robotnika samouka – nie sposób posądzić przecież o znajomość pisarskiego warsztatu. Intuicja każe mu więc skupić się na tym, co sam uważa za najbardziej sensacyjne i ekscytujące.
Jak we wszystkich tego typu relacjach – pamięć ludzka jest przecież zawodna – wiele tu chronologicznych nieścisłości czy pomyłek. Granatsztajnowi wypadki lat 1904–1906 wyraźnie się zlewają, a wydarzenia charakterystyczne dla kilku miesięcy, które nastąpiły po „krwawej niedzieli”, jak choćby wielotysięczne uliczne manifestacje, masowe strajki, fala zamachów na funkcjonariuszy aparatu władzy, lokuje jeszcze w roku 1904. W wielu miejscach autor wprost fantazjuje, wyolbrzymiając choćby przedrewolucyjne wpływy Bundu czy opisując przebieg kolejnych potyczek z przedstawicielami władz, których miał być uczestnikiem. Emblematyczny jest tutaj choćby opis jednej z demonstracji, którą zorganizować miał Bund jeszcze w 1904 roku, zakończonej rzekomo krwawym starciem z wojskiem rosyjskim. Robotników do boju poderwać miała bohaterska „towarzyszka Wiera”. Po masakrze demonstracji („było wielu zabitych i rannych”) owa towarzyszka Wiera (śmiertelnie ranna) w towarzystwie autora i jeszcze kilku innych osób jakby nigdy nic udaje się… na kawę do pobliskiej kawiarni! Granatsztajn pisze:
Towarzyszka Wiera, która odniosła już cztery rany, weszła wraz z kilkoma z nas do jednej z kafejek i zamówiła filiżankę kawy. Lecz w tej chwili pojawił się prystaw z całym oddziałem policji, okrążyli kafejkę i oznajmili, że wszyscy jesteśmy aresztowani. Towarzyszka Wiera oświadczyła mu na to, iż nie ma do tego prawa gdyż jesteśmy ranni. Rozległ się rozkaz:
- Brać ją!
Wtedy ona, zbierając ostatnie siły, spoliczkowała go, po czym sama upadła na ziemię, zachłystując się krwią, którą oblała cały lokal. Widząc to policjanci się oddalili (s. 17).
Równie fantastycznych fragmentów można byłoby wskazać w relacji Granatsztajna więcej. Oczywiście nie sposób wskazać na choćby jeden pamiętnik, którego autor uniknąłby pomyłek i konfabulacji (zamierzonych lub nie), nie ma więc potrzeby czynienia z tego Granatsztajnowi zarzutu. Jednak rolą redaktorów tego rodzaju tekstów jest prostowanie poważniejszych omyłek i wyjaśnianie pewnych zawiłości w przypisach. Niestety, kolektyw redakcyjny przygotowujący tę relację do druku nie stanął na wysokości zadania. W książce roi się od niesprostowanych omyłek (np. data i okoliczności aresztowania i śmierci Stefana Okrzei). Co więcej, jeden z błędów Granatsztajna powielony został w napisanym przez kolektyw redakcyjny zakończeniu, będącym zwięzłym komentarzem do losów autora wspomnień. Granatsztajn lokuje bowiem powstanie robotników łódzkich w lipcu 1905 roku, podczas gdy walki trwały między 22 a 24 czerwca. Datę 4 lipca, za Granatsztajnem, podają również redaktorzy wspomnień, co wydaje się tym bardziej zaskakujące, że tzw. powstanie czerwcowe powszechnie uważane jest za jeden z najważniejszych epizodów tej rewolucji, a wzmianki o nim znajdziemy bez problemu we wszystkich, nawet najbardziej powierzchownych pracach poświęconych tej rewolucji. Inna sprawa, że redaktorzy mianem „pierwszej rosyjskiej rewolucji” nazywają jedynie październikowo-listopadowy strajk powszechny (s. 71), jakby ignorując fakt, że jako rewolucję zwykło się określać wydarzenia trwające (co najmniej!) kilkanaście miesięcy, od stycznia 1905 roku.
Oczywiście wszystkie te słabości nie powinny zniechęcać do sięgnięcia po wspomnienia Granatsztajna. Każda tego rodzaju relacja ma dużą wartość – pozwala przywrócić głosy uczestników radykalnych ruchów pierwszej połowy XX wieku, dla których brakuje zwykle miejsca w kanonicznych narracjach historycznych. Książka oferuje interesujący wgląd w życie rewolucjonistów tamtych czasów i stanowić może ciekawy, zachęcający do głębszej analizy przykład mierzenia się robotniczego pamiętnikarza z własną biografią. I choć może wspomnienia Granatsztajna nie wyróżniają się niczym szczególnym na tle innych, wcale zresztą licznych relacji tego rodzaju, to zabiegi na rzecz ich publikacji trzeba ze wszech miar docenić. Należy mieć nadzieję, że podobnych inicjatyw będzie w przyszłości więcej. Ostatecznie bowiem przeszłość oglądana oczami robotników i radykałów jest zwykle nieco inna, niż wynikałoby z podręcznikowych opowieści. Trudno też oprzeć się wrażeniu, że taka korekta, zwłaszcza tu, nad Wisłą, jest szczególnie potrzebna.
Kamil Piskała