Magdalena Grochowska. 2014. Strzelecki. Śladem nadziei. Warszawa: Świat Książki.
Ostatnie lata to dla liberalnych elit intelektualnych i publicystycznych w Polsce czas gorzkich rozliczeń. Hegemoniczny jeszcze w pierwszej dekadzie XXI wieku projekt polityczno-gospodarczy, opierający się na deregulacji i neoliberalnych przekształceniach oraz uznaniu istniejących mechanizmów tzw. demokracji przedstawicielskiej za najwyższą formę społecznej samorządności, leży dziś w gruzach. Dramatyzmu temu upadkowi dodają oczywiście ostatnie głębokie przemiany na scenie politycznej i nabierająca rozpędu konserwatywno-narodowa ofensywa. Ostatecznie jednak już na wiele miesięcy przed ostatnimi wyborami parlamentarnymi do wielu spośród bardziej spostrzegawczych dawnych orędowników liberalno-rynkowej hegemonii docierać zaczęło, jak gorzkie mogą okazać się owoce bezapelacyjnych tryumfów święconych przez pierwsze dwudziestolecie „transformacji”. Niepokojące analizy socjologów, wskazujące na rosnące rozwarstwienie społeczne, coraz powszechniejsze poczucie politycznej alienacji i wzmagającą się społeczną frustrację, zaczęły szerokim echem odbijać się w głównonurtowych mediach. „Byliśmy głupi” – w tak dosadny sposób jeden z intelektualistów podsumował swoje i swoich kolegów zaangażowanie w projektowanie i uzasadnianie po 1989 roku nowego porządku. Nieobecność na polskiej scenie politycznej silnej i wiarygodnej partii lewicowej, zdolnej zagospodarować i włączyć w system rosnące niezadowolenie, urosła nagle, zdaniem wielu obserwatorów, do rangi jednego z najważniejszych problemów. Oczywistym stało się, że społeczne fundamenty, pozbawionego socjaldemokratycznej „korekty”, kapitalizmu są bardzo chwiejne, a możliwych wstrząsów może nie przetrwać – w epoce „Końca Historii”, zdawało się, że od kapitalizmu nieodłączna – demokracja przedstawicielska w swej klasycznej formie.
W intelektualny zwrot (mniejsza o to, czym motywowany) dotychczasowych środowisk liberalnych ku pewnym, kojarzonym tradycyjnie z lewicą, wartościom, wpisuje się poniekąd książka publicystki i reporterki związanej z Gazetą Wyborczą, Magdaleny Grochowskiej, poświęcona Janowi Strzeleckiemu – Strzelecki. Śladem nadziei. Charakterystyczny jest już sam wybór motta – pochodzącego z będącej pełną pasji obroną zachodniej tradycji socjaldemokratycznej książki Źle ma się kraj Tony’ego Judta – jak i pierwsze słowa samej Autorki: „Napisałam tę książkę na przekór drapieżnym czasom. Niech Jan Strzelecki opowie nam o braterstwie i solidarności. O swej utopii lewicowo-humanistycznej”.
Kim był człowiek, od którego mielibyśmy odbierać dziś tę utopijną lekcję? O krótką i jednoznaczną odpowiedź niełatwo. Za Grochowską (s. 16–17) przytoczmy kilka charakterystyk autorstwa ludzi, którzy go poznali: „wyznawca drobnomieszczańskiego idealizmu” (Adam Schaff, rok 1947); „błędny rycerz budownictwa socjalistycznego” (Józef Tischner, lata siedemdziesiąte); „reprezentant pięknej, szlachetnej niemożności polskiej” (Tadeusz Konwicki, rok 1976); „człowiek niezłomny, zarazem umiarkowany” (Alain Touraine, rok 1989); „człowiek w błędzie, zarazem uczciwy” (Krzysztof Zanussi, rok 1994); „chodzący okrągły stół” (Andrzej Mencwel, rok 1994). Do tych barwnych i niejednoznacznych określeń historyk-biograf dorzuciłby pewnie, że Strzelecki urodził się w 1919 roku, że w latach okupacji zaangażowany był w działalność radykalnych młodzieżowych organizacji socjalistycznych i że walczył w powstaniu warszawskim, że po wojnie współtworzył w nowych realiach PPS, jednocześnie studiując socjologię, że przez lata pracował w IFiS PAN, działał w Klubie Krzywego Koła, niezależnym od władz Towarzystwie Kursów Naukowych, że w 1980 roku był jednym z doradców „Solidarności” (był członkiem zespołu Alaina Touraine’a badającego specyfikę tego ruchu), wreszcie, że zmarł w 1988 roku wskutek przypadkowego pobicia przez dwóch robotników, a zarazem drobnych przestępców, jak chcą jedni, lub w rezultacie zaplanowanej akcji władz, które jedynie upozorowały przypadkową napaść, jak chcą inni (zdaje się jednak, mniej liczni). Życiorys bogaty, a nie mniej bogata jest również pisarska spuścizna Strzeleckiego, choć może nie tyle pod względem objętości (lecz i tych kilka książek oraz pewnie ponad setka artykułów, głównie publicystycznych, lecz również naukowych, to przecież niebłahy dorobek), co „gęstości” i intelektualnego napięcia. Podkreślić należy jednak, że nie był Strzelecki teoretykiem w ścisłym tego słowa znaczeniu. Jego teksty mają raczej impresyjny charakter. Pisane są przy tym kapitalnym i rzadko już dziś spotykanym – zarówno w publicystyce, jak i w akademii – językiem, pełnym obrazowych porównań, niepretensjonalnych metafor i żarliwości przekonań, dalekiej jednak w jego wykonaniu od odstręczającego patosu. Choć toczone przez Strzeleckiego przez lata (i przed laty) spory i polemiki mogą dziś już mało ekscytować, a jego poglądy lokować mogą się daleko od poglądów czytelników i czytelniczek, to nie sposób jednak już po lekturze kilku, kilkunastu akapitów, które wyszły spod jego pióra, nie dostrzec, że ma się do czynienia z intelektualistą bardzo wysokiej klasy, niezasługującym na zapomnienie, jakie go współcześnie spotkało.
Jak z biografią tak niejednoznaczną, raz po raz wyłamującą się ze schematów, za pomocą których zwykło się prezentować szerokiej publiczności historię Polski XX wieku, poradziła sobie Magdalena Grochowska? Czytelnicy mający wysokie oczekiwania po lekturze biografii Jerzego Giedroycia, czy Wytrąconych z milczenia tej autorki na pewno się nie rozczarują. Czytanie Strzeleckiego, książki dalekiej od klasycznej akademickiej biografii, zawieszonej raczej między historycznym reportażem a biograficznym esejem, jest zwyczajnie przyjemne i wciągające. Polifoniczna, wielowarstwowa narracja pozwala dobrze zrozumieć wybory i motywacje bohaterów oraz czasy, w których przyszło im żyć. Użyć należy liczby mnogiej, bowiem przy okazji opowieści o życiu Strzeleckiego Grochowska w istocie kreśli portret całego pokolenia warszawskiej inteligencji, zarazem budującego i kontestującego tzw. Polskę Ludową. Zauważyć jednak trzeba, że na tle większości przywoływanych przez Grochowską postaci, z Leszkiem Kołakowskim na czele, Strzelecki wyróżnia się jednak swoistą stałością przekonań. Jego heterodoksyjny socjalizm zasadniczo ukształtował się już w okresie okupacji, w ogniu płonącej Warszawy i w cieniu Auschwitz. W „Epoce Pieców” – jak sam pisał. Kształtował się w rezultacie krytyki teoretycznych przeżytków ortodoksji II Międzynarodówki – rezonujących wciąż zarówno w szeregach międzywojennych partii socjalistycznych, jak i w ruchu komunistycznym i później w oficjalnej doktrynie tzw. realnego socjalizmu – inspirowanej początkowo lekturą Hendrika de Mana, dziś już nieco zapomnianego belgijskiego teoretyka, autora bestsellerowej przed wojną Psychologii socjalizmu, w dialogu z katolickim personalizmem i w poszukiwaniach etycznych fundamentów przyszłej socjalistycznej wspólnoty. Strzeleckiego wyobrażenia o socjalizmie z lat osiemdziesiątych XX wieku nieznacznie tylko różnią się od poglądów, które głosił podczas tużpowojennych głośnych sporów o tzw. humanizm socjalistyczny.
Strzelecki uchodził zarazem za epigona i symbol polskich tradycji socjalistycznych, uosabianych od końca XIX wieku przez PPS. Tradycje te na różne sposoby są reinterpretowane i włączane dzisiaj w różne pakiety postulatów na rzecz społecznej „korekty” kapitalizmu. Oczywiście nie grają w nich w żadnym razie wiodącej roli, jednak sam „mit PPS” bliski jest szerokim kręgom polskich liberalnych intelektualistów. Symptomatyczne są pod tym względem słowa Pawła Śpiewaka: „Najpiękniejsza polska tradycja polityczna to tradycja przedwojennego PPS. Propaństwowa, niepodległościowa i związana z krytyczną inteligencją. Polska może być z niej dumna. To tradycja pewnej szlachetności odruchów, altruizmu, ideowości” (http://www.krytykapolityczna.pl/TekstypozaKP/SpiewakPolscebrakujelewicy/menuid-102.html). Do mitu tego, choć może nie zawsze wprost, odwołuje się również książka Grochowskiej. Oparty jest on w dużym stopniu na motywie społecznikowskiego zaangażowania i inteligenckiej „troski o lud”. W świetle tego mitu rodzimy socjalizm zdaje się sprowadzać do moralnego odruchu, przyjmując raczej formę przeciwdziałania najbardziej widocznym patologiom kapitalizmu, niż sięgać wzrokiem ku horyzontom szerokiej emancypacji. I choć oczywiście tego rodzaju interpretacje socjalistycznej tradycji nie są bezpodstawne (ba! mają mocne uzasadnienie w materiale historycznym), to jednak wykluczają niepokojąco często z pola widzenia „zwykłych”, szeregowych socjalistów i socjalistki oraz nieobcy im radykalizm i nadzieje na coś więcej niż tylko na cząstkową poprawę własnej sytuacji bytowej. Nie trzeba dodawać, że za takimi interpretacjami, nawet jeśli w sposób nie zawsze uświadomiony, stoi pewne wyobrażenie ich autorów o roli i kształcie, jakie również współcześnie winny przyjmować ruchy lewicowe.
Strzelecki, tak mocno akcentujący etyczny wymiar socjalizmu, krytykujący tak ostro charakteryzujący niektórych współczesnych mu marksistów naiwny determinizm ekonomiczny, tak konsekwentnie przypominający, że obok wolności i równości rewolucyjna triada obejmuje również postulat braterstwa, zdaje się doskonale wpisywać w tego rodzaju interpretacje. Bez wątpienia w myśleniu Strzeleckiego o socjalizmie „walka klas” jest pojęciem niemal nieobecnym, nie znaczy to jednak, że jego spuścizna nie poddaje się odczytaniu bardziej radykalnemu niż optyka proponowana przez liberalne interpretacje, bliska również książce Magdaleny Grochowskiej. Był bowiem Strzelecki nie tylko marzycielem śniącym o „lewicowo-humanistycznej utopii”, lecz również przenikliwym krytykiem społecznym i autentycznym entuzjastą samodzielnych, emancypacyjnych dążeń świata pracy. W jego „opowieści o braterstwie i solidarności” radykalizm etyczny i radykalizm polityczny są nierozerwalnie ze sobą powiązane, jak awers i rewers tej samej monety. Braterstwo, tak jak pojmował je Strzelecki nie koryguje bowiem, lecz w istocie znosi kapitalizm. Miejmy nadzieję, że faktu tego nie przysłoni czytelnikom i czytelniczkom ani jego umiarkowanie („Hamlet” – tak jeden z rozdziałów zatytułowała Grochowska), ani – dziś wyglądające nieco naiwnie – nadzieje, jakie pokładał w Janie Pawle II i katolicyzmie społecznym. Strzelecki, czytany w sposób bardziej radykalny, czasem nawet nieco „pod włos”, okazać się może cennym sojusznikiem w dzisiejszych zmaganiach o wszystkie z wartości tworzących rewolucyjną triadę.