…co takiego robiłem przez całe życie?
Gilles Deleuze, Felix Guattari, Co to jest filozofia? ((G. Deleuze, F. Guattari, Co to jest filozofia?, tłum. P. Pieniążek, Gdańsk 2000, s. 8.))
Historia egzystencjalna Ewy Domańskiej ((Ewa Domańska, Historia egzystencjalna: krytyczne studium narratywizmu i humanistyki zaangażowanej, Warszawa 2012.)) to ważna książka – ważna nie tylko dla historyków, choć wiele z jej głównych tez zostało wyprowadzonych z „materiału”, którego dostarczył rozwój historiografii w drugiej połowie dwudziestego wieku. Mają one jednak znacznie szerszy, obejmujący całą współczesną humanistykę, zasięg. Jest to bowiem próba całościowej, prowadzonej na metapoziomie diagnozy przemian, które dokonały się ostatnio w humanistyce.
To właśnie główny z powodów, dla których książka ta może się okazać dla przedstawicielek wielu humanistycznych dyscyplin inspiracją do refleksji, punktem wyjścia do dyskusji – a czasem pewnie i okazją do niezgody, polemiki, impulsem do tego, by stworzyć własną, alternatywną narrację o kondycji współczesnej humanistyki.
Autorka stawia pytanie, na postawienie którego nie należy – pace Deleuze i Guattari – czekać, aż nadejdzie starość: co takiego właściwie robiliśmy/robiłyśmy przez całe życie? Co takiego właściwie robimy teraz? Zwykle brakuje nam czasu, żeby je postawić: trzeba domknąć i rozliczyć aktualny grant, złożyć wniosek na następny grant, przygotować zajęcia, dorobić na boku dydaktyką albo tłumaczeniami, a przy okazji brać udział w „wyścigu po teorię” ((Zob. A. Loomba, Kolonializm/Postkolonializm, tłum. N. Bloch, Poznań 2011, s. 13.)) . A jednak nie można czekać z nim, aż będziemy starzy i bogaci: nie tylko dlatego, że pewnie nigdy tego nie doczekamy, ale także dlatego, że uświadomienie sobie własnego usytuowania, niedalekiej przeszłości, która nas określa, i możliwych perspektyw działania jest czymś fundamentalnym nawet w przypadku skromnej, jednostkowej działalności badawczej.
Wyjść z więzienia języka
Co zatem my, humanistki, jak dotąd robiłyśmy? Próba odpowiedzi na to pytanie każe Ewie Domańskiej zarysować historię postmodernizmu (czy też „paradygmatu tekstualno-konstruktywistycznego” jako paradygmatu dominującego humanistyce w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, jednak dziś należącego już do przeszłości). Owo spojrzenie wstecz na postmodernizm i próba opisania, co wyłoniło się po jego końcu zdominowane są przez perspektywę problematyki historiografii oraz filozofii historii. Autorka chce opisać „przemiany zachodzące w angloamerykańskim nurcie narratywistycznej filozofii historii od lat 60. XX wieku do dnia obecnego” ((E. Domańska, Historia..., s. 13.)) . Jak podkreśla, „narratywizm uobecnia paradygmat tekstualno-konstruktywistyczny w badaniach historycznych” ((Tamże, s. 15.)) . Otrzymujemy więc fascynujący opis ewolucji nurtu narratywistycznej historiografii i filozofii historii (metahistorii, używając określenia Haydena White’a).
Paradygmat narratywistyczny w historiografii jest wcześniejszy od hegemonii french theory: cofamy się do jego inspirowanych filozofią analityczną początków w latach sześćdziesiątych, łączonych z nazwiskami Williama Draya i Arthura C. Danto, kiedy dominowały w nim kwestie wyjaśniania historycznego i struktury narracji historycznej. Druga faza, której najsłynniejszymi przedstawicielami są Louis O. Mink i Hayden White, to okres dominacji problematyki retorycznego wymiaru pisarstwa historycznego. Wreszcie faza trzecia, której przedstawiciele to Frank Ankersmit i Dominick LaCapra, zostaje zdominowana przez problematykę reprezentacji. Kwestia ta jest jednak obecna wcześniej: nacisk na reguły rządzące pisarstwem historycznym sprawił, że narratywistyczna filozofia historii od początku ciążyła ku tekstualizmowi. Już pierwsza faza narratywistycznej refleksji wiąże problematykę tego pola z kwestiami odniesienia, relacjami łączącymi zdania historyczne lub większe jednostki tekstu z rzeczywistością. Na razie stawką jest jeszcze wyjaśnianie: Danto proponuje, by oprócz wyjaśniania nomologiczno-dedukcyjnego uznać istnienie specyficznego dla historii wyjaśniania narracyjnego ((Tamże, s. 27.)) . White uzna już, że akcent należy położyć na historiografię jako szczególny rodzaj pisarstwa: dlatego zwraca uwagę na retoryczny wymiar tekstu historycznego, definiując go jako „werbalną strukturę wyrażaną w narracyjnej prozie dyskursu” ((H. White, za: E. Domańska, Historia…, s. 34.)) i rozwijając teorię czterech tropów (metafory, metonimii, synekdochy i ironii). Wprowadza też rozróżnienie, które uznajemy za fundamentalne dla konstruktywizmu: rozróżnienie między zdarzeniem a faktem historycznym. Zdarzenie – to, co przeszłe, to, co się wydarzyło – jest dla nas całkowicie niedostępne i właściwie nic nie możemy o nim powiedzieć; fakt natomiast, konstruowany przez historyka za pomocą dostępnych mu narzędzi, „pozostaje zjawiskiem czysto językowym” ((Tamże, s. 37.)) . Zamknięcie praktyki naukowej w więzieniu języka faktycznie przez pewien czas sprawiało wrażenie najsensowniejszej możliwości – nie tylko w odniesieniu do historii, ale humanistyki w ogóle; rodzi ono jednak trudności, które pod koniec dwudziestego wieku zaczęły dawać się we znaki badaczom. Kwestia materialnego „zewnętrza”, niepoznawalnego i właściwie redundantnego, zaczęła stawać się niewygodna z powodów tak epistemologicznych, jak etycznych i politycznych. Prawa rządzące dyskursem usunęły z pola widzenia zarówno to, co materialne, jak i sprawczość podmiotów (ludzkich i nie-ludzkich).
W obrębie filozofii historii potrzeba wyjścia poza paradygmat tekstualno-konstruktywistyczny zaznaczyła się pod postacią skupienia na motywach doświadczenia historycznego, traumy i pamięci; nie zawsze jednak oznaczało ono oddanie sprawiedliwości temu, co materialne – co podkreśla Domańska, krytykując abstrakcyjność rozważań Ankersmita o doświadczeniu wzniosłości ((Tamże, s. 68-75.)) . Bardziej obiecujące są według niej inne, nowsze tendencje, świadczące o rzeczywistej zmianie ram interpretacyjnych, o „fakturyzacji” (w przeciwieństwie do wcześniejszej tekstualizacji) rzeczywistości: jedną z nich jest „zwrot ku rzeczom”: rosnące zainteresowanie badaniem kultury materialnej i pojmowanie dostępnych nam świadectw przeszłych zdarzeń jako materialnych śladów przeszłości, a nie tekstualnych zapośredniczeń. „Jeśli XIX wiek był wiekiem faktów, XX – wiekiem interpretacji, to XXI może okazać się stuleciem śladów interesujących zwłaszcza w ich aspekcie materialnym” ((Tamże, s. 81.)) .
Rzekome pozytywistyczne skrzywienie tradycyjnej historii, na które odpowiedzią miał być zwrot narratywistyczny, jest zresztą w dużej mierze mitem, jak przekonuje autorka Mikrohistorii, dokonując demontażu stereotypu historyka-pozytywisty i przedstawiając genealogię pojęcia faktu historycznego. Pojęcie to, mające genezę w piętnastowiecznym dyskursie prawnym, od początku odnosiło się do czegoś niedostępnego bezpośrednio, rekonstruowanego za pomocą świadectw. Dla klasyków historii, takich jak Leopold Ranke, którym przypina się łatkę „pozytywistów”, fakt nie był więc żadnym budulcem rzeczywistości, jej daną na początku jednostką, ale konstruktem ((Tamże, s. 82-86.)) .
Zarysowując projekt nowej metodologii, autorka przywołuje najbardziej obiecujące tendencje w dzisiejszej humanistyce, zwracające uwagę na sprawczość tego, co nie-ludzkie: studia nad rzeczami oraz posthumanizm. Zwrot językowy należy już do przeszłości; jego miejsce jakie zajął „zwrot performatywny” czy też „zwrot ku sprawczości”: krytyka postmodernizmu z pozycji materialistycznej, kładącej nacisk na sprawczość ontologii jest więc niezbędnym warunkiem uprawiania nowoczesnej humanistyki; jak deklaruje Domańska:
praca ta stanowi krytyczne studium postmodernizmu prowadzone nie – co zazwyczaj ma miejsce – z pozycji konserwatywnego światopoglądu, lecz z punktu widzenia innego paradygmatu, który uwidocznił się w humanistyce w końcu lat 90. i określany jest mianem posthumanistyki czy humanistyki nie-antropocentrycznej ((Tamże, s. 13.)) .
Jako przedstawicieli tego nurtu wymienia Donnę Haraway, Rosi Braidotti i Bruno Latoura. Dlatego w rozdziale 6. (którego wcześniejsza wersja została zaprezentowana na podsumowującej polską recepcję poststrukturalizmu konferencji „French Theory w Polsce” ((Zob. French Theory w Polsce, red. E. Domańska, M. Loba, Poznań 2010.)) ) nawołuje: Forget Foucault! Zamieńmy kategorie władzy i oporu na „»ekologiczną« ideę symbiotycznych relacji i wspomagającej przetrwanie kooperacji, a także (współ)kształtowania świata, przede wszystkim przez przemianę wspólnoty i samego podmiotu ((E. Domańska, Historia…, s. 144.)) .
Efekt Rorty’ego-Lyotarda?
Z radością witamy zatem koniec sporów o to, czy rzeczywistość faktycznie istnieje i przerzucania się zarzutami metafizyczności czy esencjalizmu. Jednak w owej deklaracji zmiany paradygmatów gubi się coś ważnego: stopień, w jakim za wykroczenie poza ograniczenia tekstualizmu odpowiada sama french theory.
Trzeba bowiem zauważyć, że w ujęciu Domańskiej postmodernizm oraz dominacja french theory, czyli popularność francuskiego poststrukturalizmu w anglojęzycznym świecie teoretycznym (a za jego pośrednictwem również w humanistyce obszarów peryferyjnych) traktowane są tu jak dwa aspekty tego samego zjawiska. Zwrot językowy, tekstualizm, koniec metafizyki i wielkich narracji oraz model słabej podmiotowości uznawane są za sposoby przejawiania się tego samego nurtu intelektualnego czy też paradygmatu. Jest to stosunkowo mało dyskusyjne. Jednak pewne wątpliwości może budzić uznanie francuskiego poststrukturalizmu jako całości za nurt, do którego stosują się powyższe określenia.
Takie jednostronne ujęcie poststrukturalizmu pomija obecny w jego obrębie nurt materialistyczny, który jest źródłem wielu rozpoznań nowej materialistycznej humanistyki. Wiąże się on oczywiście głównie z filozofią Deleuze’a – twórcy klasycznej materialistycznej ontologii, który nigdy nie zaprzątał sobie głowy końcem metafizyki. Sam Foucault, wielokrotnie przywoływany przez Domańską jako negatywny punkt odniesienia, również nie do końca mieści się w schemacie konstruktywisty głoszącego wszechobecność mitycznej „władzy”. Nie tylko bowiem próbował przedstawić teorię materialnych (w odróżnieniu od dyskursywnych) urządzeń władzy, ale i podkreślał ich lokalny, historyczny charakter (Foucault jako historyk jest zresztą, co zaskakujące, wielkim nieobecnym tej pracy: brak w niej niestety omówienia i krytyki jego sposobu uprawiania historii z perspektywy metodologicznej).
Obecność tego rodzaju stanowisk w obrębie french theory umożliwiła ostatecznie wyjście poza dychotomię esencjalizm-konstruktywizm. Deleuzjanizm Rosi Braidotii, jednej z czołowych przedstawicielek posthumanizmu, przemawia sam za siebie. Fakt, że teoria Foucaulta stała się, zarówno w Polsce (za sprawą seminariów Fundacji Panoptykon, podejmującej liczne interwencje w sprawie wprowadzania w Polsce nowych technik nadzoru ((http://panoptykon.org/content/sie-panoptykon)) ), jak i na Zachodzie (za sprawą np. Surveillance Studies Network ((http://www.surveillance-studies.net/)) ) podstawą empirycznych studiów nad „społeczeństwem nadzorowanym” i działań politycznych, również nie pozwala postrzegać go jako „postmodernisty”.
W związku z powyższym można także mieć pewne wątpliwości odnośnie tezy, że za bierność polskich humanistów w latach dziewięćdziesiątych odpowiada „efekt Foucaulta”, każący wierzyć we wszechobecność władzy i niemożność skutecznego jej przeciwdziałania ((E. Domańska, Historia…, s. 156-160.)) . Jeśli faktycznie miałby za to odpowiadać efekt wywierany przez któregoś ze wszechpotężnych teoretyków, nie zaś instytucjonalne uwarunkowania, byłby to raczej „efekt Rorty’ego-Lyotarda”: postmodernizm faktycznie wpasował się dobrze w wywołany postkomunistycznym ukąszeniem klimat intelektualny każący głosić tezy o końcu historii czy też końcu antagonizmów politycznych. Kondycja ponowoczesna Lyotarda i Przygodność, ironia, solidarność Rortyego, z ich naciskiem na kres metafizyki i wielkich narracji, apoteozą wielości różnic oraz liberalizmem jako ostatnią siłą pozostałą na placu boju są, moim zdaniem, w większym stopniu odpowiedzialni za pozbawienie polskiej (i nie tylko) teorii wszelkiego potencjału emancypacyjnego. Wskutek potraktowania stanowisk Lyotarda i Rortyego jak metonimii całego francuskiego poststrukturalizmu pozostali przedstawiciele tego nurtu – nawet tak mało do niego pasujący, jak np. Deleuze – byli czytani tak, by ich odpolitycznić oraz dopasować do paradygmatu „zwrotu językowego/relatywizmu/konstruktywizmu”.
Bruno Latour stwierdził, że nigdy nie byliśmy nowocześni ((B. Latour, Nigdy nie byliśmy nowocześni, tłum. M. Gdula, Warszawa 2011.)) ; dzięki jego interwencji teoretycznej możemy traktować zarówno nowoczesność, jak i jej liczne krytyki jako nie do końca trafne próby poradzenia sobie z problemem nowoczesnej Konstytucji. Jednak jako czytelnicy french theory, być może nie zawsze i nie do końca byliśmy ponowocześni: nie wszystkie propozycje teoretyczne jej przedstawicieli dadzą się zamknąć w definicji przebrzmiałego paradygmatu postmodernistyczno-konstruktywistycznego. Jeśli nie będziemy ani przeceniać hegemonii i jednolitości tego kierunku, ani uznawać, że french theory jest tożsama z postmodernizmem, dostrzeżemy, że wciąż ma nam ona wiele do zaoferowania.