W jednym ze swoich esejów ((Z. Bauman, In Search of Politics, Cambridge 1999.)) Zygmunt Bauman podejmuje temat egzystencjalnej trwogi wzbudzanej przez świadomość skończoności naszej egzystencji. Wedle Baumana świat przed-nowoczesny radził sobie z lękiem przed śmiercią poprzez silne wplecenie indywidualnej egzystencji w wieczność życia pozadoczesnego. W świecie nowoczesnym rolę tę wzięły na siebie dwa filary: naród i rodzin Oba oferowały bezpieczne i bezproblemowe przekształcenie indywidualnej śmiertelności w zbiorową nieśmiertelność, która uzasadniała znaczenie i cel jednostkowego życia. Nasz współczesny świat naznaczony jest rozpadem tych dwóch filarów i towarzyszącym mu wzrostem egzystencjalnej niepewności. Z tą ostatnią radzimy sobie poprzez rozparcelowanie potężnej trwogi na małe, możliwe do zarządzania lęki, powiązane z bezpieczeństwem i integralnością (śmiertelnego) ciała. Owa strategia samodzielnego radzenia sobie z nieuchronnym zanikaniem podmiotu umożliwia jednostce zaangażowanie w obsesyjne działania (takie jak zbijanie wagi) właśnie po to, by uniknąć prawdziwego problemu. Nasze obsesje pomagają wyprzeć traumatyczną świadomość umierania, jednocześnie dostarczając nam zastępczego poczucia wspólnoty z podobnie do nas rozbitymi jednostkami, pozostawionymi samym sobie z ich autonomicznym „byciem ku śmierci”.
W innym znaczącym eseju Bauman ((Tegoż, Liquid Fear, Cambridge 2006.)) łączy powstanie państwa socjalnego z dokuczliwym problemem zarządzania strachem, który stał się jeszcze bardziej palący wraz z rozpadem przednowoczesnych więzów pokrewieństwa i organicznego osadzenia jednostki. Tutaj działa ta sama co wcześniej logika: rozpad państwa socjalnego prowadzi oczywiście do wzrostu poczucia strachu w każdej możliwej formie: od terroru po katastrofy naturalne itp. Wszystko to brzmi całkiem przekonująco, jednak bieżące wydarzenia w Bułgarii ukazują możliwe ograniczenia podobnego podejścia. Dokładnie rzecz biorąc, co wtedy, gdy wynikiem demontażu państwa dobrobytu i powiązanych z nim sposobów zarządzania strachem jest zanik samego strachu? Ostatnia epidemia samobójstw, spośród których najbardziej dramatyczne było siedem przypadków samopodpalenia (cztery z nich zakończyły się śmiercią) zdaje się sugerować, inaczej niż oczekiwałby Bauman, że autonomiczna jednostka zostawiona sama sobie nagle traci łańcuchy strachu i wpada w nicość. Dwunastego marca 2013 roku pierwszy mężczyzna, który się podpalił, zmarł, powodując wzrost współczynnika skuteczności samospaleń związanych z bieżącymi protestami do 50%. Dzień później, a więc w dniu, gdy władze objął nowy ekspercki rząd Bułgarii, miało miejsce czwarte samospalenie, dokonane dokładnie naprzeciw pałacu prezydenckiego. Trzy kolejne nastąpiły niedługo potem, podnosząc liczbę samopodpaleń do siedmiu ((Wedle innych obliczeń sześciu. Jeden z przypadków został uznany za niezwiązany z protestami, będąc raczej kulminacją serii prób samobójczych chorej psychicznie kobiety. Wydaje mi się jednak, że czas tej próby i jej forma pozwalają zaliczyć ją w poczet samopodpaleń będących częścią protestów)) . Ostatni z mężczyzn, który się podpalił, płonąc, przebiegł 300 metrów. 24 marca zmarł po wielu dniach śpiączki farmakologicznej zastosowanej w obliczu 95% oparzeń ciała ((http://www.spiegel.de/international/europe/man-dies-in-sixth-bulgarian-self-immolation-in-less-than-a-month-a-890444.html [dostęp: 2 kwietnia 2013].)). Tego samego dnia 73-letni mężczyzna próbował się podpalić naprzeciw siedziby prezydenta i tylko interwencja strażników powstrzymała go w ostatnim momencie ((http://www.novinite.com/view_news.php?id=148938 [dostęp: 2 kwietnia 2013].)). Odesłano go do szpitala psychiatrycznego, ale wydaje mi się, że to zły adres. Psychiatra nie może wyjaśnić złowieszczej fali samobójstw, podobnie jak i socjolog. Być może jest to zadanie dla ekonomistów politycznych, jednak ci (wciąż) milczą.
*** W moim poprzednim tekście o protestach w Bułgarii ((http://www.criticatac.ro/lefteast/real-power-directly-to-the-people/ [dostęp: 2 kwietnia 2013].)) próbowałam podjąć w obszernej formie kwestię języków protestów (syntetyczna, nowa mowa łącząca komponenty liberalne i nacjonalistyczne, skrywająca się za pustym znaczącym „ludowego społeczeństwa obywatelskiego”), ale te akty samopodpaleń, podobnie jak liczne inne akty z udziałem ognia i palenia dowiodły, że powinniśmy odnieść się także do granic „języka”. Czym jest gest taki, jak publiczne samopodpalenie, jeśli nie załamaniem języka, i właśnie przez to najbardziej radykalnym sposobem przekazania własnego głosu? Przemierzyliśmy zatem drogę od pustych znaczących protestów (znaczących bez znaczonych) do paradoksalnych pól znaczeniowych śmierci, zdominowanych przez znaczone bez znaczących. Wydaje się, że doświadczenie transformacji ustrojowej było tak bezsensowne, że zaprzecza rozumowi. Niedopasowanie pomiędzy ustalanymi przez rządzących znaczącymi transformacji, które usiłują zorganizować nasze jej rozumienie i rzeczywistym doświadczeniem ludzi nie daje się przezwyciężyć. A zatem ludzie, którzy dokonują samopodpaleń, odpowiedzieli na traumatyczny, nonsensowny rdzeń „życia” po 1989 roku za pomocą jedynej możliwej odpowiedzi – poprzez śmierć.
Ogień jest najwyraźniej znakiem owego ruchu protestu. Protesty rozpoczęły się pod hasłem „spalmy monopole”, a ludzie wylegli na ulice, paląc rachunki za prąd, by nadać estetyczną siłę żądaniom nacjonalizacji przedsiębiorstw dostarczających energię. Potem nastąpiło publiczne palenie konstytucji, marsze z pochodniami na siedzibę jednego z operatorów energetycznych, kulminacją były zaś oczywiście wspomniane samospalenia. Jeśli trzymać się pewnego rodzaju podstawowego, ad hoc rozumienia katarktycznej, symbolicznej funkcji ognia, pytanie narzuca się samo: z czego chce się oczyścić bułgarskie społeczeństwo? Moja odpowiedź brzmi: ludzie chcą pozbyć się polityki. Co próbowałam pokazać to to, że główną działającą logiką, którą tu dostrzegam, jest wykluczenie mediacji symbolicznej. Logika ta umożliwiła bezbolesne przejście od protestów przeciwko zagranicznym operatorom sieci energetycznych do protestów, które radykalnie zakwestionowały całą teleologię budowaną po 1989 roku. Dlatego w ciągu tygodnia ruch zmienił swoje cele z nacjonalizacji przedsiębiorstw energetycznych na „rewizję całej transformacji”, zniesienie systemu partii politycznych, radykalne zmniejszenie liczebności parlamentu itd. Interesujące jest to, że żądania te ujmowane są w języku tej samej transformacji, przeciwko której ludzie się buntują.
A zatem, z jednej strony ludzie wykorzystują liberalny język społeczeństwa obywatelskiego, przejrzystości i tak dalej. Z drugiej zaś, łączą go z nacjonalistycznym rejestrem i estetyką: protesty zdominowane są przez flagi narodowe. Towarzyszą im dziewiętnastowieczne pieśni narodowowyzwoleńcze i wizerunki bohaterów narodowych. W pewien sposób ludzie zachowali liberalną wydmuszkę własnego dyskursu, ale opróżnili ją z antyetatystycznej zawartości. W rzeczywistości są bardzo etatystyczni: domagają się, by rząd nacjonalizował i w końcu zorganizował się w taki sposób, by zapewnić godne warunki życia. Taka organizacja protestu okazuje się coraz bardziej funkcją pragnienia bezpośredniego przejęcia państwa przez społeczeństwo obywatelskie. Wykorzystanie antypolitycznego, syntetycznego języka liberalno-nacjonalistycznego nie jest tylko kwestią przyzwyczajenia czy jego bezpośredniej dostępności. Język narodowy i język społeczeństwa obywatelskiego mają swoją własną dynamikę: posiadają niezmiennie postpolityczny ładunek, który napędza własną wizję protestujących o postpolitycznej, wolnej od konfliktów harmonii. Język narodowy zawiera specyficzną „ontologię”: „jesteśmy poza lewicą i prawicą, wszyscy jesteśmy Bułgarami!”. Język (neo)liberalny z kolei jest antypolityczny w wyniku dokonanej przez dysydentów z lat osiemdziesiątych konceptualizacji „społeczeństwa obywatelskiego” jako bezpiecznej ostoi wolnej od wszechobecnych polityczno-ideologicznych nacisków państwa totalitarnego.
Powiedzmy zatem, że zarówno panowie, jak i poddani podzielają uniwersalne wartości społeczeństwa obywatelskiego, przejrzystości, rozwoju narodowego, sprzeciwu wobec mafii i tak dalej. Rejestr symboliczny, jakiego używają, jest niemal identyczny i występuje tu całkowite nałożenie się języków. Mimo to komunikacja zupełnie nie zachodzi. Protestujący wołają: „eksperci i społeczeństwo obywatelskie!”, a prezydent, który powołał nowy rząd, odpowiada: „ależ oczywiście, to są eksperci, którzy będą służyć społeczeństwu obywatelskiemu, a nie interesom partyjnym”. I w tym dokładnie momencie przed prezydencką siedzibą ma miejsce kolejne samopodpalenie. Komunikacja spełza na niczym. Coś ją uniemożliwia. Co takiego? Sądzę, że chodzi tu o eksces niesymbolizowalny przez języki i ideologię, jakie ustabilizowały się po 1989 roku. Chodzi o ekonomię polityczną, która oczyszczana z jakiejkolwiek politycznej zawartości, wciąż pozostaje nietknięta, powodując skutki, które przede wszystkim wywołały protest. Wskazówki dostarcza taki oto propagandowy obrazek:
Napis głosi: „Przez 45 lat Bułgarią rządziła tylko jedna partia. Wtedy chleb kosztował 30 stotinek, bilet autobusowy – 6, jogurt – 23, olej do smażenia – tylko 1 leva. Ponad 20 lat minęło i dziś mamy wiele partii politycznych, ale chleb kosztuje ponad 1 leva, bilet – 1 leva, a olej 3 levy. Wniosek: taniej jest utrzymywać jednego pasożyta niż dziesiątki takich...”.
W obrazku tym kondensuje się szeroko rozpowszechniona opinia, że to duża liczba partii i parlamentarzystów wysysa zasoby, które powinny być przeznaczone dla narodu. Czy nie widzimy tu cienia konkurencyjnej walki o szczątki państwa dobrobytu? Artykuł we wpływowej gazecie „24 godziny”, opublikowany w związku z protestami, otwarcie wychwala niepartyjny reżim ustanowiony po faszystowskim zamachu stanu w 1934 roku. Zamiast tracić czas na pozbawione znaczenia debaty parlamentarne, polityczni przywódcy kraju mogli skupić się na praktycznych wysiłkach ukierunkowanych na rozwój gospodarki ((http://www.24chasa.bg/Article.asp?ArticleId=1838046&fb_action_ids=589158544445033&fb_action_types=og.likes&fb_source=other_multiline&action_object_map={%22589158544445033%22%3A278409285624559}&action_type_map={%22589158544445033%22%3A%22og.likes%22}&action_ref_map=[] [dostęp: 2 kwietnia 2013].)). Dlatego traktuję cały antypolityczny dyskurs „ludowego społeczeństwa obywatelskiego” jako wskazujący na coś poza sobą samym: to ekonomia polityczna jest ukrytą pustką, wokół której pragnienie protestów „społeczeństwa obywatelskiego” krąży, ale której nie może dosięgnąć. Poddana logice permanentnego przemieszczenia, antypartyjna retoryka funkcjonuje nieco podobnie jak antysemityzm w retoryce nazistowskiej: personifikuje abstrakcyjne „żelazne prawa” kapitału poprzez podstawienie konkretnych jednostkowych bytów (literalnie – konkretnych przywódców politycznych) w miejsce abstrakcyjnych, bezosobowych form akumulacji kapitału. W procesie tym, oczywiście, walka antykapitalistyczna jest przemieszczona, ale czasem fantazmatyczne zniekształcenie jest jedynym możliwym dojściem do niesymbolizowalnego Realnego kapitalistycznego antagonizmu.
Syntetyczne, postpolityczne „ludowe społeczeństwo obywatelskie” zmierza do zduszenia w zarodku wszelkich źródeł braku jedności. Największym z tych źródeł jest sam kapitalizm, nawet jeśli bezpośrednie doń odniesienia nie są obecne w retoryce protestu. Mimo to są pewne przesłanki, by mieć nadzieję, że protestujący mogą zradykalizować się w kierunku bardziej otwartej walki antykapitalistycznej: przykładowo ich zdecydowane odnoszenie wszelkiego zła do 1989 roku raczej niż do lat wcześniejszych, wyraźny brak retoryki antykomunistycznej, włączenie w ruch walki przeciw prywatyzacji kolei państwowych...
Dlatego też nie powinniśmy zbyt łatwo potępiać (strukturalnie koniecznej) niespójności ideologicznej protestów, ale raczej radykalizować ich nietolerancję wobec społecznego antagonizmu i wzniecać obecny weń utopijno-totalitarny impuls do osiągnięcia społeczeństwa wolnego od konfliktu. Nawet jeśli oznacza to wyrok śmierci na to, co polityczne.
Podsumowując, z pewnością mamy tu do czynienia nie tylko z redeskrypcją pojęcia „społeczeństwa obywatelskiego”. Sama sfera pośrednicząca jako taka, z pełną świadomością siebie jako społeczeństwa obywatelskiego, paradoksalnie usiłuje usunąć jakiekolwiek zapośredniczenie. W ten oto sposób zmierza do samozniesienia. Ludzie chcą porządku wolnego od antagonizmu i reprezentacji. Porządku, gdzie każdy reprezentuje tylko siebie, a zarazem pozostaje w pełnej harmonii z innymi. Oto czego chcą ludzie: porządku wolnego od dwóch podstawowych elementów, które ustanawiają to, co polityczne jako takie. Jeśli przyjmiemy, że to, co polityczne, jest na poziomie ontycznym wyrażane poprzez struktury pośredniczące, jak partie, parlamenty itp., które okiełznują fundamentalne, strukturalne antagonizmy w nowoczesnym społeczeństwie kapitalistycznym, to wtedy żądania protestujących wymierzone są w serce tego, co polityczne, ale także – przynajmniej potencjalnie – w kapitalizm. Jeśli dzięki jakiemuś zrządzeniu losu protestujący dostaną to, czego chcą, to czy wciąż będziemy mogli nazwać nową konfigurację społeczeństwem obywatelskim? Myślę, że właśnie poprzez dokonanie desperackiego uderzenia, by oczyścić system polityczny raz na zawsze z jego konstytutywnego ekscesu, urzeczywistnia się potencjalnie radykalna, antysystemowa natura protestów. Gdyby ludzie usunęli ową nadmiarową anomalię, która ich tak bardzo denerwuje, ale która podtrzymuje system, rozsadziliby system jako taki. To, co jest próbą reformy systemu w myśl zasady „autentyczne społeczeństwo obywatelskie nastąpi po tym fałszywym”, może równie dobrze doprowadzić do zniesienia samego systemu. Mogą oni nie być zadowoleni z rezultatu: , zamiast nastania lepszego, nie będzie już żadnego społeczeństwa obywatelskiego, ale ryzyko jest warte podjęcia.
Oczywiście kluczowe pytanie dotyczy tego, jak zaktywizować rewolucyjną transformację. Wróćmy na chwilę do samopodpaleń. W samospaleniu podmiot i przedmiot przemocy są tożsame, podczas gdy moment „boskiej” przemocy przeciwko systemowi ma dopiero nadejść... Nawet jeśli akty te są znakiem totalnej desperacji raczej niż rewolucyjnego zapału, są wciąż przejmującymi aktami protestu i jako takie są częścią sytuacji. Rezultat jest taki, że ludzie przestali się bać, a to zawsze najniebezpieczniejszy moment dla każdego status quo. Kluczowym pytaniem jest to, jak przekształcić utratę prywatnego strachu przed śmiercią w niestrwożone zbiorowe unicestwienie sytuacji? Jak uzewnętrznić autodestrukcyjny impuls? Być może odpowiedź jest już zawarta w pytaniu. Heraklit utrzymywał, że ogień to podstawowy żywioł, gdyż przekształca jedną substancję w drugą, sam nie będąc substancją. Czy możemy zatem pomyśleć o ogniu jako o specyficznym katalizatorze, który umożliwia reakcję, by potem zniknąć? Ogień pośredniczy między potencją a aktualnością zbiorowego niestrwożenia, ale w tym procesie unicestwia sam siebie, znika. Oczywiście, to nie tylko pytanie o ogień, ale i o podmiot w ogniu, który ma umrzeć. Podmiot unicestwia siebie, ale płomień jego prywatnej śmierci oznacza wyrok śmierci wydany na sytuację.
Przełożył Wiktor Marzec