W opublikowanym ostatnio wpisie na blogu Verso, Judith Butler pomstuje na militarystyczny szowinizm Donalda Trumpa – wyrażony w haśle America First – oraz na „nieetyczne lub przestępcze próby samowywyższenia” podczas kryzysu związanego z Covid-19. Znana filozofka naświetla Niefajny Amerykanizm prezydenta, który starał się wykupić dla USA „wyłączność” na szczepionkę opracowywaną przez niemiecką firmę CureVac, a jednocześnie przypomina o okrucieństwach samej Europy, zamykającej granice dla uchodźców.
Wulgarny szowinizm Trumpa nie powinien być żadną niespodzianką; w 2016 roku rozpoczął on swoją kampanię prezydencką porównaniem imigrantów z Meksyku do przestępców i gwałcicieli, a wiece przeplatał obficie seksistowskimi zaczepkami. Oczywiście, niedawne doniesienia o prezydenckiej bierności mogą świadczyć o nim jeszcze gorzej niż afera CureVac, przynajmniej z perspektywy osób zakładających, że prezydent odpowiada przede wszystkim przed obywatelami i mieszkańcami USA – zaprzeczając, jakobyśmy mieli w ogóle do czynienia z kryzysem, Trump zignorował kwestie zaopatrzenia w wentylatory, respiratory i medyczny sprzęt ochronny. Aż do połowy marca amerykańskie fabryki eksportowały duże ilości potrzebnych sprzętów do Niemiec, Belgii i Japonii. Gdy nadszedł kryzys, Trump nie użył ani swojej prezydenckiej ambony, ani uprawnień władzy wykonawczej, by przyspieszyć produkcję niezbędnego medycznego wyposażenia.
To tyle w kwestii America First.
Butler używa w felietonie pojęć, których zasadniczo unikała w trakcie długiej i pełnej sukcesów kariery - „sterowane przez rynek”, „kapitalizm”, „nierówności”. Miło to widzieć. „Kapitalizm ma swoje granice”, obwieszcza tytuł jej tekstu. A jednak ogólna nerwowość i dziwne manewry samej autorki sugerują, że czuje się ona z tymi podstawowymi pojęciami bardzo niewygodnie; sygnalizują pragnienie ich przedefiniowania, udomowienia, pacyfikacji.
Owe manewry widać na wielu frontach. Potrzeba na przykład sporej intelektualnej ekwilibrystyki, by zredukować kapitalizm do jednego z wielu -izmów zmniejszających czyjąś szansę przeżycia czy dostęp do opieki zdrowotnej. (Chociaż może to wcale nie takie trudne, skoro neoliberalna lewica robi coś podobnego właściwie bez przerwy.) Butler bardzo dba więc o to, by przywołać „nacjonalizm, białą supremację, przemoc wobec kobiet, osób queer i transpłciowych, jak również kapitalistyczny wyzysk” jako równe sobie wzajem czynniki skutkujące „radykalną nierównością”. To rytualne przywołanie – w połączeniu ze zwrotem od wyzysku do dyskryminacji („Wirus sam w sobie nie dyskryminuje, ale my, ludzie, owszem, będąc ukształtowanymi i pobudzanymi przez zazębiające się siły nacjonalizmu, rasizmu, ksenofobii i kapitalizmu”) - ma bez wątpienia oddalić ewentualne zarzuty o wulgarny marksizm, utrzymując całą narrację w bezpiecznych ramach akademicko-fundacyjnego liberalizmu. (Ów establishmentowy liberalizm potępia nierówności o tyle, o ile da się je wywieść z uprzedzeń i dyskryminacji; ma dużo mniej do powiedzenia o wyzysku i nierównościach klasowych.)
Tymczasem trwający właśnie kryzys pokazuje jasno, że klasa i dochód wpływają na dostęp do ochrony zdrowia znacznie mocniej niż inne czynniki. Stawiają one sprawę dość jasno: albo masz wystarczająco dobre ubezpieczenie zdrowotne, albo nie. Albo masz pieniądze na środki i usługi medyczne, albo nie. Jeśli odłożymy na bok doświadczenie tego zmniejszającego się nieustannie segmentu klasy robotniczej, który nadal posiada silną reprezentację związkową (a przez to dobre ubezpieczenia zdrowotne), to zobaczymy, że tak właśnie wyglądają niekoloryzowane fakty.
Zwrot Butler od wyzysku do dyskryminacji antycypował szersze zjawisko. Tuż po publikacji jej artykułu, dziennikarze różnych gazet i portali zaczęli drobiazgowo analizować rasowe rozbieżności w liczbie zakażeń Covid-19 i liczbie przypadków śmiertelnych, opierając się na ograniczonych danych z poszczególnych miast. Powinniśmy uważać, by nie wyciągać zbyt wielu wniosków z szybko zmieniających się liczb; jednocześnie trudno zaprzeczyć, że ciężar nierówności ekonomicznych w nierównym stopniu spada na niektóre sektory i grupy populacji. To także prawda, że ubóstwo koreluje – co do zasady, choć nie absolutnie – z problemami zdrowotnymi i krótszą przewidywaną długością życia. Rację mają wreszcie ci, którzy mówią, że pandemia drastycznie wyostrza nierówności (chociaż mówi o nich niewiele ponadto, co już i tak wiedzieliśmy).
Magia współczesnego myślenia esencjalistycznego polega jednak na obracaniu wybranych form dysproporcjonalności – innymi słowy, miar statystycznego prawdopodobieństwa – w coś wsobnego czy samozwrotnego: tożsamość. Karen i Barbara Fields nazwały tę formę samooszustwa racecraft (gra słów oparta na witchraft); inni nazywają ją „identytaryzmem”. Taki zabieg wyklucza pytania o to, kto jeszcze może być nieproporcjonalnie dotknięty ryzykiem – i dlaczego. Tymczasem wiele z rozbieżności przedstawianych jako motywowane rasowo koreluje dużo wyraźniej z nierównościami klasowymi. Prawdopodobieństwo nadciśnienia, chorób serca, zawałów, cukrzycy typu drugiego i poważnych chorób nerek jest odwrotnie skorelowane z dochodem; ludzie żyjący w biednych regionach rzadziej mają możliwość leczenia tych i innych schorzeń. Zarówno biali, jak i czarni [Amerykanie] z wykształceniem nie wyższym niż ogólne [high school education or less] – w ten sposób w statystyce wyodrębnia się niższą klasę pracującą – mają dziś taką samą przewidywaną długość życia; jest ona dużo krótsza niż przewidywana długość życia lepiej wykształconych (bliższych klasie średniej) sektorów populacji. Porządny opis całego zjawiska wskazywałby więc na podobieństwa w życiowych szansach i przewidywanej długości życia pomiędzy – powiedzmy – białymi mieszkańcami wschodniej części amerykańskich midlands, Afroamerykanami ze zubożałych dzielnic mieszkalnych i przedstawicielami innych mało zarabiających grup, wyniszczonych przez procesy dekapitalizacji i deindustrializacji. Nasi liberałowie uważają całą tę wizję za odpychającą, a to ze względu na ciąg myślowy, który gotowa jest uruchomić – a który prowadzi debatę z powrotem w kierunku klasy i ekonomii politycznej.
Dla porównania, w perspektywie socjalistycznej wspaniałe jest między innymi to, że nie próbuje Cię ona wylegitymować, nie żąda dowodów osobistej wartości ani wyimków z drzewa genealogicznego – a nawet tłumaczenia się z niezdrowych zachowań (jak palenie tytoniu, jedzenie wieprzowiny, picie alkoholu czy napojów słodzonych). Socjalizmu nie interesuje, skąd wzięły się u ciebie choroby współistniejące, grające szczególnie dużą rolę w obecnym kryzysie (cukrzyca, choroba serca, nadciśnienie etc.). Dostaniesz opiekę zdrowotną, której potrzebujesz, bo dostanie ją każdy. (Otrzymasz też porady związane z dietą i ćwiczeniami – oraz gwarancję, że nie będziesz dyskryminowana przez lekarzy.)
To rezultat, którego chce też Butler – dostęp do ochrony zdrowia dla wszystkich. Pod koniec swojego artykułu afirmuje nawet niespodziewanie „socjalistyczną wyobraźnię”, chociaż ujmuje ją nie w kategoriach większościowych interesów szerokiej klasy pracującej (wraz ze wszystkimi jej rasowymi, etnicznymi, genderowymi etc. sektorami), a w kategoriach szczególnych prekarności „bezdomnych, nieubezpieczonych i biednych”. Niezależnie zresztą od tego, Butler wydaje się odsuwać socjalizm w czasie ze względu na pilność kryzysu: „w czasie pandemii nikt z nas nie może czekać”. Socjalizm ma być „ideałem” - „podtrzymywanym przy życiu przez ruchy społeczne skupione na długoletniej walce, jaka stoi przed nami”.
Gdybym należał do establishmentu, sporą nerwowość wywoływałaby u mnie (teraz już zawieszona) kampania Berniego Sandersa, który raz po raz eksplicytnie atakował „klasę miliarderów”. Jednocześnie dużą ulgę przynosiłaby mi pomysłowość lewicowych intelektualistek i intelektualistów w stylu Butler, dążących do stworzenia takiego wariantu socjalizmu, który osadza go na bezpiecznych torach politycznego idealizmu, dobroczynności i filantropii, programów opartych na testach środków i liberalnej polityki „grup interesu”.
Niezaprzeczalną intelektualną biegłość Butler widać najlepiej wtedy, gdy stara się ona znaleźć zastępnik dla hasła wyborczego Sandersa: „ochrona zdrowia to prawo człowieka”. Filozofka proponuje w zamian język moralnego i „społecznego zobowiązania”: zwolennicy powszechnej opieki zdrowotnej „będą musieli przekonać Amerykanki i Amerykanów, że chcemy żyć w świecie, w którym żadne z nas nie odmawia opieki zdrowotnej komuś innemu”. Problem z taką motywacyjną redefinicją – która naśladuje zabiegi francuskich funkcjonalistów Emile’a Durkheima i Marcela Maussa sprzed prawie stu lat, mające odtworzyć coś w rodzaju socjalizmu za pomocą eksplicytnie niesocjalistycznych kategorii – polega na tym, że moralna logika zobowiązania spycha na bok wiele kluczowych pytań i nie robi w ogóle nic z samym konceptem nierówności społecznych. (Mauss wyobrażał sobie taki model nowoczesnej umowy społecznej, w którym różne klasy i sektory przekazywałyby sobie nawzajem dary.) Ujmując to nieco brutalnie, Butler proponuje w rzeczywistości rodzaj noblesse oblige: nikt (spośród tych posiadających zasoby) nie powinien odmawiać nikomu (spośród tych nieposiadających zasobów) dostępu do opieki zdrowotnej.
To odpolityczniona wersja walki o ochronę zdrowia, odciągająca nasze myśli od żądania politycznej władzy i dekomodyfikacji; w zamian mamy wspólnie przyjąć perspektywę „posiadających” i wykazać się szczodrością wobec „nieposiadających”. Ci ostatni jawią się w tak naszkicowanych intelektualnych ramach jako najbardziej zmarginalizowani i wykluczeni członkowie społeczeństwa – raczej niż wielkie, ekspansywne klasy pracujące. W momencie gdy oświecone dowartościowanie własnych interesów i szerokie poczucie solidarności klasowej dają szansę na ponowne uformowanie socjalistycznej lewicy w Ameryce, Butler usiłuje utrzymać debatę we wzniosłych rejonach liberalnej nabożności, skupionej na rozdawaniu nagan za samolubność i uprzedzenia.
Zdaje się, że ostatecznie istnieje jednak konkretna polityczna walka, którą Butler pozostaje żywo zainteresowana. Chociaż filozofka mówi swoim czytelnikom wprost, że głosowała na Berniego Sandersa w tegorocznych prawyborach w Kalifornii, sugeruje też – sześć razy w dość krótkim artykule – że Elizabeth Warren reprezentowała zasadniczo to samo socjaldemokratyczne podejście do ochrony zdrowia co Sanders. Zestawienie Sandersa z Warren – która nadal określa się „kapitalistką do szpiku kości” i która była przez długi czas oficjalnie Republikanką, dopóki w wieku 47 lat nie stwierdziła, że neoliberalizm Billa Clintona uczynił Partię Demokratyczną właściwym miejscem dla jej poglądów – możliwe jest tylko przy znaczącym upiększeniu faktów. Potrzeba też przynajmniej trochę myślowych wybiegów, by zredukowany plan Warren wydał nam się tym samym, co kompleksowy program opieki zdrowotnej dla wszystkich. Pomimo zapewnień Butler, zachowanie Warren pociąga za sobą oczywiste pytania – choćby o to, dlaczego kandydatka wycofała się z czasem z poparcia dla Medicare for All? Być może nigdy się tego nie dowiemy, ale z perspektywy zewnętrznego obserwatora jej decyzja wyglądała na ustępstwo wobec centrystów: ich żądań czegoś bardziej „praktycznego” niż powszechna opieka zdrowotna, czegoś mniej systematycznego i mniej całościowego, czegoś, co nie będzie musiało tłumaczyć się z ambicji zawartych w idei Medicare for All. Czy taki kompromis ma jednak przemawiać do amerykańskich wyborców, czy do neoliberalnej kadry Partii Demokratycznej? Ponownie, prawdopodobnie nigdy nie będziemy tego wiedzieć na pewno, ale sondaże Warren spikowały, gdy wycofała się ze swojego bardzo wstępnego planu sfinansowania M4A – i nigdy już nie odbiły z powrotem. (Dziś, w środku medycznej katastrofy, sondażowe poparcie dla Medicare for All jest na historycznie wysokim poziomie.)
Butler próbuje, jak się zdaje, podrasować CV Warren jako polityczki lewicy – to samo CV, które kandydatka tak bezmyślnie podarła w trakcie swojej prawyborczej kampanii. Być może w samym geście filozofki powinniśmy upatrywać tego rodzaju wzajemnej pomocy i solidarności, na jakich – mimo twardej odmowy użycia pojęcia „solidarność klasowa” - oparty jest wywód Butler. Chodziłoby o sieć wzajemnych zobowiązań między wyższą-wyższą klasą średnią, członkami i członkiniami klas rozgadanych [chattering classes], gdzie ręka Berkeley myje rękę Harvardu. To polityka profesoriatu, w opozycji do polityki proletariatu.
Katastrofa związana z Covid-19 ujawnia potworne niedostatki i brutalny bezsens naszego nastawionego na zysk systemu ochrony zdrowia – to jasne. Wyostrza również kwestię nierówności ekonomicznych. Co więcej, otwiera nam drogę nie tylko do pomyślenia „granic” czy „limitów” kapitalizmu, jak ujmuje to esej Butler, ale do zrozumienia opartej na wyzysku, destruktywnej natury samego systemu. Zarówno Butler, jak i Warren zdają się twardo przywiązane do politycznych pozycji, które uniemożliwiają takie zrozumienie.
Przełożył: Paweł Kaczmarski
Tekst ukazał się 10 kwietnia w serwisie „Nonsite”.