Coraz więcej osób na całym świecie zostaje zbywatelami ((Krzysztof Rutkowski oddaje w Ostatnim pasażu angielski termin denizen jako zby-watel (Rutkowski 2006). Postanowiliśmy przyjąć to tłumaczenie usuwając jednak dywiz.)) [denizens]. Ich prawa związane z obywatelstwem są ograniczane, przy czym oni sami często nie zdają sobie z tego sprawy lub nie rozumieją wszystkich konsekwencji tego zjawiska. Wiele z nich staje się częścią prekariatu, wyłaniającej się właśnie klasy, którą charakteryzuje ciągłe poczucie niepewności, oderwanie od dawnych norm związanych z pracą i klasą robotniczą. Po raz pierwszy w historii rządy odbierają prawa wielu własnym obywatelom, jednocześnie osłabiając jeszcze bardziej prawa tych, którzy tradycyjnie stanowią jedną z grup zbywateli – migrantów.
Politycy i partie polityczne głównego nurtu, zarówno z klasycznej prawicy, jak i lewicy, stały się niebywale utylitarystyczne. Nie powinniśmy bynajmniej idealizować przeszłości; należy przyznać, że zakorzenione klasowo partie polityczne, które wyłoniły się pod koniec XIX i na początku XX wieku bliżej było do ideałów demokracji deliberatywnej czy partycypacyjnej. Perspektywy klasowe wykształcano w toku debat prowadzonych przez ugrupowania polityczne. W erze globalizacji wyłoniło się natomiast coś, co można nazwać demokracją utylitarystyczną. Politycy i stare partie polityczne, pozbawione wartości klasowych oraz przewodniej idei walki klas, uciekły w utowarowioną politykę, skupiającą się na znalezieniu takiej formuły, która odwoływałaby się do większości, często przedstawianej jako „klasa średnia”.
Tacy politycy niezbyt przejmują się tym, że ich polityka pozbawia praw mniejszości i spycha je w prekariat. Mogą oni wygrywać wybory dopóty, dopóki są w stanie sprzedawać się większości. Jednak mniejszość rośnie z dnia na dzień i staje się coraz bardziej niespokojna, co udowadniają miliony ludzi demonstrujących swoje niezadowolenie na placach i w parkach wielkich miast.
Idea obywatelstwa wywodzi się ze starożytnej Grecji. Rozwinęła się w 1789 roku wraz z francuską Deklaracją Praw Człowieka i Obywatela, tym poruszającym, emancypacyjnym przesłaniem wywiedzionym z Odrodzenia i jego wezwania do ucieczki od niewolniczej „woli Bożej”. Odtąd obywatel posiada prawa. To właśnie miał na myśli Tom Paine – Anglik, który pomógł nadać kształt rewolucji amerykańskiej i amerykańskiej Konstytucji, a także rewolucji francuskiej – w swoich epokowych traktatach Zdrowy rozsądek (Common Sense) i Prawa człowieka (The Rights of Man).
Thomas H. Marshall (1950) zaraz po II wojnie światowej zdefiniował obywatelstwo w jego nowoczesnej formie jako „status nadany tym, którzy są pełnymi członkami wspólnoty”. Być obywatelem oznaczało posiadać „absolutne prawo do pewnego poziomu cywilizacji, które jest warunkowane jedynie wywiązywaniem się z ogólnych obowiązków obywatelskich” (Marshall 1950, s. 28). Chociaż ta ostatnia koncepcja „obowiązków obywatelskich” obejmowała obowiązek pracy [labour], z którym poniższa książka polemizuje, Marshall dostrzegał napięcie między prawami i kapitalizmem, zauważając, że „w XX wieku obywatelstwo i kapitalistyczny system klasowy znajdują się w stanie wojny” (Marshall 1950, s. 29). Obywatelstwo narzuciło przemiany kapitalistycznemu systemowi klasowemu, ponieważ prawa społeczne „oznaczają wtargnięcie statusu do kontraktu, podporządkowanie ceny rynkowej sprawiedliwości społecznej, zastąpienie wolnych rokowań deklaracją praw” (Marshall 1950, s. 68).
Z grubsza pozostało to prawdą w „ponownie zakorzenionej”” fazie „Wielkiej Transformacji” Karla Polanyiego, w okresie socjaldemokratycznej supremacji między 1944 rokiem a latami siedemdziesiątymi. W następującej po niej „wykorzenionej” fazie to kontrakt opanował status, a sprawiedliwość społeczną podporządkowano cenie rynkowej.
Napięcie występuje również między powszechnymi prawami człowieka, które powinny dotyczyć na równi wszystkich, oraz ideą praw zakorzenionych w obywatelstwie, ograniczonych do ludzi o określonym statusie. Współcześnie mówi się o prawach „topniejących” wraz z obywatelstwem (Bobbio 1990). Obywatelstwo definiuje się jako przynależność do jakiegoś bytu (najczęściej suwerennego narodu), a dostęp do praw został uznany za funkcję tej przynależności.
Na początku XX wieku dominowała tzw. hipernacjonalistyczna wersja obywatelstwa (Zolberg 2000), prowadząca do „unarodowienia praw”, w czym Hannah Arendt dostrzegła drogę do totalitaryzmu. Państwa wykorzystały również międzynarodową migrację. Niektóre wprowadziły dyskryminujące systemy kwotowe, np. Stany Zjednoczone w latach dwudziestych ograniczyły w ten sposób obywatelstwo głównie do osób pochodzących z „krajów protestanckich”. Narodowe obywatelstwo połączono z różnymi wymaganiami, szczególnie z obowiązkiem odbywania służby wojskowej przez mężczyzn.
Koniec II wojny światowej doprowadził do postępu w zakresie praw, wraz z Powszechną Deklaracją Praw Człowieka z 1948 roku i wieloma międzynarodowymi dokumentami, takimi jak Konwencja Narodów Zjednoczonych dotycząca statusu uchodźców, Międzynarodowy Pakt Praw Obywatelskich i Politycznych, a także Międzynarodowy Pakt Praw Gospodarczych, Społecznych i Kulturalnych (dwa ostatnie z 1966 roku). Chociaż dokumenty te potwierdzały istnienie praw uniwersalnych, to nadal wiązały je z narodowym obywatelstwem.
I tak Powszechna Deklaracja (w artykule 13) interpretuje prawo do swobody przemieszczania się jako prawo do emigracji, opuszczenia kraju, ale już nie jako prawo do imigracji, czyli prawo wjechania do kraju. To przepis na pozostawienie migrantów w każdej części świata bez praw i opieki zapewnianej przez narodowe regulacje i instytucje. Prawnicy odnotowali tę wbudowaną w Powszechną Deklarację sprzeczność między prawami człowieka i terytorialnymi prawami suwerenności narodowej. Również Konwencja dotycząca uchodźców potwierdza zasadę niewydalania uchodźców i ubiegających się o azyl, ale nie gwarantuje im pełnych uprawnień narodowych obywateli.
Prawa są zatem postrzegane jako oznaka obywatelstwa i tylko obywatele posiadają wszystkie prawa ustanowione w danym kraju. To właśnie w tym sensie większość migrantów jest zbywatelami – ludźmi o bardziej ograniczonym zestawie praw niż obywatele. Ale nie tylko oni zaliczają się do tej kategorii. Jak wykażemy, niektórzy „członkowie narodu” mają jeszcze mniej praw niż część migrantów. W epoce globalizacji coraz większą grupę ludzi przekształca się w zbywateli poprzez odbieranie im praw.
Prawa człowieka mają charakter powszechny, dotyczą wszystkich. Jeżeli komuś odmawia się jakiegoś prawa, muszą istnieć po temu prawnie ustanowione powody, a właściwe procedury muszą być bezwzględne przestrzegane. To, że prawo komuś przysługuje, nie jest zależne od żadnych warunków dotyczących zachowania ani postawy – innych niż przestrzeganie przepisów i procedur obowiązujących w danego kraju. Podkreślanie tych punktów jest kluczowe ze względu na fundamentalną tezę poniższej książki głoszącą, że rządy podważają prawa z coraz większą łatwością i bezkarnością.
Pełnoprawny obywatel, zgodnie z Paktem z 1966 roku i jego regionalnymi odpowiednikami wywodzącymi się z Powszechnej Deklaracji, ma dostęp do pięciu rodzajów praw: osobistych, politycznych, kulturalnych, społecznych i ekonomicznych. Znane są słowa Marshalla o tym, że prawa osobiste były osiągnięciem XVII wieku, prawa kulturalne – wieku XVIII, prawa polityczne – XIX, a społeczne – XX wieku. Możemy w takim razie powiedzieć, że wyzwanie, które przed nami stoi, to zagwarantowanie, że prawa ekonomiczne zostaną uznane za osiągnięcie wieku XXI.
Jednakże, jak podkreśla Bobbio (1990) i inni, państwo narodowe nie jest jedyną formą organizacji społecznej dostarczającej swoim członkom pewnych praw. Większość z nas przynależy do zrzeszeń, które ustanawiają i wzmacniają jednostkowe oraz grupowe prawa w ramach konkretnych wspólnot. Gwarantuje się pewne prawa tym, którzy przystępują do klubu i pozostają jego dobrymi członkami. Z tego punktu widzenia widać wyraźnie warstwową strukturę obywatelstwa i praw. Możemy zatem, dla przykładu, mówić o obywatelstwie zawodowym, zakładającym, że niektórzy mają „prawo do praktykowania” pewnego zestawu czynności dzięki określonym tytułom, takim jak lekarz, prawnik, cieśla czy piekarz, wraz z prawem do otrzymywania dochodu, świadczeń, statusu i reprezentacji – praw rozwiniętych i uznawanych wewnątrz zawodu, często przez pokolenia, jak w profesjach prawniczych i medycznych.
Kwestią fundamentalną jest tu prawo przynależności do wspólnoty lub urefleksyjnionego szeregu wspólnot. Oto dlaczego wolność musi być rozumiana jako wolność stowarzyszeniowa, w perspektywie, która rozciąga się od Arystotelesa po Arendt, a która została utracona przez nowoczesnych socjaldemokratów oraz libertarian i neoliberałów, którzy postrzegają wolność w kategoriach indywidualistycznych.
GŁÓWNE RODZAJE PRAW * Prawa osobiste obejmują prawo do życia i wolności, uczciwego i rzetelnego procesu sądowego, równego traktowania wobec prawa, reprezentacji prawnej, prywatności i wolności wypowiedzi, a także prawo do bycia godnie traktowanym. * Prawa kulturalne to prawa jednostek i wspólnot do dostępu i uczestnictwa w wybranej kulturze – w tym w języku i produkcji artystycznej – w warunkach równości, godności i braku dyskryminacji. * Prawa polityczne obejmują prawo do głosowania, uczestnictwa w życiu politycznym, biernego udziału w wyborach i partycypowania w aktywności społeczeństwa obywatelskiego. * Prawa społeczne składają się z prawa do odpowiedniego poziomu życia, do opieki społecznej, do bezpiecznych i zdrowych warunków pracy zawodowej, mieszkania, do służby zdrowia i edukacji, a także do zachowania i dostępu do dóbr wspólnych. * Prawa ekonomiczne obejmują prawo do wykonywania zawodu, do udziału w ekonomicznych zasobach dóbr wspólnych, do udziału w korzyściach związanych ze wzrostem gospodarczym, do dostępu do wszystkich rodzajów dochodu oraz do rokowań indywidualnych i zbiorowych. Prawa człowieka są powszechne, niepodzielne i niezbywalne, co oznacza, że nie mogą zostać odebrane, poza szczególnymi przypadkami podlegającymi rzetelnemu procesowi sądowemu. Osoba skazana w sądzie za przestępstwo może zatem utracić swoje prawo do wolności. Termin „prawa postulatywne” [claim rights] lub „prawa republikańskie” odnosi się do praw, do których urzeczywistnienia społeczeństwo powinno dążyć. Jak wyjaśnimy w Rozdziale 4, polityka i zmiany instytucjonalne powinny być oceniane pod względem tego, czy pomagają realizować prawa osób najbardziej bezsilnych i znajdujących się w najbardziej niekorzystnym położeniu. Prawa wciąż ewoluują, zarówno na poziomie narodowym, jak i międzynarodowym. Dla przykładu, Karta Nowo Kształtujących się Praw Człowieka [Charter of Emerging Human Rights], która podkreślała żądania ekologiczne i te związane z dystrybucją, została sformułowana jako część Powszechnego Forum Kultur (Forum Społeczne, Barcelona 2004). Miała ona ostatecznie niewielki oddźwięk, ale warto przyjrzeć się jej ponownie. |
W średniowiecznej Anglii zbywatel [denizen] był kimś z zewnątrz, „obcym”, któremu król – lub inny przedstawiciel władzy działający w jego imieniu – gwarantował prawo do osiedlenia się w mieście i pracy w zawodzie. Zbywatel uzyskiwał część praw obywatela tego miasta, ale rzadko wszystkie i niekoniecznie na zawsze.
Wraz z rozwojem idei obywatelstwa, zbywatelstwo przeniosło się na poziom narodowy. Na początku XIX wieku, pisząc swój słownik prawniczy, sir Thomas Edylyne Tomlins opisał zbywatela w takich słowach:
z urodzenia obcy, który otrzymał jednak ex donatione regis (z nadania królewskiego) dokument czyniący zeń angielskiego poddane; w ramach wysokiej i nieprzekazywalnej dziedziny królewskich prerogatyw. Zbywatel [denizen] znajduje się w pewnym stanie pośrednim między obcym a urodzonym poddanym (...). Może przejmować ziemię drogą kupna lub w wyniku spadku, czego obcy uczynić nie może (...). [Ż]aden zbywatel [denizen] nie może być członkiem Tajnej Rady, którejkolwiek z izb parlamentu, a także obejmować urzędu powierniczego, cywilnego czy wojskowego, ani otrzymywać ziemi od korony (Tomlins 1820).
Zbywatelowi odmawiano zatem zwykle praw politycznych, ale posiadał on określone prawa ekonomiczne, a także normalne obywatelskie prawa osobiste.
W koloniach brytyjskich gubernator był uprawniony do nadawania obcokrajowcom statusu zbywatela, o ile posiadali oni dokument poświadczający rekomendację odpowiedniego brytyjskiego sekretarza stanu. Zbywatele mogli również składać petycję do gubernatora, który przedkładał ich prośby do zatwierdzenia sekretarzowi stanu. Zbywatele musieli złożyć przysięgę wierności i supremacji, odrzucając doczesną władzę papieża oraz roszczenia potomków króla Jakuba do angielskiego tronu, a także popierając Deklarację przeciw Transsubstancjacji. Chociaż katolicy zostali zwolnieni z tego ostatniego elementu, byli poddani represjom za „kulturowe odchylenia”.
Thomasowi Hammarowi (1994) przypisuje się odnowienie terminu zbywatel i przekształcenie go do jego współczesnej postaci – w odniesieniu do robotników-imigrantów, którzy przybyli do zachodniej i północnej Europy w latach sześćdziesiątych lub później i zamieszkali tam na stałe. Zagwarantowano im wolności negatywne, w tym dostęp do rynku pracy, oraz przyznano niektóre prawa pozytywne związane z zabezpieczeniem społecznym. Pojęcie „zbywatel” nadal oznaczało jednak pewnego rodzaju „bycie pomiędzy” (Oger 2003; Walker 2008).
Idea zbywatela jako „kogoś pomiędzy”” historycznie stanowiła postęp z punktu widzenia samych zainteresowanych. Zbywatel był kimś, kto przesunął się z pozycji całkowicie zewnętrznej częściowo do wewnątrz, uzyskując pewne prawa. Jednak zbywatelstwo jest również czymś regresywnym. W epoce globalizacji, chociaż retoryka praw zyskała na sile i popularności, w rzeczywistości wielu ludzi zostało zdegradowanych do statusu zbywateli – przez odmówienie im pewnych praw bądź uniemożliwienie ich uzyskania lub utrzymania. Nie dotyczy to tylko migrantów. Obywatelstwo, rozumiane za Hannah Arendt jako „prawo do posiadania praw” (Arendt [1951] 1986), powinno być dzisiaj rozumiane jako kontinuum, w którym wielu ludzi ma bardziej ograniczony zakres praw niż inni, bez prostej dychotomii obywatel–nieobywatel.
Do lat osiemdziesiątych rozpowszechniony był pogląd, że w społeczeństwie demokratycznym w dłuższej perspektywie stały pobyt i obywatelstwo staną się jednym (Brubaker 1989). Dziś takie twierdzenie nie byłoby prawdziwe. Wiele osób mieszkających w danym kraju nigdy nie uzyskuje obywatelstwa ani praw z nim związanych. Inni, którzy mieszkają tam od urodzenia, tracą prawa, które powinny być powiązane z obywatelstwem.
Wielu zbywateli nie tylko ma ograniczone prawa – nie posiada również „prawa do posiadania praw”. Przykładem mogą być osoby ubiegające się o azyl, którym odmawia się statusu uchodźców, lub migranci, którzy nie mogą praktykować wyuczonego zawodu. Często nie posiadają oni środków ani dostępu do odpowiednich procedur, które pozwoliłyby im walczyć o zmianę ich statusu. Wielu nie ma możliwości upominania się o swoje prawa i egzekwowania ich – lub boją się, że powoływanie się na prawa postulatywne będzie wiązać się ze znacznym ryzykiem kary lub wysokich kosztów. Inni nie mają w ogóle dróg dochodzenia praw nominalnych.
Historycznie zbywatelom przyznawano prawa obywatelskie z łaski, po dowiedzeniu przez nich swojej wartości, co było kwestią uznaniową dla władcy lub kogoś występującego w jego imieniu. Współcześni zbywatele znajdują się w podobnej sytuacji. Podlegają oni również „dominacji bez odpowiedzialności”, tj. dominacji sprawowanej przez kogoś, kogo zachowanie nie może zostać w żaden sposób rozliczone. Sytuacja ta jest sprzeczna z republikańską ideą nie-dominacji, oznaczającą podległość jedynie względem obciążonej pewną odpowiedzialnością [accountable], prawomocnej władzy.
Ludzie mogą stać się zbywatelami na sześć różnych sposobów. Można zablokować im możliwość uzyskiwania praw za pomocą ustaw, regulacji lub nierozliczanych przez nikogo działań biurokracji państwowej. Można podnieść koszty związane z utrzymaniem praw. Ludzie mogą stracić prawa na skutek zmiany statusu – jako pracowników, mieszkańców itp. Mogą być pozbawieni praw w wyniku odpowiedniego postępowania prawnego. Mogą de facto stracić prawa bez rzetelnego procesu sądowego, nawet jeśli de iure wciąż je posiadają. Mogą także utracić je, nie podporządkowując się różnym moralistycznym normom, prowadząc taki styl życia lub wyznając taki zestaw wartości, który stawia ich poza zakresem ochrony.
Jedną ze skandalicznych dróg do stania się zbywatelem jest utrata praw w wyniku rosnącej penalzpepenalizacji. Częściowo wynika to z tego, że rządy uznały większą liczbę działań za przestępstwa. Brytyjski rząd nowej Partii Pracy w ciągu 13 lat swojego urzędowania przeprowadził 28 ustaw związanych z prawem karnym, dopisując do kodeksu średnio jedno nowe wykroczenie dziennie, z których większość miała charakter pospolity (Birrell 2012). Populacja więźniów niemal się podwoiła. Technologie cyfrowe zwiększyły zaś długoterminowe koszty penalizacji, utrudniając zatarcie rejestrów i narażając ludzi na dyskryminację długo po popełnieniu nawet drobnego wykroczenia.
Krótko mówiąc, zbywatelem można zostać nie tylko w wyniku migracji, ale również poprzez bardziej selektywne podejście do tradycyjnego zbioru praw, które usuwa część lub całość praw nominalnie powiązanych z formalnym obywatelstwem. Wykrystalizowany w erze globalizacji neoliberalizm wytworzył model społeczeństwa oparty na „różnych poziomach członkostwa”. Co najgorsze, temu selektywnemu podejściu do praw towarzyszyła ich klasowa przebudowa. To na tym gruncie prekariat musi podnieść swoje żądania.
„Pozwólcie, że zacznę od tego, jak ważna jest praca. Jak powiedziałem wcześniej: Partia Pracy – laburzyści – klucz leży w samej nazwie.”.
Ed Miliband, lider brytyjskiej Partii Pracy, czerwiec 2013
Musimy upierać się przy rozróżnieniu „pracy” [work] i „pracy zarobkowej” [labour], a także dostrzec, co wynika z niego dla „prawa do pracy” – koncepcji, która wzbudzała konfuzję od momentu, gdy została wyrażona po raz pierwszy. Kluczowa z punktu widzenia obywatelstwa, ma ona sens tylko wtedy, kiedy wszystkie formy pracy traktuje się z równym szacunkiem. Praca zarobkowa stanowi tylko część pracy w ogóle.
Każdy wiek cechują specyficzne, głupie kryteria rozróżnienia na to, co jest pracą, a co nią nie jest. Jednak wiek dwudziesty był pod tym względem najgłupszy. Jak argumentowałem w Prekariacie, a także we wcześniejszej książce (Standing 2009), powinniśmy powrócić do spostrzeżeń starożytnych Greków, które lepiej ujmowały kwestię pracy, pomimo seksistowskiego i opartego na niewolnictwie systemu społecznego. Pracy zarobkowej nie wykonywali obywatele, a jedynie niewolnicy, banausoi oraz metojkowie. Praca [work] była tym, czym zajmowali się obywatel i jego rodzina wokół domu. Była to działalność reprodukcyjna wykonywana w duchu obywatelskiej przyjaźni, philia. Zabawa służyła regeneracji i zachowaniu równowagi w życiu.
Głównym celem obywatela było znalezienie wolnego czasu na wypoczynek, schole, rozumiany jako czas i miejsce uczestnictwa w życiu polis (wspólnoty), w agorze, w dobrach wspólnych i otwartych przestrzeniach społecznych. Schole było połączeniem uczenia się i partycypacji w życiu publicznym. Z natury rzeczy miało ono charakter polityczny. Stanowiło również narzędzie edukacji moralnej – poprzez oglądanie i uczestniczenie w wielkich tragediach teatralnych, które uczyły empatii.
Przenieśmy się teraz błyskawicznie w przyszłość – przez nonsensy Adama Smitha i Immanuelaa Kanta, którzy uznali za nieproduktywnych wszystkich tych, którzy wykonują to, co dzisiaj nazywamy „usługami” – aż do dwudziestowiecznego tryumfu laburyzmu ((Dla czytelniczek, które nie znają poprzedniej książki Standinga powtarzamy zamieszczony w niej przez nas przypis: „W większości wypadków Guy Standing rozumie «laburyzm» szeroko – nie chodzi mu wyłącznie o ideologię i politykę brytyjskiej Partii Pracy (Labour Party), ale raczej o każdą ideologię walczącą o przywileje pracowników najemnych. Laburyzm łączy się z modelem długoletniego, stabilnego zatrudnienia w jednym miejscu pracy, niosącym ze sobą wiele praw, zabezpieczeń i gwarancji. Polityka społeczna w modelu laburystycznym wiąże się zaś ściśle z pracą najemną i chęcią jej wykonywania (czy też zgodą na jej podjęcie). W tym rozumieniu zwolennikami „laburyzmu” byli zarówno przedstawiciele powojennej socjaldemokracji, jak i w tradycji leninowskiej socjaliści państwowi. W wypadku, gdy Standing odnosi się wyłącznie do brytyjskiej Partii Pracy, stosujemy przymiotnik labourzystowski, gdy zaś do laburyzmu – laburystyczny” (Standing 2014, 27) [przyp. tłum.].)) i modelu męskiego żywiciela rodziny. Po raz pierwszy wszyscy ci, którzy wykonywali pracę niezarobkową, zniknęli ze statystyk. Zgodnie ze słynnym powiedzeniem Artura Pigou, jeżeli zatrudniłby on gospodynię domową lub kucharkę, dochód narodowy i zatrudnienie wzrosłyby. Jeżeli zaś ożeniłby się z nią, a ona wciąż wykonywałaby tę samą pracę, dochód narodowy i zatrudnienie by spadły. To szaleństwo trwa, zarówno w polityce, jak i w statystyce.
W cytowanym powyżej przemówieniu Miliband kontynuuje: „Nasza partia została ufundowana na zasadach pracy. Byliśmy zawsze przeciwni odmowie możliwości, która wiąże się z nieposiadaniem pracy”. Oto problem Partii Pracy. W jej wizji społeczeństwa liczy się jedynie służalcza praca dla szefów, zachowująca relację pan–służący, tak, jak ujmuje to prawo pracy.
Pierwsza grupka parlamentarzystów Partii Pracy, zapytana w 1906 roku o książkę, która w największym stopniu wpłynęła na ich myśl polityczną, wskazała Unto This Last Johna Ruskina ([1860] 1986). Tematem tego elegijnego eseju była potrzeba walki o wartości pracy przeciwko dyktatowi pracy zarobkowej. W przekładzie na współczesny język, argumentacja tam zawarta broniła tezy, że twórcza, ekologiczna, reprodukcyjna praca wykonywana w warunkach wolności jest jedyną, która powinna się liczyć. Alienującej, wyczerpującej zasoby pracy zarobkowej należy stawiać opór. Myśl ta zainspirowała Williama Morrisa, kolejny współczesny głos stanowczo przeciwstawiający się laburyzmowi. Byłby on przerażony laburystyczną pułapką, w którą wpadł Miliband usprawiedliwiając workfare – przymus pracy dla bezrobotnych ((Jak wskazuje Ryszard Szarfenberg, angielski termin workfare „jest neologizmem powstałym z połączenia słów work (praca) i welfare (w USA jest to synonim świadczeń pieniężnych z pomocy społecznej). W polskich tłumaczeniach trudno oddać to powiązanie polityki zatrudnienia i pomocy socjalnej, np. «państwo wspierające pracę» [stosowane m.in. przez Stanisławę Golinowską – przyp. tłum.] sugeruje, że mamy do czynienia z państwem, które bierze na siebie odpowiedzialność za poziom zatrudnienia, a to może oznaczać bardzo różne rodzaje polityki, niekoniecznie związane z polityką społeczną czy pomocą socjalną. Bliższe sensowi workfare state jest raczej wyrażenie «państwo skłaniające do pracy» (głównie ubogich), oddaje ono bowiem paternalistyczny rys tego podejścia (społeczeństwo dyktuje przynajmniej części obywateli, jak mają żyć), a także stosowane w jego ramach instrumentarium, w którym obecne są również bodźce ekonomiczne wymuszające pewne zachowania. Nie należy jednak tego kojarzyć z jakąkolwiek formą przymusu poza tą, która ma charakter ekonomiczny, np. jeżeli obywatel czegoś nie zrobi lub zrobi nie tak, jak tego chce społeczeństwo lub jego przedstawiciel, to nie dostanie pomocy finansowej lub dostanie jej mniej” (Szarfenberg 2011, s. 401–402). Standing ocenia jednak workfare jeszcze bardziej krytycznie i (jak np. tutaj) pisze o „przymusie” czy „wymuszaniu” pracy. Co więcej, najczęściej używa tego terminu samodzielnie, a nie we frazie „workfare state”. Dlatego też zdecydowaliśmy się na pozostawienie tego terminu w jego oryginalnym brzmieniu.)).
Jak wyjaśniam gdzie indziej (Standing 2009; 2013a), powinniśmy zdefiniować „prawo do pracy” jako prawo do wykonywania wybranego przez siebie zawodu; na zawód składałaby się tu kombinacja pracy zarobkowej i niezarobkowej, wypoczynku i regeneracji, odpowiadająca osobistym zdolnościom i aspiracjom. Ideał ten nigdy nie zostanie w pełni zrealizowany, ale wszystkie reformy i zmiany instytucjonalne powinny być oceniane na podstawie tego, czy zbliżają nas czy oddalają od jego realizacji w odniesieniu do osób znajdujących się w najgorszym położeniu w danej wspólnocie.
Każda epoka i każdy system produkcji rodzi swój system klasowy. Jak argumentowałem w Prekariacie, globalizacja, począwszy od lat osiemdziesiątych XX wieku, wytworzyła strukturę klasową nakładającą się na wcześniejsze struktury i składającą się z: elity, salariatu, proficians, starego „rdzenia” klasy robotniczej (proletariatu), prekariatu, bezrobotnych i lumpen-prekariatu (lub „podklasy”). Grupa badaczy zaproponowała pewną wariację tej klasyfikacji, różniącą się jednak od niej w istotny sposób (Savage i in. 2013).
Klasę definiują: określona pozycja w „stosunkach produkcji”, „stosunkach dystrybucji” (źródła dochodu) oraz specyficzne usytuowanie w stosunku do państwa. Z tego wyrasta charakterystyczna „świadomość” pożądanych reform i rozwiązań w polityce społecznej.
Rozpoczynając od góry, jeśli chodzi o dochody, elita lub plutokracja składa się z niewielkiej liczby jednostek, które są w rzeczywistości „superobywatelami”. Mieszkają w kilku krajach i uciekają od obowiązków obywatelskich w każdym z nich, pomagając jednocześnie ograniczać prawa obywateli niemal wszędzie. Nie stanowią oni jednego procenta, o którym mówi ruch Occupy. Są znacznie mniej liczni i sprawują większą władzę, niż zauważa to większość ludzi. Ich finansowa siła kształtuje dyskurs polityczny, politykę gospodarczą i społeczną. Tak więc bracia Koch wydali miliardy na finansowanie republikańskich kandydatów do Kongresu Stanów Zjednoczonych, konserwatywnych think tanków i grup walczących z teorią ocieplenia klimatu.
W Superclass (2009) i Power, Inc. (2012) David Rothkopf dowodził, że globalna elita złożona z sześciu tysięcy osób rządzi światem bez względu na lojalności narodowe. Do tych superobywateli należą korporacje, których wpływ na politykę Stanów Zjednoczonych został wzmocniony dzięki orzeczeniu Sądu Najwyższego z 2010 roku – przyznającemu im te same prawa wolności słowa co jednostkom. Korporacje mogą zatem wydawać ile zechcą na promocję swoich poglądów. W badaniu sieci korporacyjnych okazało się, że jedynie 147 podmiotów (głównie grup finansowych, najczęściej będących w posiadaniu elity lub rządzonych przez nią) kontroluje 40% wartości światowych korporacji międzynarodowych, a 737 podmiotów kontroluje 80% (Torgovnick 2013).
W pewnych kwestiach elita sprzymierza się z korporacyjnymi obywatelami wyższego szczebla należącymi do salariatu. Klasa ta składa się z zatrudnionych na długoterminowe umowy, zapewniające jej członkom stabilność, o ile stosują się oni do konwencjonalnych reguł zachowania i wykonywania obowiązków. Salariat otrzymuje od przedsiębiorstw znaczne świadczenia pozapłacowe i wszystkie formy bezpieczeństwa opisane w poprzedniej książce.
Salariat był głównym beneficjentem XX-wiecznych rządów socjaldemokracji. Jego członkowie są najbliżsi posiadania wszystkich praw związanych z narodowym obywatelstwem. Większość z nich cieszy się także obywatelstwem korporacyjnym lub zawodowym, lub oboma naraz, w tym sensie, że otrzymują oni świadczenia i prawa przyznawane członkom tych „klubów”. Tym, co wyróżnia ich pozycję klasową, jest otrzymywanie znacznej części dochodu z zysków i udziałów, często pośrednio poprzez firmowe lub prywatne plany emerytalne, i korzystanie z hojnych ulg podatkowych (dotacji) przy swoich wydatkach: mieszkaniach, ubezpieczeniach, emeryturach, darowiznach charytatywnych itd. Skłania ich to do popierania społeczeństwa rynkowego i neoliberalnego indywidualizmu, orientacji wzmocnionej poprzez tendencję do utowarowienia systemu szkolnictwa, pozbawionego większości jego oświeceniowej treści.
Równolegle do salariatu pod względem dochodu sytuuje się grupa proficians, składająca się z rosnącej liczby ludzi, często młodych, którzy są mobilnymi przedsiębiorcami samych siebie. Nieufni względem stałego zatrudnienia, przemykają od projektu do projektu, od jednego tytułu zawodowego do drugiego. Niektórzy z nich mają nadzieję na wkroczenie do grona plutokratów, większość wiedzie stresujące życie, podatna na wypalenie i wyczerpanie nerwowe. Są jednak zwykle zadowoleni ze swojego stanu konta.
Poniżej salariatu i proficians w odniesieniu do dochodu znajduje się stara klasa robotnicza, proletariat. Wpływamy tutaj na zdradliwe wody pojęciowe. Proletariat wciąż istnieje, ale nigdzie nie stanowi większości i kurczy się. Nigdy nie stanowił on jednorodnej klasy. Jednak można go było zdefiniować poprzez kilka modalnych cech, szczególnie jego pozycję w „stosunkach produkcji” i „stosunkach dystrybucji”. Od klasy robotniczej oczekiwano, że będzie źródłem stabilnej siły roboczej, nawet jeśli jej członkowie czasem popadali w bezrobocie. Terminem, który charakteryzował ich życie i pracę, była proletaryzacja, przywyknięcie do stabilnego zatrudnienia w pełnym wymiarze. Nawet reprezentanci proletariatu – związki zawodowe i partie robotnicze – propagowali doktrynę zdyscyplinowanej pracy najemnej.
Pozycja proletariuszy w stosunkach dystrybucji oznaczała, że ich dochód pochodził głównie z płac, uzupełnionych świadczeniami zapewnianymi przez przedsiębiorstwa w celu zwiększania wydajności pracy. Poza miejscem pracy dochodziły jeszcze transfery od krewnych i lokalnej społeczności, a także świadczenia rzeczowe pochodzące z usług publicznych i „dóbr wspólnych”. Proletariat był zatem określany przez swą zależność od masowej pracy najemnej, dochód z płacy, brak kontroli i własności środków produkcji oraz przyzwyczajenie do stabilnego zatrudnienia odpowiadającego umiejętnościom.
Od XIX wieku do lat siedemdziesiątych wieku XX przedstawiciele proletariatu (partie socjaldemokratyczne i partie pracy oraz związki zawodowe) zabiegały o odtowarowienie pracy najemnej poprzez uczynienie jej bardziej „godną” i podniesienie dochodów poprzez przesunięcie od płac pieniężnych ku świadczeniom zapewnianym przez państwo i przedsiębiorstwa. Pragnienie bardziej bezpiecznego zatrudnienia i odciążenia podporządkowanej pracy najemnej było częścią normalnej „świadomości”.
Wszystkie partie pracy i partie komunistyczne, socjaldemokraci i związki podpisały się pod tym programem, nawołując do „zwiększenia pracy najemnej” i „pełnego zatrudnienia”, co oznaczało zapewnienie pełnego etatu wszystkim mężczyznom. Poza seksizmem mamy tu do czynienia z lekceważeniem wszystkich form pracy niezarobkowej (w tym reprodukcyjnej pracy domowej, opieki nad innymi, pracy we wspólnocie i innych dobrowolnie podjętych aktywności). Takie stanowisko wymazało również wizję wolności od pracy (najemnej) , która odgrywała istotną rolę w radykalnym myśleniu w poprzednich wiekach.
Gdy laburystyczny program wytracił impet, zaczęła wyłaniać się nowa grupa – prekariat. Zamiast powtarzać opis jego ewolucji, zwróćmy uwagę na jego cechy definicyjne. Wiele z nich uznaje się za negatywne. Jednak istnieją także te pozytywne, które czynią z prekariatu potencjalnie transformatywną „niebezpieczną klasę”.
Charakterystyczna pozycja w stosunkach produkcji
Po pierwsze, przyjrzyjmy się stosunkom produkcji. Prekariat składa się z ludzi żyjących z pracy wykonywanej na niepewnych stanowiskach – co przeplata się z okresami bezrobocia lub wycofania z siły roboczej (błędnie nazywanego „biernością zawodową”). Doświadczają oni niepewności życiowej w zakresie dostępu do mieszkalnictwa i publicznych zasobów. Ich udziałem jest ciągłe poczucie przejściowości.
Prekariatowi brakuje wszystkich siedmiu form bezpieczeństwa związanego z pracą, o które walczyła stara klasa robotnicza i które były promowane na skalę międzynarodową przez Międzynarodową Organizację Pracy (MOP). Oczywiście zawsze istnieli robotnicy doświadczający niepewnych warunków życia i pracy. Sama ta cecha nie definiuje dzisiejszego prekariatu. Zajmuje on jednak szczególną pozycję w stosunkach produkcji, ponieważ nową normą, a nie wyjątkiem, jest niepewna i niestabilna praca najemna. Podczas gdy proletariat przyzwyczajony był do stałego, stabilnego zatrudnienia, prekariat jest przyzwyczajony do zatrudnienia niestabilnego. Nie da się tego przezwyciężyć zaledwie poprzez wzrost gospodarczy czy wprowadzanie nowych regulacji.
Niestabilność pracy najemnej jest kluczowa dla globalnego kapitalizmu. Wielonarodowy kapitał nie tylko chce elastycznego i niepewnego zatrudnienia, ale także może je osiągnąć w każdej części świata. W warunkach globalnej gospodarki rynkowej próby ograniczenia tej niestabilności w jednym kraju skończyłyby się niepowodzeniem. Nie nawołuję tutaj do utraty nadziei, ale wzywam do wypracowania alternatywnego podejścia.
Mówiąc otwarcie, przedstawiciele proletariatu domagają się przyzwoitej pracy najemnej i to w dużej ilości. Prekariat ma nadzieję na ucieczkę od tej pracy, materialnie i psychologicznie, ponieważ traktuje on ją instrumentalnie, a nie jako element samookreślenia. Wiele prekariuszek i prekariuszy nie aspiruje nawet do uzyskania bezpiecznego zatrudnienia. Widzą swoich rodziców złapanych w pułapkę długoterminowego zatrudnienia, zbyt przerażonych, by odejść – częściowo dlatego, że utraciliby wówczas skromne świadczenia firmowe, zależące od „wysługi lat”. Te miejsca pracy tak czy inaczej nie są już dostępne dla prekariatu. Dwudziestowieczne obszary ochrony pracowniczej (prawo pracy, regulacje, rokowania zbiorowe, laburystyczny system zabezpieczenia społecznego) zostały zbudowane wokół obrazu stabilnego, trwałego miejsca pracy, ustalonych modeli dnia i tygodnia roboczego, które stosują się w dzisiejszym usługowym społeczeństwie online jedynie do mniejszości. Podczas gdy świadomość proletariacka powiązana jest z długoterminowym bezpieczeństwem w firmie, kopalni, fabryce czy urzędzie, świadomość prekariatu wiąże się z poszukiwaniem bezpieczeństwa poza miejscem pracy.
Prekariat nie jest „protoproletariatem”, tj. nie zmierza do bycia czymś podobnym proletariatowi. Jednak to, jak kluczowa jest rola niepewnego zatrudnienia dla globalnego kapitalizmu, nie pozwala również uznać go za podklasę, jak chcieliby niektórzy. Według Marksa proletariat chciał znieść sam siebie. To samo można powiedzieć o prekariacie. Jednak proletariat chciał tym samym upowszechnić stabilne zatrudnienie. I podczas gdy miał on materialny interes w podtrzymywaniu wzrostu gospodarczego i fikcji pełnego zatrudnienia, prekariat ma interes w odzyskaniu postępowej wizji „wolności od pracy (najemnej)”, ustanawiając sensowne prawo do pracy [work]. Prekariat powinien być sceptyczny w stosunku do wzrostu, dostrzegając jego negatywną stronę związaną ze społecznymi efektami zewnętrznymi, zniszczeniami ekologicznymi i utratą dóbr wspólnych.
Specyficzna pozycja w stosunkach dystrybucji
Po drugie, prekariat zajmuje specyficzną pozycję w stosunkach dystrybucji lub wynagrodzenia. Zamiast sprowadzać dochód do kapitału (zysków) z jednej strony i płac z drugiej, idea „dochodu społecznego” (Standing 2009) ma na celu uchwycenie wszystkich rodzajów dochodu: produkcję na własny użytek, dochód z produkcji i sprzedaży na rynku, płace pieniężne, firmowe świadczenia pozapłacowe, świadczenia wspólnotowe, świadczenia państwowe oraz dochód z aktywów finansowych i innych.
We wczesnej fazie kapitalizmu przemysłowego czymś typowym było otrzymywanie przez robotników jedynie płac pieniężnych (McNally 1993). Jednak w XX wieku trend zwrócił się w kierunku rosnącego udziału dochodu społecznego pochodzącego ze świadczeń firmowych i państwowych. Tym, co wyróżnia prekariat, jest trend przeciwny, w którym źródła dochodu inne niż płace w zasadzie zanikają.
Ta zmiana ma charakter strukturalny. Prekariat nie ma dostępu do pozapłacowych dodatków, takich jak płatne wakacje, urlop zdrowotny, emerytury firmowe itd. Nie ma również praw do świadczeń państwowych, powiązanych z różnymi prawnymi wymogami, przez co pozostaje zależny od uznaniowych, niepewnych świadczeń. Brakuje mu także dostępu do świadczeń wspólnotowych w formie silnych dóbr wspólnych (publicznych usług i udogodnień) oraz mocnych sieci wsparcia rodzinnego i lokalnego. Te elementy niedostatecznie podkreśla się w analizie procesu pracy.
Poprzedzające rewolucję przemysłową grodzenia stworzyły warunki sprzyjające proletaryzacji. W XX-wiecznym kapitalizmie wspólnotowe systemy wzajemności i solidarności rozpadły się w miarę tego, jak ich społeczną funkcję przejęło państwo i korporacje. Następnie, w epoce globalizacji, utowarowienie i prywatyzacja udogodnień i usług społecznych dokończyły dzieła rozkładu tego historycznie istotnego komponentu dochodu społecznego.
Kolejnym z dystynktywnych aspektów pozycji, jaką zajmuje prekariat w stosunkach dystrybucji, jest fakt, że nie ma on dostępu do dochodu pochodzącego z zysków lub renty, podczas gdy grupy znajdujące się nad nim uzyskują dochód z kapitału w tej czy innej formie. Nie ma sensu dzielić ludzi na „kapitalistów” i zjednoczoną „klasę robotniczą”, gdy salariat otrzymuje istotną i rosnącą część swojego dochodu z zysków. Stanowi to większe źródło nierówności, niż się powszechnie przyznaje, ponieważ dostarcza osobom lepiej wynagradzanym wyższych udziałów w globalnym dochodzie z kapitału. To zjawisko towarzyszy regresywnej zmianie w funkcjonalnym podziale dochodu, od płac do zysków. Materialny interes salariatu stał się jeszcze bardziej odmienny od interesu innych pracowników.
Tabela 1. Matryca siły praw różnych klas społecznych |
Trzecią charakterystyczną cechą prekariatu jest jego szczególny stosunek względem państwa. Państwo nie jest tym samym co rząd. Składa się z instytucji i mechanizmów określających sposób uporządkowania społeczeństwa oraz podziału dochodu i majątku. Jak rozwinę później, prekariatowi brakuje wielu praw zapewnianych obywatelom należącym do rdzenia klasy robotniczej i salariatu. Prekariusze i prekariuszki są zbywatelami.
Słowo „prekarny” jest zwykle uznawane za synonim „niepewnego”. Jednak bycie prekarnym oznacza również zależność od woli innego. Oznacza bycie petentem, pozbawionym praw, zależnym od dobroczynności i przychylności biurokracji.
Prekariat mierzy się z neoliberalnymi normami w instytucjach państwowych, konwencjonalną retoryką polityczną i utylitarystyczną polityką społeczną, która uprzywilejowuje interes tzw. klasy średniej wraz z interesem plutokracji. Państwo traktuje prekariat jako niezbędny, ale jednocześnie jako grupę, którą się krytykuje, demonizuje, karze, na którą nakłada się sankcje lub nad którą się (na zmianę) lituje – zamiast skupić się na zapewnieniu jej opieki społecznej i na poprawie jej dobrostanu.
Możemy powiedzieć, że prawicowe partie polityczne troszczą się o swoją klasę średnią, składającą się z salariatu i proficians, a także o tę część plutokracji, którą chcą utrzymać. Jednocześnie partie socjaldemokratyczne dbają o swoją klasę średnią składającą się z dolnych szczebli salariatu i proletariatu, wraz z liberalnymi członkami elity. W interesie obu stron było ignorowanie i umniejszanie trudnego położenia prekariatu, tak długo jak stanowił on niewielką mniejszość. To się zmieni.
Brak tożsamości zawodowej
Czwartą cechą charakterystyczną prekariatu jest brak tożsamości zawodowej lub narracji pozwalającej mu ująć własne życie. Prowadzi to do frustracji, alienacji, lęku i anomicznej rozpaczy. Uznanie tej prawdy nie oznacza koniecznie akceptacji romantycznej wizji przeszłości, ponieważ w historii wielu ludzi musiało przetrwać, wykonując niezliczoną ilość nieprzewidywalnych aktywności. Niemniej wszechobecny w epoce globalizacji chaos we wspólnotach zawodowych spowodował u prekariatu traumę. Nawet wiele tych, którym udaje się uzyskać zawód lub fach, czuje się niepewnych o swoją przyszłość, o to, co robią lub o możliwe drogi awansu. Tradycje cechowe, które sterowały życiem zawodowym przez dwa tysiąclecia, dawały ludziom punkt oparcia, kodeks etyczny, status, wskazywały im możliwe drogi życiowe i zapewniały wspólnotę praktyki.
Znaczna część mojej poprzedniej książki (Standing 2009) została poświęcona analizie sposobu, w jaki neoliberalna strategia zainicjowała demontaż wspólnot zawodowych, co w znacznej mierze umknęło uwadze komentatorów. Czyniąc to, rządy podważyły etykę wzajemności i solidarności, która stanowiła integralną część życia zawodowego. Socjaldemokraci byli równie niedbali jak polityczna prawica, odrzucając pozytywne aspekty cechów. W Wielkiej Brytanii życie cechowe praktycznie zanikło, pozostawiając jedynie pustą pantomimę gildii z londyńskiego City, swoisty pretekst dla elit, aby mogły się one ubrać w śmieszne togi i zjeść wspólnie wystawny obiad. Jednak prekariat nie ma żadnej podobnej drogi zawodowej, która określałaby jego życie.
Brak kontroli nad czasem
Piątą cechą dystynktywną prekariatu, która ponownie pozwala na odróżnienie go od proletariatu, jest fakt, że prekariusze i prekariuszki muszą podejmować ogromną ilość pracy, która nie jest pracą zarobkową. Są wyzyskiwani i uciskani przez bezprecedensowe kurczenie się ich czasu. Możemy nazwać to zjawisko „czasem usługowym” – czasem epoki usług – dla odróżnienia go od „czasu przemysłowego” jako podbudowy kapitalizmu przemysłowego (Standing 2013b). Prekariat nie może podzielić swojego życia na bloki czasu. Oczekuje się od niego gotowości do pracy, zarobkowej i niezarobkowej, o każdej godzinie dnia i nocy.
Typowym tego przykładem są takie zjawiska jak praca tłumna [crowd-labour] i umowy „zero godzin”. Miliony ludzi (których nie obejmują statystyki) są zatrudnione bez określenia ich godzin pracy, ale wymaga się od nich ciągłej gotowości, aby w danym momencie wykonali zadanie. Od innych oczekuje się przerzucania się od jednej aktywności do drugiej, ciągłego nawiązywania kontaktów, czekania, przekwalifikowywania się, wypełniania formularzy, wykonywania trochę tego, a trochę tamtego. Towarzyszy temu stan sprekaryzowanego umysłu: poczucie, że ma się zbyt wiele do zrobienia niemal w każdym momencie. To destrukcyjne zjawisko, które czyni z przedstawicieli prekariatu ludzi zmęczonych, zestresowanych, sfrustrowanych i niezdolnych do spójnego działania.
Presja ta rozciąga się od pracy reprodukcyjnej, z naciskiem na przygotowanie na pewną iluzję jutra, poprzez cykle przekwalifikowania i odświeżania CV, po pracę nad zarządzaniem osobistymi finansami, żonglerkę długami i sposobami na związanie końca z końcem. Wzięcie „przerwy” oznacza ryzyko zmarnowania możliwości i pozostanie w tyle, chociaż nigdy nie jest jasne, w tyle za kim. Dla prekariatu wysoki stosunek pracy niezarobkowej do zarobkowej jest normą.
Oderwanie od pracy zarobkowej
Szósta cecha podkreśla, dlaczego prekariat nie powinien być postrzegany, jak zbyt często się zakłada, jedynie jako bezbronna ofiara. Prekariusze i prekariuszki są bardziej skłonni do zachowania psychologicznego dystansu względem pracy zarobkowej, angażują się w nią jedynie tymczasowo i traktują ją instrumentalnie. Nie posiadają też jednego statusu zawodowego, wahając się, co wpisać w rubrykę „zawód” w oficjalnych formularzach. Mniej prawdopodobne staje się przez to, że rozwiną oni fałszywą świadomość, tj. wiarę, że praca, którą wykonują, w jakiś sposób ich uszlachetnia.
Istnieje zatem większe prawdopodobieństwo, że to oni staną się ofiarami alienacji za sprawą nudnych, ograniczających umysłowo prac, do znoszenia których są zmuszani, oraz że je odrzucą jako niesatysfakcjonujące sposoby na życie i pracę. „Nie mów mi, że jestem odpowiedzialnym obywatelem, wykonując tę parszywą robotę układania towaru na półkach, serwowania drinków, zamiatania podłóg czy czegokolwiek, co mam dzisiaj zrobić!” Takie oderwanie jest w tym sensie potencjalnie wyzwalające. „Nie mów, że moja praca musi dawać mi satysfakcję lub przynosić «szczęście». Robię to dla pieniędzy. Znajdę moje życie i rozwinę je poza nią.”
Niska mobilność społeczna
Siódma cecha łączy prekariat z wieloma proletariuszkami i proletariuszami, ale już nie z przedstawicielkami i przedstawicielami salariatu czy proficians. Pokazuje to, dlaczego nie warto wrzucać wszystkich „pracowników” do jednego worka „klasy robotniczej”. Prekariat cechuje się niezwykle niskim prawdopodobieństwem społecznego awansu. Im dłużej ktoś się do niego zalicza, tym mniejszą ma szansę na ucieczkę. W większości krajów Europy i Ameryki Północnej mobilność społeczna zmniejszyła się za sprawą rosnących od początku epoki globalizacji nierówności dochodowych (Blanden, Gregg i Machin 2005; Sawhill 2008; OECD 2010). Jak na ironię, problem ten powstał w okresie, w którym rządy twierdziły, że promują merytokrację i mobilność społeczną.
Zbyt wysokie kwalifikacje
Ósmą cechą są zbyt wysokie kwalifikacje. Po raz pierwszy w historii pracownik głównego nurtu lub to, co marksiści nazywają „siłą roboczą”, jest zbyt wykwalifikowany na potrzeby pracy, którą oczekuje się, że podejmie. Jako społeczeństwo musimy sobie dopiero zdać z tego sprawę, a dotychczasowa odpowiedź polityków wydaje się błędna.
We wczesnej fazie kapitalizmu przemysłowego od większości robotników oczekiwano, że nauczą się zawodu dostosowanego do umiejętności praktykowanych w ich pracy. Dzisiaj rzadko zdarza się, by ludzie używali w pracy zarobkowej więcej niż odrobinę swoich umiejętności i kwalifikacji. Rządzą referencje. Posiadanie wysokich kwalifikacji wystarcza jedynie do wzięcia udziału w loterii rynku pracy. W wielu wypadkach, aby otrzymać daną pracę, kandydaci i kandydatki muszą mieć albo rodziców ze znajomościami, albo kwalifikacje przewyższające te, które kiedykolwiek mogliby wykorzystać w danej pracy. Prowadzi to do epidemicznej frustracji związanej ze statusem i stresu z uwagi na „niewidzialne zatrudnienie poniżej kwalifikacji”, posiadanie niewykorzystanych umiejętności. Dla dzisiejszego prekariatu nie jest ono w żadnym razie niewidzialne.
Niepewność
Dziewiątą cechą charakterystyczną prekariatu jest podleganie osobliwej kombinacji różnych rodzajów niepewności. Laburystyczny model kapitalizmu przemysłowego był oparty na normie rodziny nuklearnej, w której od męskiego „żywiciela rodziny” oczekiwano zarobków na poziomie „pensji rodzinnej”, wystarczających na utrzymanie zależnej od niego żony i kilkorga dzieci. W XX wieku „fikcyjne” odtowarowienie pracy [labour] dokonywało się poprzez stworzenie firmowych i państwowych świadczeń, które miały pokrywać to, co ekonomiści nazywają ryzykiem nieprzewidzianych wypadków, wynikającym z działań jednostki. Mylnie przedstawiono je jako „prawa” pracownicze. Były one zdobywane przez pewne szczególne grupy, które walczyły o ich zabezpieczenie, ale nigdy nie były powszechne ani bezwarunkowe.
Poza tym, że były one zwykle seksistowskie i patriarchalne, stosownie do modelu laburystycznego, świadczenia kompensacyjne zbudowano na założeniu, że zasadniczo możliwe jest obliczenie prawdopodobieństwa danego zdarzenia (bezrobocia, choroby, ciąży, przejścia na emeryturę itd.). Dla stabilnie zatrudnionego proletariatu ryzyko nieprzewidzianych wypadków mogło być pokryte przez ubezpieczenie społeczne. Interesy „marnej” mniejszości nie były przedmiotem szczególnej troski.
Jednakże w otwartej gospodarce usługowej, system ubezpieczeń społecznych nie może zapewniać silnej ochrony społecznej. Prekariat mierzy się z niepewnością, „nieznanymi nieznanymi”. W przypadku niepewności (którą odróżniam od ryzyka), nie można obliczyć prawdopodobieństwa wystąpienia niepożądanego zdarzenia. Mierzymy się dzisiaj ze znacznie większą liczbą obszarów niepewności, w dużej mierze dzięki liberalizacji gospodarki i systemowi rynkowemu opartemu na konkurencji i wytwarzanym niedoborze. Prawdopodobieństwo szkodliwych wstrząsów i niebezpieczeństw jest wyższe, koszt niekorzystnych zdarzeń większy, a zdolność do radzenia sobie z nimi i dochodzenia po nich do siebie mniejsza. To bardziej niepokojące niż sugeruje termin „społeczeństwo ryzyka”. Prekariat jest nie tylko wystawiony na więcej sfer niepewności niż inne grupy, jest on również na nie mniej odporny, gdyż dysponuje mniejszą ilością zasobów za sprawą których mógłby sobie z nimi radzić. Siła oddziaływania negatywnych zdarzeń jest więc tutaj większa.
Pułapki ubóstwa i pułapki prekarności
Dochodzimy w ten sposób do dziesiątej cechy charakterystycznej prekariatu, która nie jest udziałem żadnej innej grupy – jest on wystawiony na prawdziwe tsunami przeciwności losu, kombinację pułapek ubóstwa, wyzysku i przymusu poza miejscem pracy oraz dodatkowo pułapek prekarności. Państwo opiekuńcze we wszystkich swoich wariantach zostało zbudowane przez proletariat na jego własne potrzeby. Opierało się na ubezpieczeniach społecznych lub narodowych i świadczeniach powiązanych z regularnymi składkami płaconymi przez stale zatrudnionych lub w ich imieniu. Wraz ze wzrostem prekariatu model ten się rozpadł. Wszystkie państwa opiekuńcze przesunęły się w kierunku pomocy społecznej opartej na kryterium dochodowym, rzekomo kierując pomoc do „biednych”. W przeszłości uważano, że biedni niejako z natury znajdują się poza głównym nurtem społeczeństwa. Obecnie politykę społeczną zaprzęgnięto do rozpoznawania biednych poprzez stosowanie kryterium dochodowego.
W ten sposób zastawia się na prekariat groźne pułapki ubóstwa. Każdy otrzymujący świadczenie zależne od kryterium dochodowego, podejmując nisko płatną, dorywczą pracę, może spotkać się z krańcową stopą „podatkową”, bliską 100%. Ponieważ rezygnacja ze świadczeń na rzecz pracy zarobkowej kosztuje czas i pieniądze, nie ma żadnego powodu, by w ogóle pracować zarobkowo. Pomimo wprowadzenia świadczeń dla osób zatrudnionych oraz ulg podatkowych, rządom wielu państw nie udało się przezwyciężyć pułapki ubóstwa. Miliony osób w krajach uprzemysłowionych doświadczają efektywnej stopy podatkowej powyżej 80%, dwukrotnie wyższej od tej, którą jest w stanie tolerować salariat, i trzykrotnie wyższej od tej, którą powinny płacić wielonarodowe korporacje, gdyby nie wyprowadzały zysków do zamorskich rajów podatkowych.
Ponieważ nie istnieją zachęty do podejmowania nisko płatnych prac, pułapki ubóstwa doprowadziły, jak można było się spodziewać, do przymusu państwowego w formie workfare, w którym młodzież i inni są zobligowani do podejmowania nisko płatnych prac lub angażowania się w bezpłatne „doświadczenie zawodowe” pod groźbą kary lub otrzymania łatki „darmozjadów”, „obiboków” itp.
Zwiększyła się także liczba pułapek prekarności, czyli sytuacji, w których podejmowanie nisko płatnej pracy może doprowadzić do obniżenia późniejszego dochodu (zob. Artykuł 17 Karty). Państwo wymaga od prekariatu, by w celu uzyskania uprawnienia do świadczeń wykonywał on mnóstwo pracy, przechodził przez niezliczone etapy osobistych działań, każdy stanowiący barierę do przekroczenia, pułapkę dla nieostrożnych, nerwowych, nieświadomych, delikatnych lub porywczych. Życie toczy się wokół czekania w kolejkach, wypełniania formularzy, dostarczania wyczerpującej dokumentacji, częstego meldowania się na rozmowach, odpowiadania na „podchwytliwe” pytania itd. Proces ten staje się coraz trudniejszy, bardziej upokarzający i wydłużony. Podjęcie nisko płatnej pracy, która może skończyć się w każdej chwili, to wzięcie na siebie ryzyka powrotu, po upływie zaledwie kilku tygodni, do pierwszych etapów procesu ubiegania się o świadczenia. Żadna racjonalna osoba nie podjęłaby takiej pracy w podobnych warunkach. Jednak prekariat jest do tego zmuszany.
Ten rodzaj pułapki prekarności jest rozpowszechniony w państwach północnej Europy, w tym w Wielkiej Brytanii, gdzie płace w dolnych rejonach rynku pracy i świadczenia państwowe ścigają się w drodze na dno. W innym miejscach bardziej powszechne są odmienne pułapki prekarności. Obejmują one sytuację, w której podejmowanie nisko płatnej pracy obniża prawdopodobieństwo otrzymania stałej pracy w przyszłości, co pogarsza jeszcze groźba sankcji związanych z utratą świadczeń w wypadku odrzucenia takiej pracy. Kolejna pułapka wyrasta z trudności zmiany miejsca zamieszkania w poszukiwaniu zatrudnienia. W wielu krajach, w szczególności młodzi nie mogą wynająć mieszkania, gdyż bez „stałej” pracy nie akceptuje się ich jako najemców.
Podsumujmy: definicja prekariatu składa się z dziesięciu cech. Nie wszystkie przysługują wyłącznie jemu. Jednak wzięte razem, elementy te określają grupę społeczną i z tego powodu możemy nazwać prekariat klasą w procesie tworzenia. Krytycy mogą twierdzić, że pojęcie to jest mało precyzyjne – jakby to samo zastrzeżenie nie dotyczyło „klasy robotniczej” lub „klasy średniej”. Pozostajemy jednak z dwoma pytaniami. Czy prekariat jest pojedynczą grupą? Czy jest on nową niebezpieczną klasą?
Odmiany prekariatu
Prekariat nie jest jednorodny i nie ma w tym nic dziwnego. Wszystkie klasy, szczególnie w procesie swojej ewolucji, składały się z frakcji. Jednak prekariat jest podzielony do tego stopnia, że można określić go jako klasę toczącą wojnę z samą sobą. Może się to zmienić wcześniej, niż wyobrażają to sobie sami obserwatorzy.
W Prekariacie klasa ta została podzielona na „narzekających” i „uśmiechniętych”, tych, którzy akceptują swój status ze spokojem i tych, którzy czują się sfrustrowani, wściekli i zdesperowani. Formą uzupełnienia tego stanowiska będzie teraz wyróżnienie trzech odmian prekariatu.
Pierwszą z nich tworzą ludzie wyrzuceni ze wspólnot robotniczych i rodzin. Mają oni poczucie relatywnej deprywacji. Oni, ich rodzice i dziadkowie należeli do zawodów robotniczych, z towarzyszącym temu statusem, umiejętnościami i szacunkiem. Spoglądając wstecz na wyimaginowaną lub prawdziwą przeszłość, objawiają pewne atawizmy, pytając, dlaczego życie nie może wyglądać tak jak kiedyś. Są oni również względnie niewykształceni, a zatem prawdopodobnie bardziej skłonni do słuchania populistów propagujących programy neofaszystowskie. Osoby tworzące tę część prekariatu zwykle obwiniają „innych” za swoją niedolę i chętnie karzą pozostałych prekariuszy i prekariuszki poprzez obcinanie „ich” świadczeń, nawet jeśli sami są ich beneficjentami lub potencjalnie będą ich potrzebować.
Do drugiej odmiany należą tradycyjni zbywatele – migranci, Romowie, mniejszości etniczne, pozbawione wolności osoby starające się o azyl, rozsiane na całym świecie osoby o niepewnych prawach. Należą tu także niektórzy niepełnosprawni i rosnąca grupa byłych skazanych. Ta grupa także doświadcza relatywnej deprywacji, porównując obecną sytuację z doświadczeniem związanym z „domem” lub poprzednim, utraconym światem. Nostalgia ta może być urojona, ale gniew może się tu łączyć z pragmatyczną potrzebą przetrwania. Ta część prekariatu może być oderwana od politycznego i społecznego mainstreamu. Trzyma głowy nisko. Nie należy tego mylić z brakiem resentymentu lub gotowości do zaktywizowania się, jeżeli wyłaniająca się wizja doda im energii.
Wspomniany gniew może znaleźć ujście w gotowości do ciężkiej pracy zarobkowej, propozycji układu opartego na znacznym wysiłku. Nie może dziwić, że migranci są preferowanymi pracownikami najemnymi, ani że w szeregu krajów OECD większość nowych miejsc pracy w ostatnich latach została podobno zajęta przez migrantów. Dlatego pierwszą odmianę prekariatu tak łatwo zmobilizować przeciwko drugiej.
Jest jednak także trzecia, szybko rosnąca odmiana. Składa się z wykształconych osób, które popadły w prekarną egzystencję po tym, jak obiecano im coś przeciwnego: świetlaną karierę opartą na osobistym rozwoju i satysfakcji. Większość z nich ma dwadzieścia lub trzydzieści kilka lat. Ale nie są oni sami. Dołącza do nich coraz liczniejsza grupa oddalająca się od salariatu.
Definicyjną cechą tej części prekariatu jest kolejna forma relatywnej deprywacji, poczucie frustracji w związku z ich statusem. Nie robią oni tego, co postanowili robić, i mają niewielkie szanse na robienie tego w przyszłości. Jednak ze względu na ich wykształcenie oraz świadomość absurdalności i ponurego charakteru pracy zarobkowej, którą, jak się oczekuje, powinni zaakceptować, znajdują się w dobrym położeniu do uznania laburyzmu za złudzenie i docenienia potrzeby nowej postępowej wizji. Nie powinniśmy być zaskoczeni nowym młodzieżowym romantyzmem, rozkwitem wystąpień artystycznych, analogicznym do tego, co wydarzyło się dwa stulecia temu (Hobsbawm [1962] 1977). Być może największym wyzwaniem dla tej części prekariatu będzie przekonanie pozostałych do podzielania wspólnej wizji. Nie ma żadnego powodu, dla którego nie mogło by się tak stać, skoro rzemieślnicy i intelektualiści odgrywali rolę nauczycieli i liderów „klasy robotniczej” w końcu XIX i na początku XX wieku. Jednak stanowi to nie lada wyzwanie.
Podsumowując, możemy stwierdzić, że pierwsza część prekariatu odczuwa deprywację względem prawdziwej lub wyobrażonej przeszłości, druga z racji nieobecnej teraźniejszości, nieobecnego „domu”, a trzecia w odniesieniu do poczucia braku przyszłości. Jeśli prekariat ma stworzyć klasę w sobie, odpowiednia liczba osób należących do tych trzech grup musi odnaleźć wspólną tożsamość, choćby po to, by uzyskać siłę potrzebną do samozniesienia.
Prekariat jest klasą w procesie tworzenia, dlatego że prekariusze i prekariuszki zajmują szczególne miejsce w stosunkach produkcji, stosunkach dystrybucji (źródłach dochodu) oraz w relacji do państwa, ale wciąż nie posiadają wspólnej świadomości ani wspólnej wizji tego, co należy robić z prekarnością. Podczas gdy wiele osób rozumie, czym jest prekariat i co oznacza bycie jego częścią, niektórzy badacze odrzucają możliwość opisywania go jako klasy (np. Braga 2012). Można zrozumieć niechęć marksistów do pozbycia się dychotomii kapitału i pracy, chociaż odrzucając koncepcje nowej klasy, często wykorzystują oni pojęcie „klasy średniej”, najbardziej nie-Marksowskie z możliwych. Jednak ich pragnienie wrzucenia prekariatu w stare kategorie „klasy robotniczej” lub „proletariatu” odwodzi nas od rozwinięcia słownika i stworzenia zestawu obrazów odpowiednich dla analizy w XXI wieku.
Powiedzieć, że prekarat jest „niebezpieczny”, to stwierdzić, że jego interes klasowy znajduje się w opozycji do XX-wiecznych głównonurtowych programów politycznych, neoliberalizmu mainstreamowej „prawicy” i laburyzmu socjaldemokracji. Jednak w 2013 roku prekariat wciąż nie był klasą dla siebie. Chociaż wchodzące w jego skład grupy były świadome tego, czemu się sprzeciwiały (niepewności, zubożeniu, długowi, brakowi tożsamości zawodowej i wielorakim nierównościom), wciąż nie doszły do porozumienia lub nawet nie były świadome swoich potrzeb i chęci. Prekariat ciągle znajdował się w fazie „pierwotnego buntu”, jak luddyści z początku XIX wieku lub inne grupy, które wyłaniały się w fazie wykorzeniającej transformacji.
Prekariat jest niebezpieczny również z innego, powiązanego z powyższymi, powodu – jest wciąż w stanie wojny z sobą samym. Jeżeli otworzyłoby się drogę dla populistycznej demagogii, pierwsza odmiana zwróciłaby się przeciwko drugiej, jak ma to miejsce w Grecji, na Węgrzech i we Włoszech. Jest niebezpieczny również dlatego, że jak przewidziałem w Prekariacie, połączenie lęku, alienacji, anomii i gniewu może prowadzić do większej liczby zamieszek i protestów. Jest też niebezpieczny, ponieważ stres, niepewność ekonomiczna i frustracja mogą wywoływać i wywołują choroby społeczne, w tym zażywanie narkotyków, drobną przestępczość, przemoc domową i samobójstwa.
Wreszcie, prekariat jest niebezpieczny, ponieważ stoi naprzeciw nachalnie dzielącego społeczeństwo państwa. Wiele prekariuszy i prekariuszek czuje się utowarowionych, traktowanych jak przedmioty, zmuszanych do pracy najemnej, karanych za niepracowanie, wzywanych przez polityków do większego wysiłku. Nikt nie powinien się dziwić, jeśli reagują oni w sposób anomiczny. Jednak ponieważ prekariat jest emocjonalnie oderwany od pracy zarobkowej, której wykonywania się od niego oczekuje, ma mniejszą skłonność do kojarzenia zatrudnienia z drogą do szczęścia i uznawania tworzenia miejsc pracy za wskaźnik postępu społecznego. Prekariat lokuje swoje nadzieje i aspiracje gdzie indziej. Już wkrótce powtórzy on slogan z 1968 roku: „Ça suffit!”.