Obszary niewiedzy. Lewicowa krytyka literacka

logo

Filip Brzeźniak - Pokój dzięki truciu.

Anna Feigenbaum.2017. Tear Gas: From the Battlefields of WWI to the Streets of Today. London: Verso Books.

 

 „«Siarka, sól, spalenizna po całej jego ziemi!» Nie obsieją jej, nie zakiełkuje, nie urośnie na niej żadna roślina, jak w zagładzie Sodomy, Gomory, Admy i Seboim, które Pan zniszczył w swym gniewie i zapalczywości” (Pwt 29,22) – właśnie te słowa musieli przyswoić w swej polityce rząd Emmanuela Macrona oraz prefektura regionu Kraju Loary, jeżeli celem ukarania bezbożników w ciągu ośmiodniowej ofensywy zdążyli zrzucić na pola uprawne osiem tysięcy granatów z gazem łzawiącym wraz z dodatkowymi trzema tysiącami granatów bojowych (co daje prawie jeden granat co minutę). Dlatego recenzję dedykuję walczącym anarchistkom, przyjezdnym rolnikom i mieszkańcom Notre-Dame-des-Landes.

Jest coś symptomatycznego w tym, jakim echem odbiły się w mainstreamie wydarzenia ostatnich tygodni – protesty w Gazie, obrona autonomicznej zone à défendre w Notre-Dame-des-Landes oraz atak gazowy w Syrii. Pierwsze zostało zauważone ze względu na ofiary śmiertelne, drugie w skali globalnej poruszyło zaledwie już wcześniej przekonanych obrońców środowiska, trzecie zaś stało się palącym problemem abstrakcji zwanej społecznością międzynarodową, gdyż doprowadziło do reakcji o charakterze wojennym. Tym, co łączy te zdarzenia, to fakt użycia różnego rodzaju gazów przez agresora wobec nieuzbrojonych cywili; tym zaś, co je różni, to granica między aprobatą a oburzeniem publiczności wobec użycia owych gazów. Różnica ta wcale nie wynika – jak mogłoby się wydawać – z ich istoty, tj. z tego, że jedne są gazami śmiertelnymi, a drugie „jedynie” truciznami. W książce znajdziemy wiele tragedii, do których doprowadził „bezpieczny” gaz łzawiący. W jednym z programów telewizyjnych konserwatywny prowadzący Bill O’Reilly, komentując użycie gazu pieprzowego podczas protestu, uzasadniał jego nieszkodliwość poprzez przyrównanie go do ostrego sosu. Jednak różnica w stężeniu między jednym a drugim jest kolosalna, nie da się potraktować gazu pieprzowego i łzawiącego jak farmakonu, albowiem nie mają one minimalnego stężenia, które nie wyrządza bólu dla organizmu. Jedynie w umyśle władzy dla wyabstrahowanego organizmu społecznego trujący gaz staje się „korekcyjny”, „leczy” niewłaściwe z jej perspektywy zachowania, całkowicie pomijając skutki psychiczne i fizyczne. Doszło do paradoksalnej sytuacji, w której nie oburza nas broń chemiczna używana w czasach pokoju, natomiast skandalem jest stosowanie jej podczas wojny. Jak do tego doszło, że jeden gaz jest tak niepoprawny i niemoralny, a drugi z kolei postrzega się jako konieczny, zrozumiały, a nawet humanitarny środek zaradczy?

W swojej książce Anna Feigenbaum próbuje odpowiedzieć na to pytanie, rekonstruując splot wydarzeń i procesów, które przyczyniły się do normalizacji użycia gazu. Autorka pokazuje, w jaki sposób w ciągu niecałego stulecia zdecydowano się przenieść gaz z okopów na ulice miast, i uczynić z tego powszechny konsensus, a także odsłania kulisy rozwijającego się wokół tego rynku. Rynku, który ukazuje ciemną stronę zyskownej „innowacyjności” sojuszy państwa, armii i kapitału, który przypomina nam o starej kategorii „kompleksu militarno-przemysłowego”. Warto już na wstępie zaznaczyć, że książka stanowi jeden z materialnych rezultatów większego, kilkuletniego projektu badawczego, który zaowocował również dostępnymi bezpłatnie wizualizacjami zebranych danych[1], coraz bardziej popularnymi interaktywnymi (kontr-)mapami[2], biblioteką materiałów tekstowych (raportów, przewodników, krytycznych analiz) czy wreszcie podręcznymi podsumowaniami tematu. Trzonem tych badań dotyczących gazu łzawiącego była metoda opowiadania przez dane [data strorytelling], która zakłada połączenie twardych danych, narracji oraz przedstawień graficznych. Choć badania Feigenbaum obejmują każdą z wymienionych metod, to w książce przeważają jednak narracja i dane.

Feigenbaum wspomina o istnieniu preparatów zbliżonych w działaniu do gazów pieprzowych jeszcze przed nadejściem nowoczesności, jednak dzisiejsze gazy łzawiące swoją właściwą genezę mają w traumatycznym doświadczeniu Pierwszej Wojny Światowej i jej konsekwencjach. W 1915 roku gaz użyty pod Ypres wycieka z okopów wprost do gazet, objawiając się tym samym jako problem publiczny. Tak też rozpoczyna się europejski wyścig zbrojeń chemicznych. Zarówno w Wielkiej Brytanii, jak i we Francji dochodzi do militaryzacji wydziałów chemii, fizjologii i patologii szkół medycznych, badaniom nad bronią chemiczną podporządkowane zostają również Uniwersytet Paryski, Oxford i Cambridge. Amerykanie nie pozostają w tyle – MIT, Yale, Johns Hopkins, Harvard prowadzą eksperymenty w tym zakresie. Koniec oficjalnej wojny przyniósł jednak dylemat – co robić dalej z badaniami i produkcją gazu?

Feigenbaum przeprowadza nas przez szereg cięć i przesunięć semantycznych w dyskursie, które ostatecznie doprowadziły do wyodrębnienia gazu łzawiącego jako etycznie dopuszczalnego. Pierwsze takie rozróżnienie, zauważone przez historyka Pierwszej Wojny Światowej Jeana Pascala Zandersa, to podział na „gazy trujące” (omawiane jeszcze we wcześniejszych konwencjach haskich) oraz „nowe gazy” wyprodukowane podczas wojny. Powstanie tego pierwotnego podziału pozwoliło na wytworzenie się kolejnych dualistycznych stanowisk. Drugim cięciem była dialektyka cywilizacji i barbarzyństwa, która odegrała szczególną rolę w polityce kolonialnej, przybierając postać przeciwieństwa „cywilizowanych toksyn Ententy” i „trucizn dzikusów”. Wobec Obcych, wobec „dzikusów” – jak powiedział gen. Amos Fries – USA nie powinno ograniczać środków wojennych, albowiem inaczej musiałoby używać „mieczy i włóczni” (Zanders 2016; 238-272).

Dialektyka ta przyjmowała różne oblicza: w USA w imię cywilizacji i postępu zdecydowano się na rozwój badań i produkcji, z kolei w Imperium Brytyjskim, w imię tej samej cywilizacji zrezygnowano z możliwości zastąpienia gazem „tradycyjnego” strzelenia do zbuntowanej ludności kolonii, utożsamiając gaz z największym wojennym cierpieniem. Gaz był w społeczeństwie brytyjskim wciąż postrzegany jako narzędzie wojny, co poważnie hamowało wszelkie starania rządów kolonialnych o zezwolenie na użycie go w czasach formalnego pokoju. Feigenbaum obnaża sposób, w jaki poszczególne rządy kolonialne kontaktowały się ze sobą w sprawie wspólnego lobbingu na rzecz legalizacji stosowania gazu. Nie robiły zresztą tego same, w Stanach Zjednoczonych już na dobre zadomowiła się kampania PR-owa gen. Friesa, prowadząc do ogromnego rozwoju przemysłu broni chemicznej, który oczywiście szukał rynków zbytu również za granicą. Wycinki z prasy wspominające o użyciu gazu łzawiącego przez policję w USA przedstawiane były jako kolejne argumenty wobec Imperium Brytyjskiego, dowodzące jego skuteczności w rozproszeniu tłumów. Feigenbaum w tym kontekście wskazuje na wspólny los ruchu pracowniczego i ruchu antykolonialnego – przed wprowadzeniem gazu w koloniach jednymi z pierwszych ofiar jego użycia wobec ludności cywilnej byli strajkujący robotnicy w miasteczkach przemysłowych USA. To akurat w tych miejscach policja zaopatrywała się w gaz, by tłumić żądania płacowe, stojąc tym samym po stronie kapitału. Z kolei Brytyjczyków do punktu krytycznego doprowadziły z jednej strony powstanie i rozpowszechnienie się form biernego oporu w Indiach, z drugiej niechęć do tłumienia z użyciem broni insurekcji Nigeryjek z 1929 roku, które wystąpiły przeciwko skrajnie patriarchalnemu rządowi, ciągnącej się latami deprywacji materialnej oraz prawnej kobiet. Wielka Brytania znalazła się w potrzasku między oficjalnym potępieniem użycia gazu przez Niemców podczas Pierwszej Wojny Światowej, podpisaniem traktatu waszyngtońskiego czy protokołu genewskiego, a z drugiej strony „zagrożeniem” płynącym z wymykających się spod kontroli konfliktów między ruchami antykolonialnymi a rządami kolonii. Ostatecznie w typowo angielskim stylu zezwolono na użycie gazu łzawiącego, ale jedynie pod warunkiem zakomunikowania ostrzeżenia przed jego użyciem, co doprowadziło do dość absurdalnej sytuacji, w której służby nosiły baner z napisem Disperse or We fire Tear Smoke [Rozejdźcie się albo wystrzelimy dym łzawiący].

Praktycznie we wszystkich tych przypadkach wykorzystano luki w prawie międzynarodowym, by legalnie wprowadzić gaz łzawiący do użytku – jako że potępiono i zabroniono użycia gazu w czasach wojny, to nie oznacza to, że nie można go użyć w czasach pokoju. Mamy tu do czynienia z pewnego rodzaju sferą nierozróżnialności między stanem wojny a stanem pokoju, wykazującą fikcyjność samego tego podziału. Na tym tle adekwatnie brzmią twierdzenia o „pokoju” jako „nieuświadomionej, ciągłej wojnie domowej” (Tiqqun, 2010), bo właśnie tak należałoby rozumieć współczesne użycie gazu łzawiącego.

„Tak jak użyto gazu łzawiącego podczas Pierwszej Wojny Światowej, by wyciągnąć wrogich żołnierzy z okopów i później, podczas wojny w Wietnamie, by wyciągnąć ludzi z podziemnych tuneli […], tak podczas ulicznych zamieszek gaz działa w połączeniu z inną bronią, by pomóc policji zdobyć fizyczną kontrolę na danym obszarze” (Feigenbaum 2017, 70).

Znając jego prawną, ekonomiczną i polityczną historię, w pełni zdajemy sobie sprawę z fałszu „pokoju” i „bezpieczeństwa” ogłaszanego przez Imperium (Tiqqun, 2010), które odbyło swoją szkołę w imperiach kolonialnych.

Tear Gas to książka zawierająca wiele podobnych przejmujących i nieznanych szerszej publiczności opowieści, które solidnie umacniają tezy stawiane przez autorkę. Feigenbaum w prawdziwie foucaultowskim stylu potrafi w historycznej analizie konkretnego zjawiska – zastosowania gazów przeciwko ludności – wydobyć na światło dzienne wiele innych ważnych wątków, takich jak: 1) narodziny władzy biopolitycznej w XX wieku (gaz nie ma zabijać, ale truć, destabilizować tłum w jednostki, czyli przywracać ciało do wyznaczonych mu obowiązków); 2) wspólny los wszystkich podporządkowanych – kobiet, robotników, mniejszości rasowych, podległych władzy kolonialnej czy protestujących studentów; 3) wpływ biznesu wojskowego na utworzenie kultury ekspertów i PR-u, które miały na celu legitymizację i normalizację użycia gazu; 4) rasistowskie i antykomunistyczne poglądy lobbystów kompleksu militarno-przemysłowego; 5) dyskursywne oswajanie społeczeństw z zastosowaniem gazu łzawiącego przez zamianę negatywnie konotowanych określeń, takich jak „pistolety”, „granatniki”, „toksyny” czy „gazy duszące” (kojarzonych bezpośrednio z wojną), na bardziej neutralne i techniczne „wyrzutnie” [launcher], „gazy łzawiące” i „broń nieśmiercionośną” [less lethal weapons].

Co warte odnotowania, autorce udaje się także w przekonujący sposób poddać krytyce twierdzenie o rzekomej nieszkodliwości gazu łzawiącego. Posługując się zarówno relacjami ofiar, historią wszystkich „wypadków” z jego zastosowaniem, jak i zakulisowym spojrzeniem na powstające raporty rządowe, badaczka wskazuje na szkodliwe konsekwencje użycia gazu, które jest szczególnie bolesne, gdy zachodzi w określonych miejscach (jak zamknięte przestrzenie – samochody, pokoje, wąskie i zabudowane ulice – czy pola uprawne) i wobec określonych osób – kobiet w ciąży, dzieci, ludzi starszych, czy chorych na astmę. Nie zapominajmy o wszystkie dodatkowych, „przypadkowych” obrażeniach, wynikających z latających w powietrzu metalowych puszek – wybite oczy, oderwane nosy, pęknięte czaszki, poranione i poprzebijane ciała; wszystkie te obrażenia były „zaprojektowane” w pierwszych pistoletach gazowych.

Zasadniczy problem, który mam z tą książką, to bolesny brak jakiejkolwiek ramy teoretycznej. Można powiedzieć, że krytyczny charakter tego projektu sprowadza się zaledwie do wypowiedzenia historii, wydobycia na wierzch wszystkich nieznanych faktów. Jest to oczywiście książka historyczna, a nie filozoficzna czy socjologiczna, ale badane zagadnienie aż się prosi o bardziej teoretyczne opracowanie. Bazując na samych materiałach zebranych przez Feigenbaum, można by napisać przynajmniej kilka artykułów naukowych, w których analizy biopolityki czy teorie postkolonialne odgrywałyby znaczącą rolę. Właściwie każdy z wcześniej wymienionych przeze mnie wątków w książce jest jedynie opisem, jest „nakreślony”, wymaga teoretycznego rozwinięcia w formie kolejnych prac. Tym samym książce brakuje sprawnego, syntetycznego podsumowania, kończy się ona opisem stanu dzisiejszego przemysłu gazu łzawiącego oraz prób oporu wobec niego, w postaci rozpowszechnienia wiedzy o działaniu gazu, technik radzenia sobie z nim na ulicy, popularyzacji roli „ulicznych medyków” podczas demonstracji. Zadanie napisania rozdziału z dogłębną refleksją nad rolą gazu łzawiącego w obecnym systemie pozostawione jest czytelniczkom. Skoro udało się zdemistyfikować genezę i działanie gazu łzawiącego, to teraz potrzeba nam głębszego ukazania jego roli w reżimie biopolitycznym.

Bibliografia:

Tiqqun. 2010. Introduction to Civil War, New York: Semiotext(e).

Jean Pascal Zanders (red.). 2016. Innocence Slaughtered: Gas and the Transformation of Warfare and Society, London: Uniform Press.

[1] http://teargasresearch.com/

[2] http://www.civicmedia.io/projects/tear-gas-maps-2015/