Nie-organizm, pasożytujący i namnażający się jedynie za pośrednictwem komórek swojego gospodarza; wirus musi się nam jawić jako coś „nie-samowitego” w dziedzinie biologii. Istota wykluczona z „samowitej” dla człowieka sfery tego, co żyjące, a jednak „żyjąca” za pośrednictwem najintymniejszych procesów jego organizmu. „Wewnętrzna zagranica” dotykająca i poddająca transformacji sam rdzeń naszego biologicznego bytu. To struktura przypominająca za razem obcość jak i intymność doświadczenia traumatycznego.
Trwająca pandemia, a więc gwałtowny proces namnażania się zachorowań w skali światowej, odtwarza tą wirusową logikę na poziomie społecznym, ponieważ najistotniejszym źródłem jej reprodukcji są fundamentalne „procesy życiowe” naszego późnokapitalistycznego świata. W tym sensie pandemia może być rozpatrywana również jako wydarzenie „pantraumatyczne”, dotykające najintymniejszego wymiaru życia współczesnego podmiotu.
„Przedsiębiorca siebie” – nie ma chyba precyzyjniejszego niż to foucaultowskie pojęcie terminu definiującego podmiot późnego kapitalizmu. „Przedsiębiorca siebie” to podmiot autodeterminacji w każdym wymiarze swojego życia, pełnej autonomii samookreślenia i podejmowania wolnych decyzji na własne ryzyko - przynajmniej, jeśli chodzi o „siebie”, wyobrażenie swojego „ja” jako obiektu różnego rodzaju oddziaływania. W tym sensie jest to podmiot, który zdążył już zapomnieć o władzy dyscyplinarnej czy uprawianej przez ekspertów biopolityce, które jeszcze do niedawna stanowiły instancje realnej władzy dążącej do formowania całych populacji według z góry założonego planu. To podmiot wyabstrahowany z relacji z innymi, dla którego „coś takiego jak społeczeństwo nie istnieje”, bo rozpływa się ono w nieograniczonych, zglobalizowanych przepływach kapitału. W końcu, nic o tym nie wiedząc, rozpływa się w nich sam podmiot - nie bez znaczenia określany mianem „przedsiębiorcy”, gracza, a może efektu metastabilnej gry rynkowej.
Uwolnione przepływy kapitału, stanowiąc sam warunek wyłonienia się tej nowej formy podmiotowości, określają jej najbardziej „własne” pragnienia. Wykraczające daleko poza sferę tego, co klasycznie uznawane za przynależne do sfery ekonomii, pragnienia późnokapitalistycznego podmiotu zostają mimo tego przepisane w ekonomicznych terminach produkcji i ciągle ponawianej reinwestycji osiąganych „zysków”. Najlepiej zilustrować może to współczesny imperatyw jednostkowego samorozwoju, w ramach którego uzyskane własną pracą środki mają być w nieustannie ponawianym cyklu przeznaczone na zwiększenie własnej efektywności, rozwój kariery czy kompetencji. Wiąże się to też ze wzmożoną mobilnością jako próbą odpowiedzi na dynamicznie zmieniającą się sytuacją na światowych rynkach, generującą szanse lub też ekonomiczny przymus, za którymi współczesny podmiot jest zmuszony podążać. Inny przykład może stanowić sposób, w jaki zakup jednego elektronicznego gadżetu implikuje kolejne zakupy i podejmowanie kolejnych coraz dalej zakrojonych przedsięwzięć. Posiadany nowy model aparatu fotograficznego może zachęcić do odbywania dalekich podróży, w których jego możliwości zostaną w pełni wykorzystane. W ich trakcie może okazać się, że przydałby się nowy obiektyw, albo nowy gadżet innego rodzaju, co prowokować może do dalszych zakupów... Jest to więc logika, która obowiązuje zarówno w sferze produkcji, jak i konsumpcji, sprawiając, że podlegają one nieustannej zmianie, dążą do ciągłej transgresji i nieskończonego poszerzania własnych granic. Globalne przepływy kapitału i towarów, definiując pragnienia podmiotów, implikują również intensyfikację przepływów potencjalnie zarażonych ciał. W konsekwencji pandemia, na sposób właściwy traumie, dotyka i przekształca owo jądro współczesnej podmiotowości, czyniąc z niego wehikuł swojej własnej hiper-mobilności i ekspansji.
Najintymniejsze spoiny naszego bytu uległy zakażeniu. Nie jesteśmy już tym, kim byliśmy wcześniej. Paradoksalnie jednak tym, co mogliśmy zaobserwować w pierwszych momentach wybuchu pandemii jest odgrywanie w działaniu dobrze znanych fantazmatów. Jest to swoiste „natręctwo powtarzania”, przypominające często przywoływaną przez Žižka klasyczną scenę z kreskówek, w której bohater nie zauważa, że wybiegł już poza krawędź urwiska, biegnąc dalej w z góry założonym kierunku pomimo utarty gruntu pod nogami.
W tym rejestrze można umieścić konsumpcyjne, zakupowe wzmożenie początku epidemii, które z jednej strony można by rozumieć jako próbę zabezpieczenia dotychczasowego hedonistycznego lifestyle’u, a z drugiej strony zdaje się ono nosić znamię fantazji o indywidualnym przygotowaniu się i przetrwaniu nadchodzącej apokalipsy. Pojawiła się również tendencja, żeby domową izolację traktować jako w formę „naładowania akumulatorów” lub też czasu na „inwestycję w siebie”; wszystko to podporządkowane idei przyszłego powrotu do jeszcze efektywniejszej pracy po zażegnaniu „chwilowych trudności”. Równolegle wyłonił się cały szereg fantazji dotyczących roli, jaką wszelkiej maści autorytety społeczne i niegdysiejsze, „wielkie narracje” mogłyby ponownie odegrać w obliczu dotykającego nas kryzysu. Można je było zaobserwować w formie ponownego pokładania nadziei w idei silnych państw narodowych, autorytecie ekspertów czy też fobicznej reakcji wobec jakichkolwiek ograniczeń nakładanych przez władzę interpretowanych jako przejawy biopolitycznej dominacji. Zasadniczo, ich funkcję stanowiła próba przerzucenia związanych z pandemią zagrożeń na barki quasi-rodzicielskiej instancji. Wobec współczesnej formy podmiotowości fantazje te należałoby uznać za próbę mentalnej ucieczki do wcześniejszych form organizacji pola społecznego, a jednak - poprzez odwołanie się do czegoś już znanego - zdają się one pomagać w redukowaniu narastającego lęku i poczucia niesamowitości. Tymczasem można mieć wątpliwości czy takie coraz mniej pasujące do dynamiki XXI wieku idee i instytucje, mogą stanowić jakąkolwiek odpowiedź wobec zupełnie nowych wyzwań związanych z wybuchem pandemii w warunkach późnego kapitalizmu.
Owe różne formy „natręctwa powtarzania”, kompulsywnego podtrzymywania dotychczasowych „rytuałów” i sposobów myślenia, są jednak tylko częściowo zdolne do zamaskowania realnej wyrwy w strukturze współczesnej podmiotowości - nie tyle wywołanej przez pandemię, co obnażonej przez nią w najczystszej postaci. Nagle pewne kwestie zaczynają jawić się jako nieuniknione. „Self-made man” ze swoimi inwestycjami w prywatne ubezpieczenie zdrowotne okazuje się bezradny wobec globalnego kryzysu, a liczni samozatrudnieni, „przedsiębiorcy siebie” par excellence pozostają nagle bez środków do życia, kiedy ich dotychczasowa działalność okazuje się być niedochodowa w nowych warunkach. Można by mnożyć kolejne przykłady, jednak tym, co powinno w związku z nimi zwrócić naszą uwagę są przesunięcia pojawiające się w obrębie dotychczas dominującego dyskursu - póki, co tak marginalne, że przypominające raczej przejęzyczenia. Psychoanaliza uczy nas jednak, że takie językowe potknięcia nie muszą być pozbawione znaczenia. Wśród nich - chyba najbardziej zaskakujące szczególnie dla tego, że wcale nie brzmi ono dla nas jak truizm - padło ostatnio z ust Borisa Johnsona. „Coś takiego jak społeczeństwo istnieje”.
O nowym wirusie, pandemii i jej daleko zakrojonych konsekwencjach nadal wiemy niewiele. Są one czymś jeszcze niepomyślanym, nieznanym, nieświadomym, co zawsze stanowiło żywioł psychoanalizy. Dyskurs psychoanalityczny może uchronić nas przed zbyt szybkimi próbami przeżycia pandemii w modusie „natręctwa powtarzania”, tego, co już dawno zostało pomyślane. Dzisiaj słowa Freuda przybywającego z nowiną psychoanalizy do Stanów Zjednoczonych, - „wieziemy im zarazę" – nabierają nowego znaczenia.