Indie od dawna pełne są wyjątkowych ludów, przez co pojęcia „stanu wyjątkowego i jego „przedłużenia” pozbawione są znaczenia. Bramini są wyjątkowi, ponieważ tylko oni mogą kierować rytuałami rządzącymi porządkiem społecznym i nie mogą być dotykani przez ludzi z niższej kasty (nie mówiąc już o pożądaniu) z obawy przed rytualnym zanieczyszczeniem. W dzisiejszych czasach wiąże się to z wydzielonymi dla nich osobno toaletami publicznymi, w niektórych przypadkach. Dalici, ludzie z najniższej kasty, również nie mogą być dotykani przez kasty najwyższe, nie wspominając o pożądaniu, gdyż są uważani za najbardziej „zanieczyszczających”. Jak widzimy, wyjątkowość Braminów polega na czymś innym niż wykluczenie Dalitów. Jedna z kast Dalitów o nazwie „Pariasi” została zamieniona w „paradygmat” przez [Hannah] Arendt, co niestety przesłoniło rzeczywistość ich cierpień. W 1896 roku, kiedy dżuma dymienicza przedostała się do Bombaju, brytyjska administracja kolonialna próbowała zwalczać rozprzestrzenianie się choroby za pomocą „Ustawy o chorobach epidemicznych” z 1897 r. Jednak bariery kastowe, w tym żądanie kast wyższych, by przysługiwały im oddzielne szpitale i ich odmowa, by otrzymać pomoc medyczną od ludzi z niższych kast włączonych do personelu, dołączyły do przyczyn śmierci więcej niż dziesięciu milionów ludzi w Indiach.
Rozprzestrzenianie się koronawirusa, który zgodnie z oficjalnymi danymi zainfekował ponad 100 tysięcy osób [obecnie już około 220 tysięcy potwierdzonych przypadków], ujawnia to, jak dziś o sobie samych myślimy – czy warto nas ocalić i jakim kosztem? Z jednej strony istnieją teorie spiskowe, które obejmują „broń biologiczną” i globalny projekt nakierowany na zatrzymanie migracji. Z drugiej strony istnieją kłopotliwe nieporozumienia, w tym wiara, że COVID-19 jest czymś powodowanym przez piwo „Corona” i rasistowskie komentarze wobec ludności chińskiej. Ale jeszcze bardziej niepokojące jest to, że w tym momencie śmierci boga i narodzin boga mechanicznego, przeżywamy kryzys „wartości” człowieka. Widać to w reakcjach na kryzys klimatyczny, w „entuzjazmie” technologicznym i wraz z koronawirusem.
Wcześniej człowiek nabierał na wartości dzięki różnym teo-technologiom. Na przykład, można było sobie wyobrażać, że stwórca i stworzenie byli determinacjami czegoś uprzedniego, powiedzmy „bytu”, gdzie to, co pierwsze, było nieskończone, a to, co następujące po nim, skończone. W takim podziale można było myśleć o bogu jako człowieku nieskończonym, a o człowieku jako skończonym bogu. W imię nieskończonego człowieka skończeni bogowie ustąpili pola. Dziś powierzamy maszynie wyznaczanie celów, aby jej dziedzinę móc nazwać techno-teologią.
W tej szczególnej sytuacji należy wziąć pod uwagę ostatnie spostrzeżenie Giorgio Agambena, że środki ograniczające COVID-19 są stosowane jako „wyjątek”, aby umożliwić nadzwyczajne rozszerzenie rządowych uprawnień względem naszych wolności. Oznacza to, że środki podjęte przez większość państw – i to ze znacznym opóźnieniem – aby zapobiec rozprzestrzenianiu się wirusa, który może potencjalnie zabić co najmniej 1% ludzkiej populacji, mogłyby dostarczać kolejnego poziomu „wyjątku”. Agamben każe nam wybierać pomiędzy „wyjątkiem” a normalnością, podczas gdy jego obawy dotyczą powszednienia wyjątku. Jean-Luc Nancy odpowiedział na tę obserwację, odnotowując, że istnieją dziś tylko wyjątki, to znaczy, że wszystko co kiedyś uważaliśmy za normalne, rozpada się. Deleuze w swoim ostatnim tekście odnosił się do tego, co na końcu wszystkich prawidłowości i wyjątków wzywa nas do „życia”: to znaczy, że jest się ogarniętym odpowiedzialnością, kiedy staje się twarzą w twarz z indywidualnym życiem, które jest w szponach śmierci. Śmierć i odpowiedzialność idą ze sobą w parze.
Zajmijmy się zatem wyjątkowością wyjątków. Do późnych lat 1800 kobiety ciężarne przyjmowane do szpitali umierały w dużej liczbie przy porodzie z powodu gorączki połogowej lub zakażeń poporodowych. W pewnym momencie austriacki lekarz Ignaz Semmelweis zdał sobie sprawę, że dzieje się tak dlatego, że ręce pracowników medycznych przenosiły patogeny od jednej obdukcji do następnego pacjenta, albo od macicy jednej kobiety do drugiej, powodując infekcję i śmierć. Rozwiązaniem zaproponowanym przez Semmelweisa było mycie rąk po każdym kontakcie. Na skutek tego został on naznaczony przez medyczną społeczność jako wyjątek i poddany ostracyzmowi. Zmarł w zakładzie psychiatrycznym cierpiąc na posocznicę, która wzięła się prawdopodobnie z pobicia przez strażników. Rzeczywiście, istnieją niekończące się znaczenia wyjątków. W przypadku Semmelweisa wyjątkowa była technika walki z infekcją. W „Polityce” Arystoteles omawiał przypadek wyjątkowego człowieka, który potrafił śpiewać lepiej niż chór i który został wykluczony za bycie bogiem pośród ludzi.
Nie istnieje jeden paradygmat wyjątku. Ścieżka jednej patologii mikrobiologicznej różni się od innej. Na przykład gronkowce żyją w ludzkich ciałach, nie powodując żadnych trudności, chociaż wywołują infekcje, gdy nasza odpowiedź układu odpornościowego jest „nadmierna”. Na skraju niepatologicznych relacji chloroplasty w komórkach roślinnych i mitochondria w komórkach naszego ciała są pradawnymi, dobrze ugruntowanymi siedliskami różnych gatunków. Przede wszystkim wirusy i bakterie nie „zamierzają” zabijać swojego gospodarcza, ponieważ nie zawsze leży w ich interesie zniszczenie tego, co przez co same mogłyby przetrwać. W perspektywie długoterminowej – milionów lat czasu natury – „wszystko uczy się współżycia ze sobą”, albo przynajmniej uzyskuje między sobą równowagę na długie okresy. Takie jest biologiczne poczucie czasowości natury.
W ostatnich latach, częściowo z powodu praktyk hodowlanych, mikroorganizmy, które kiedyś żyły osobno, spotkały się i zaczęły wymieniać materiał genetyczny, czasem tylko fragmenty RNA i DNA. Kiedy te organizmy przedostały się do ludzi, z czasem oznaczało to dla nas katastrofy. Nasze układy odpornościowe reagują na tych nowych przybyszów szokiem, a następnie objawiają tendencję do przeceniania swoich zasobów poprzez rozwój stanów zapalnych i gorączki, które często zabijają zarówno nas, jak i mikroorganizmy. Etymologicznie „wirus” jest związany z trucizną. Jest to trucizna w tym sensie, że zanim wirus pójdzie na negocjowaną ugodę z ludzkimi zwierzętami, już dawno będzie po nas. Oznacza to, że wszystko może zostać pomyślane w modelu „pharmakonu” (trucizny i lekarstwa zarazem), jeśli patrzymy na to z punktu widzenia czasu natury. Jednak rozróżnienie między lekarstwem a trucizną w większości przypadków wchodzi w zakres czasu człowieka, niesamowitego zwierzęcia. To, co nazywa się „biopolityką” stoi w sprzeczności z założeniami czasowości natury, a tym samym lekceważy katastrofę z uwagi na nasze zaabsorbowanie – naszą odpowiedzialność – za „życie”, to znaczy, za życie każdego, kto jest zagrożony śmiercią z powodu infekcji wirusowej.
Tu leży sedno problemu: byliśmy w stanie określić „interesy” naszych systemów odpornościowych, poprzez ustanawianie wyjątków w naturze, w tym poprzez metodę mycia rąk Semmelweisa i szczepienia. Nasz gatunek zwierzęcia nie ma epok biologicznych do swej dyspozycji, aby udoskonalić każdą naszą interwencję. Stąd my, podobnie jak natura, popełniamy błędy w kodowaniu i mutowaniu natury, odpowiadając na każdą krytyczną sytuację najlepiej jak tylko potrafimy. Jak zauważył Nancy, człowiek od samych początków, w odzie do człowieka u Sofoklesa, był pomyślany jako ten wyjątkowy techniczny twórca, który jest niesamowity dla siebie samego. Odpowiednio, i w przeciwieństwie do czasu natury, ludzie są zaniepokojeni tą chwilą, która musi prowadzić do kolejnej chwili z poczuciem, że zostaliśmy porzuceni: mowa o tych, którzy zostali przeklęci, by pytać o „dlaczego” swojego bycia bez środków, by móc o to zapytać. Czy też, jak Nancy ujął to swojej prywatnej korespondencji, „porzuceni przez nic”. Siła tego „porzucenia” jest innego rodzaju niż porzucenie wynikające z braku konkretnych rzeczy dla samego siebie. To porzucenie wymaga, jak zauważyliśmy u Deleuze’a, aby traktować każde życie jako drogocenne, a jednocześnie mieć świadomość, że w społecznościach porzuconych możemy doświadczyć zewu porzuconego jednostkowego życia, do którego jedynie my sami możemy się zwrócić. Gdzie indziej nazwaliśmy doświadczenie tego wezwania porzuconych i możliwego wyłonienia się z niego wspólnoty poza metafizyką i hipofizyką, „anastazą” [wskrzeszeniem, zmartwychwstaniem].
Przełożył: Łukasz Moll
Tekst ukazał się 12 marca w serwisie „Antinomie. Scritture e Immagini”. Podstawą dla niniejszego przekładu była jego angielska wersja umieszczona na portalu „European Journal of Psychoanalysis”.