Rząd chce byśmy wierzyli, że wzrost gospodarczy jest trwały, a nadwyżka budżetowa rozwiąże wszelkie nasze problemy. Są to jednak niebezpieczne mity.
Życie publiczne w Wielkiej Brytanii od zawsze pełne było tabu, a dotyczy to zwłaszcza ekonomii. Możecie mówić dziś, co tylko chcecie o seksie, ale w momencie, w którym rozmowa schodzi na politykę fiskalną, w grę wchodzi cała masa problemów, o których nikt nie powinien publicznie wspominać, choć zostały już opisane w podręcznikach i artykułach naukowych i wszyscy zdają sobie z nich sprawę. To prawdziwa bolączka. Z powodu tych tabu rozmowa o rzeczywistych przyczynach załamania z 2008 roku jest niemożliwa, a co więcej, sprawiają one, że powtórka tamtych wydarzeń jest więcej niż prawdopodobna.
Chciałbym dziś opowiedzieć o największym z tych tabu. Nazwijmy je zasadą Piotra i Pawła: im mniej zadłużony jest rząd, tym bardziej zadłużona jest cała reszta. Określiłem ją tym mianem, ponieważ opiera się na bardzo prostych zależnościach matematycznych. Powiedzmy, że mamy 40 żetonów do pokera. Piotr posiada jedną połowę, natomiast drugą ma Paweł. Jeśli Piotr wygra 10, Paweł będzie miał, rzecz jasna, o 10 mniej. Teraz przyjrzyjcie się wykresowi obrazującemu saldo sektora państwowego i prywatnego naszej gospodarki:
[Link do ikonografiki: TUTAJ]
Czy widzicie symetryczność tego wykresu? Górna część jest lustrzanym odbiciem części dolnej. Określa się to mianem „tożsamości księgowej”. Jeśli jedno idzie w górę, drugie z konieczności musi spaść w dół. Oznacza to, że jeżeli rząd składa deklarację: „musimy zachować się odpowiedzialnie i spłacać dług publiczny” i ma nadwyżkę budżetową, to sektor publiczny pobiera większą ilość pieniędzy w postaci podatków z sektora prywatnego, niż sam do niego wnosi. Te pieniądze muszą jednak skądś się wziąć. Jeżeli więc rząd osiąga nadwyżkę, to sektor prywatny popada w deficyt. Zmniejszenie zadłużenia rządu oznacza, że cała reszta musi zadłużyć się dokładnie w tym samym stopniu w celu zbilansowania swoich własnych budżetów.
Żetony ulegają redystrybucji. To nie żadna teoria, ale zwykła matematyka.
Dziś, rzecz jasna, w „sektorze prywatnym” mieści się wszystko – począwszy od gospodarstw domowych i małych sklepików po ogromne korporacje. Jeśli całkowite zadłużenie prywatne wzrośnie, to nie uderzy we wszystkich równomiernie. Jednak to, kogo ono dotknie, ma bardzo mało wspólnego z odpowiedzialnością fiskalną. Chodzi tu głównie o władzę. Bogaci mają milion sposobów na wykręcenie się od swoich długów, a co za tym idzie, gdy dług rządu przenoszony jest na sektor prywatny, są nim zawsze obarczani (na przykład w formie hipotek dla klasy średniej i pożyczek-chwilówek) ci na samym dole drabiny, którzy mają najmniejszą możliwość jego spłaty.
Członkowie rządu zdają sobie z tego sprawę. Nauczyli się jednak, że wystarczy powtarzać: „My tylko próbujemy zachowywać się odpowiedzialnie! Rodziny muszą dbać o swoją równowagę budżetową. Tak jak my”, a ludzie po prostu uznają, że rząd planujący nadwyżkę sprawi, że również dla nich stanie się to prostsze. W rzeczywistości jest jednak dokładnie odwrotnie: jeśli rząd zbilansuje budżet, to wam się to nie uda.
Możecie się w tym momencie nie zgodzić: właściwie dlaczego ktokolwiek ma być zadłużony? Dlaczego wszyscy nie mogą po prostu zbilansować swoich budżetów? Rządy, gospodarstwa domowe, korporacje... Wszyscy mogą przetrwać za własne środki i koniec końców nikt nikomu nie musi być nic winien. Dlaczego nie możemy po prostu tak zrobić?
Cóż, na to również jest odpowiedź: w takim wypadku nie byłoby żadnych pieniędzy. To kolejna rzecz, o której wszyscy wiedzą, ale nikt tak naprawdę nie chce o niej mówić. Pieniądz to dług. Banknoty to tylko wiele krążących dowodów długu (IOU – I owe you) (jeśli mi nie wierzycie, spójrzcie na którykolwiek z banknotów w swoich portfelach. Znajdziecie na nich: „Zobowiązuje się do wypłaty na żądanie okaziciela równowartości pięciu funtów”. Widzicie? To dowód długu). Pieniądze są albo cyrkulującym długiem rządowym, albo tworzone są przez banki poprzez udzielanie pożyczek. To stąd biorą się pieniądze. Rzecz jasna, wynika z tego, że jeżeli nikt by się nie zadłużał, nie byłoby pieniędzy. Gospodarka by upadła.
Musi zatem istnieć dług, a dług musicie być komuś winni. Nazwijmy tę grupę wierzycieli kolektywnie „bogatymi ludźmi”, gdyż w przeważającej mierze właśnie nimi są. Jeśli rząd znacznie zwiększy dług, to bogaci ludzie wejdą w posiadanie licznych obligacji skarbowych, które są raczej nisko oprocentowane, a rząd opodatkuje was, żeby ich spłacić. Jeśli rząd zwróci swój dług, w rzeczywistości przeniesie ten dług na was – w postaci obciążenia hipotecznego, zadłużenia na karcie kredytowej, pożyczki-chwilówki i tak dalej. Pieniądze oczywiście dalej muszą trafić do tych samych bogatych ludzi, którzy jednak w tym momencie zyskają na znacznie wyższym oprocentowaniu.
Jeśli jednak zepchniemy dług na tych, którzy są najmniej zdolni do spłacania go, coś w końcu musi się wydarzyć. W ostatnich dekadach trzy razy doszło do sytuacji, w której rząd osiągnął nadwyżkę budżetową:
[Link do ikonografiki: TUTAJ]
Zwróćcie uwagę na to, jak po każdym okresie nadwyżki następuje w pewnym okresie odpowiadająca jej, choć przeciwstawna recesja.
Mamy wiele powodów, by wierzyć, że nastąpi to już niebawem. Obecnie polityka konserwatystów wobec tego problemu opiera się na wywołaniu bańki spekulacyjnej na rynku nieruchomości. Zawyżone ceny nieruchomości wywołują boom w budownictwie, co z kolei stwarza pozór wzrostu gospodarczego. Działania te mogą jednak zostać spłacone tylko poprzez obarczenie właścicieli nieruchomości coraz większym i większym obciążeniem hipotecznym. Poniżej znajdziecie wykresy przygotowane przez sam Urząd Odpowiedzialności Budżetowej (Office for Budget Responsibility) ilustrujące, co wydarzy się z cenami nieruchomości w przeciągu kilku najbliższych lat.
[Link do ikonografiki: TUTAJ]
Na pierwszy rzut oka można stwierdzić, że „poszybują w górę”. Tu z kolei można zobaczyć, co w związku z tym wydarzy się z zadłużeniem gospodarstw domowych.
[Link do ikonografiki: TUTAJ]
Pod tym względem znajdujemy się dokładnie w tym samym miejscu, w którym byliśmy przed kryzysem hipotecznym z 2008 roku. Czy naprawdę myślicie, że tym razem skutek będzie inny?
Coś takiego musi się wydarzyć, gdy rząd decyduje się na nadwyżkę. Wszyscy będą po prostu spychać dług na tych, którzy mają najmniejsze zdolności do spłacenia go, aż całość zawali się niczym domek z kart: tak jak miało to miejsce w 2008 roku.
Przełożył Jakub Krzeski
Dziękujemy serdecznie autorowi za zgodę na publikację i tłumaczenie.