Obszary niewiedzy. Lewicowa krytyka literacka

logo

Andrzej W. Nowak - Strach przed epifanią w Starbucksie

Recenzja najnowszej książki Krzysztofa Nawratka, Dziury w całym. Wstęp do miejskich rewolucji (Wydawnictwo Krytyki Politycznej 2012).

Najnowsza książka Krzysztofa Nawratka Dziury w całym ((K. Nawratek, Dziury w całym: wstęp do miejskich rewolucji, Warszawa 2012.)) sprawiła mi kłopot. Nie tyle sama książka, której lektura była przyjemnym doświadczeniem, ale jej ocena. Na początek muszę zaznaczyć, ze recenzja ta jest fragmentaryczna, koncentruje się na filozoficznych aspektach książki Nawratka. Nie jestem architektem, specjalistą od kwestii miejskich, dlatego nie mogę oceniać tego, co w sumie stanowi sedno tej książki. Czytając poniższe uwagi, proszę pamiętać o ich fragmentaryczności, niereprezentatywności. Problem z oceną wynika z mojej poważnej filozoficznej niezgody na sposób, w jaki Krzysztof Nawratek robi użytki z teorii aktora-sieci (właściwie jedynie z prac Bruna Latoura).

Niezgoda ta jednak sama jest problematyczna, gdyż zasadniczo zgadzam się z zarzutami, jakie wobec „płaskiej ontologii” Latoura formułuje Nawratek. Podobnie jak on uważam, że na kłopoty z teorią aktora-sieci składają się: kłopot z artykulacją tego, co normatywne oraz przedstawieniem satysfakcjonujących mechanizmów zmiany społecznej. Sam chętnie używam teorii aktora-sieci jako mojej „skrzynki z narzędziami”, projektuję też możliwe sposoby jej ulepszenia, korekty. Czynię to jednak w zupełnie innym kierunku niż Nawratek. Rozumiem jednak zaplecze autora, miejsca z których formułuje obsesyjnie i odrobinę zbyt mgliście potrzebę „pustki’, owych tytułowych „dziur w całym”. Nawratek wielokrotnie wprost przywołuje Jadwigę Staniszkis jako źródło swych inspiracji, tak jest i w tej książce. Dziury w całym podążają za podobnym do „wschodniego” rozumieniem tego, co negatywne – puste. Nawratek podobnie jak Staniszkis w tym, co negatywne, upatruje czynnika kreacji, konstrukcji. Jadwiga Staniszkis w niebezpiecznie upraszczającej (europocentrycznej?) narracji podkreśla różnicę we „wschodnim” i „zachodnim’ podejściu do negatywności, pustki. Chaos, destrukcja, która dla nowożytnej myśli zachodniej jest przerażającym wyzwaniem, dla myśli „wschodniej” jest momentem koniecznym dla procesu zmiany. Dla tak rozumianego „Wschodu” nie ma powodu do horror vacui – lęku przed próżnią. W tym sensie w swej książce Nawratek jest „wschodni”. Niestety przywiązanie do takiego sposobu myślenia i filozofowania wiąże się z pewnym ryzykiem, a także ceną, którą autor musi zapłacić za swe wybory.

Tu dochodzimy do pewnego paradoksu. Ujawnił się on w moich rozmowach z Krzysztofem Nawratkiem, komentarzach na jego czy moim blogu. On jest architektem, który coraz bardziej oddaje się spekulacji, zanurza się w rozedrganym, barokowo bogatym świecie myśli. Opuszcza, jak sam to określa, „świat gnoju”, i podąża za Jadwigą Staniszkis i Jackiem Dukajem w „świat ducha”. Samo to nie jest czymś zdrożnym, ale w kontekście wspomnianej wyżej teorii aktora-sieci naraża nas na poważne niebezpieczeństwo. Autor niniejszej recenzji podąża drogą przeciwną, kieruje się ku „metafizyce empirycznej”, cieszy się drobiazgiem, myślą materialnie ucieleśnioną, wyrażająca się w artefaktach, drobnych aktach sprawczości, podejmowanych zarówno przez aktorów ludzkich, jak i ich poza-ludzkich współtowarzyszy. Nawratek to architekt, który staje się coraz bardziej spekulatywnym filozofem, autor tej recenzji nie staje się pewnie architektem (przecież to lata studiów i praktyki), ale w fascynacji zastyga nad tym, co mają mu do powiedzenia empirycznie uchwytne ucieleśnione myśli i działania.

Nawratek świadomie korzysta z tradycji realizmu spekulatywnego (Graham Harman, Manuel De Landa), stara się, wzmacniając dodatkowo swą argumentację odwołaniem do Badiou, dokonać korekty słabych punktów myślenia Latoura. To droga obecna w literaturze, tradycja realizmu spekulatywnego jest dziś bardzo żywa, szczególnie w Wielkiej Brytanii. Niestety, moim zdaniem Nawratek wybrał sobie złych przewodników. Opuszczenie „płaskiej ontologii” poprzez oddanie się spekulacji (choćby i określanej jako realistyczna) to utrata tego, co najbardziej rewolucyjne i cenne w myśli Latoura. Francuski socjolog i filozof nie jest frapujący, gdy „filozofuje”, te fragmenty jego dzieł są zawiłe, mętne i stanowią dobrą ilustrację francuskiego stylu filozofowania. Latour jest cenny, gdy podobnie jak John Law i Annemarie Mol oddaje się z pasją „metafizyce empirycznej”, śledzeniu lokalnych ontologii i aksjologii stwarzanych przez danych aktorów.

To bardzo ciekawe dla socjologa wiedzy (czyli mnie), dlaczego architekt wydobywa z Latoura wątki spekulacyjne (choćby i polemicznie), a filozof (czyli ja sam) z pasją koncentruje się na wątkach „empirycznych”. Nawratek w swej książce myśli „głową”, tekstami, słowami. To dobra humanistyczna tradycja. Ja podążając za Latourem wolę przyglądać się myśleniu rękoma, myśleniu obrazem, myśleniu za pomocą rzeczy, kroków, ciał. Wydaje się, że Nawratek jako architekt powinien być silny tam, gdzie nie chce, czyli w świecie projektów, rysunków, zdjęć (z czego nie chce czynić użytków), ja zaś odwrotnie – w świecie „czystej” myśli. Mijamy się w biegu, zajmując przeciwległe pozycje. On zasiada na szacownym miejscu spekulatywnego teoretyka, ja staram się koncentrować na drobnych przejawach „metafizyki empirycznej” czy lokalnych ontologii (oraz aksjologii). W tym sensie bliskie jest mi cytowane w książce Nawratka hasło Lecha Merglera „narracji konkretnej”.

W tym miejscu dochodzę do kluczowego momentu mojej niezgody z Krzysztofem Nawratkiem – interpretacji jego „epifanii w Starbucksie”. Zdaję sobie sprawę z pychy, jaką jest interpretowanie czyjegoś doświadczenia. Szczególnie, gdy  poprzez odwołanie do Philipa K. Dicka  zostanie ono nazwane epifanią. Nawratek opisuje swoje doświadczenie wizyty w kawiarni Starbucks, gdzie zarówno on, jak i jego znajomi oraz osoby przy stoliku obok zamawiają te same kawy i takie same zestawy muffinek. Nakłada na to doświadczenie ramy interpretacyjne dość klasycznej teorii socjologicznej, a dokładniej socjologii fenomenologicznej (choć nie jestem pewien, czy jest to odwołanie świadome, czy zbieżność myśli). Podążając równolegle do Bergera i Luckmana, interpretuje on wydarzenie poprzez pojęcie „ramy interpretacyjnej”. Nazywa ją organizacją, przywołani autorzy użyliby raczej pojęcia instytucji rozumianej jako szereg zinternalizowanych a następnie eksternalizowanych typizacji. Nawratek poszedł drogą uprawnioną, ale jest to droga klasycznego fundamentalisty humanistycznego (antropologicznego, socjologicznego). To, co ciekawe dla architekta, dla przedstawiciela nauk społecznych jest znajome, znane. Nawratek w swej książce pragnie przedstawić bogate, zróżnicowane podejście do miasta. Nie zawęża swej wizji miasta do płaszczyzny ekonomii czy modnej w Polsce kreatywności. Nawratek opuszcza „techniczny” świat architekta, to cenne. Wielu architektów pewnie nie wychodzi poza obsługę programów komputerowych. Coś jednak tracimy. Opuszczenie staje się zbyt radykalne, moment przejścia jest raczej zerwaniem niż ciągłością. „Narracja konkretna”, odtworzenie lokalnych ontologii, które utworzyły „ontologię spotkania” w Starbucksie, to szansa na opis sytuacji, który przekracza podziały na filozofów, architektów, naukowców społecznych. Czy to się udało?

Mam wrażenie, że książka Nawratka jest grą, ale i zarazem ucieczką od tego doświadczenia, od tej epifanii. Nawratek jako architekt wie, jak i jakie przyziemne elementy tworzą miasto i wspólnoty. W pełni świadomy (zbyt świadomy?) jest materialnych drobiazgów, które wytwarzają tak miasto. jak i nasze współbytowanie. Boi się jednak, że pozostając na tym gruncie, zbyt łatwo będzie mógł być przechwycony przez narrację technokratyczną, kapitalistyczną, neoliberalną. Zgoda, że to ryzyko istnieje. Tak, to prawda, że odtwarzając małe lokalne ontologie spod znaku teorii aktora-sieci czy szerzej STS (Science Technology Studies), można utracić z oczu takie ważne kategorie, jak władza, przemoc, emancypacja.

Niestety Krzysztof Nawratek uciekł od swej epifanii zbyt pośpiesznie, porzucił ją bez wydobycia całej „ontologii” przeżytej sytuacji. Latour daje nam narzędzia do takiej przyziemnej dłubaniny. Przykładem takiej roboty może być tekst Krzysztofa Abriszewskiego Podmioty moralne w przestrzeni miasta Torunia ((K. Abriszewski,  Drogi wartości: toruńska przestrzeń i jej podmioty moralne, [w:] Do Torunia kupić kunia, red. H. Czachowski, A. Mianecki, Toruń 2008.)). W tekście tym śledzi on relacje pomiędzy pieszymi, rowerzystami i użytkownikami samochodów. Bada relacje przestrzenne, mierzy zajmowane miejsce, robi fotografie oblepionych rowerami stojaków. Wszystko to pozwala wyznaczyć oddolną ontologię i aksjologię, którą narzucają same samochody czy rowery, pokazać drobiazgowo walkę o przestrzeń. Analiza taka pozwala wyznaczyć „rangi” moralne różnych podmiotów miejskich; rowerów, pieszych, samochodów. Epifania w Starbucksie umożliwia dokładnie to samo, złapanie „Miasta” w momencie tworzenia – in statu nascendi. Aparat teorii aktora-sieci nie nadaje się bowiem zbyt mocno do opisów stabilnych układów, pozwala jednak doskonale uchwycić relacje w momencie ich tworzenia ((Teoria aktora-sieci może wzbogacić klasyczne ujęcia teoretyczne, na przykład teorię państwa, por. J.-H. Passoth , N. J. Rowland , Actor-Network State: Integrating Actor-Network Theory and State Theory,International Sociology” 2010, No. 25, s. 818.)) .

W książce Nawratka jest bardzo mało przykładów empirycznych, są one wtrącone mimochodem jako ilustracje tez wywiedzionych raczej z materiału teoretycznego, spekulacji. To czyni tę książkę mało odporną na krytykę. Tekst łatwo pokonać, wystarczy napisać inny tekst, zmobilizowanych przez Nawratka sojuszników (przeczytane książki) można pokonać swoimi sojusznikami (własnymi zasobami czytelniczymi). Częściowo zrobiłem to właśnie powyżej, sprzeczając się o interpretację Bruna Latoura. Ale czyniłem to z określonego powodu, nie dla błahej czynności krytyki, gry w polu akademickim, jako filozof zawodowy broniący swego pola. Moja krytyka bierze się z zazdrości i złości. Złości mnie to, że Krzysztof Nawratek jako architekt, urbanista, mając tak ogromne laboratorium, jakim są konkretne miasta (choćby znana mu dobrze Ryga), traci czas na to, na co skazani są humaniści, czyli na pracę w świecie „samej myśli”. To bardzo słabe tworzywo, twory z niego utkane rozsypują się na wietrze. Filozof we mnie dobrze wie, jak wciągające, ale i złudne w swej mocy jest konstruowanie tworów myślowych. Zazdrość, o której pisałem, wynika z tego, że mam tak mało okazji do „lepienia” z czegoś więcej niż tylko myśli (choćby i wzmocnione dzięki zapośredniczeniu przez papier, komputer, blog etc.). Zazdroszczę Nawratkowi, że może ze swoim studentami/-tkami lepić swe dzieła z myśli, kartonu, listewek projektów komputerowych. A jeśli dojdzie do realizacji, może on „lepić” asemblaże złożone z myśli, tekstów, ludzi, cementu, cegieł, pieniędzy, przestrzeni, miejsc i wszystkiego tego, co udanie zmobilizowane razem utworzy budynek czy realizację planistyczną.

Złość i zazdrość wynika z faktu, że Nawratek opuścił swe laboratorium na rzecz słabego świata humanistyki, że porzucił miejsca swej siły. Ja mogę się sprzeczać z nim o interpretację Latoura, mogę nawet ten spór wygrać. Ale przecież polegnę z kretesem w konstruowaniu konkretnej realizacji architektonicznej.

Latour proponuje, aby na nowo splatać to, co społeczne, Nawratek szuka możliwości tego splotu w miejscach pustki, niedookreślenia. Pełna zgoda. Podoba mi się republikański wydźwięk wolności tworzenia proponowanej przez Nawratka. Tyle tylko, że wolność tworzenia, zawłaszczania, wykorzystywania energii pustych miejsc tworzy się nie w spekulacji (lub nie tylko w niej), ale w konkretności drobnych zmian. Znaleźć lukę, miejsce w redefinicji spotkania w Starbucksie, to nie wymyślić coś spekulatywnego, ale zmienić coś w materialności, spleść coś tak, by nowa kawiarnia była wypowiedzią metafizyczną.

Recenzja powyższa brzmi dość krytycznie, ale taką nie jest. To raczej spór w rodzinie, pojedynki w obrębie szerszego sojuszu. Moja niezgoda z Nawratkiem wynika z mojego odwrotu od teksto- i teoriocentryzmu, nie wierzę w zmienianie świata „tylko myślami”, choćby i zapisanymi. Krzysztof Nawratek zdaje się niedowierzać materialności, która zbyt mocno skażona została totalizmem, dziś przybierającym postać technokratycznego neoliberalizmu. W pełni zgadzam się z rewolucyjnymi nadziejami Nawratka, też są mi bliskie. Podobnie jak on nie wierzę w moc samoorganizacji bytu (w tym „społecznego”) i jej potencjalnie pozytywne efekty. Razem z Nawratkiem chętnie zaangażuję się w republikański projekt zmiany. Republikański pewnie bardziej z ducha niż z litery. Podoba mi się to, że Nawratek nie boi się łączyć narracji emancypacyjnych z odwołaniem do tradycji i myśli chrześcijańskiej. Cieszy mnie, że nie uległ łatwiźnie prostych podziałów i tandecie banalnego sekularyzmu. Bliska mi jest też potrzeba ocalenia humanistycznego projektu i wiążącej się z nim nadziei. Nieobca jest mi także konieczność zaproponowania nowej narracji zastępującej umierającą na naszych oczach nowoczesność.

Recenzja ta to reakcja filozofa, który zna słabości „świata myśli” na książkę architekta/planisty, który zna dobrze pułapki swej profesji. Pożytkiem z teorii aktora-sieci (która mnie i Krzysztofa Nawratka łączy i dzieli) może być możliwość wspólnego gruntu, na którym spotkać się mogą filozof i architekt. Paradoksalnie w tej recenzji spotkali się filozof (Nawratek) z amatorskim architektem/planistą (ja sam), zamieniając się przy tym miejscami.

Epifania w Starbucksie, której doświadczył Krzysztof Nawratek pokazuje świetnie, jak trudno jest równocześnie splatać świat myśli, tekstów i świat „materialny”, „społeczny”. Łatwo obsunąć się w którąś ze stron. Książka Nawratka to wyprawa w ten trudny obszar myśli i spekulacji, mam wrażenie, że ze szkodą dla części materialnej, przyziemnej, konkretnej. Wydaje mi się, że wiem, dlaczego tak się stało. Świat materii, „gnoju” jest dla Nawratka zbyt mocno uwikłany w neoliberalny, kapitalistyczny „system”. Pytanie brzmi: czy nie pokłada on zbyt dużych nadziei w świecie „ducha”, „myśli”? Rewolucja przyjść może od strony nieoczekiwanej, zmian w reprodukcji, przemian technologicznych, nowych źródeł energii (albo wyczerpania się starych). Rewolucja może być tak konkretna jak materialność muffinki w kawiarni. Mam wrażenie, że jak na osobę często przywołującą tradycję chrześcijańską, Krzysztof Nawratek zbyt często ulega gnostycznym, doketycznym pokusom. Latour i teoria aktora-sieci uczy nas z kolei, jak być przyziemnym „poganinem”, który nie ucieka w platońskie, gnostyczne światy spekulacji, ale przygląda się temu, co konkretne, „tu i teraz”. „Poganin” jest bowiem w o tyle lepszej i gorszej zarazem sytuacji, że wie dobrze, że „żadnego nieba nie będzie”. A Zbawiciel nawet jeśli przyjdzie, będzie korzystał nie tylko z kawiarni, ale i ze znajdującej się w niej toalety.