Arkadiusz Sobczyk. 2015. Wolność pracy i władza. Warszawa: Wolters Kluwer.
Jako socjolożka zdecydowałam się recenzować książkę prawniczą z co najmniej dwóch powodów. Po pierwsze, monografia Arkadiusza Sobczyka Wolność pracy i władza jest niezwykle ciekawa z perspektywy socjologii pracy i aktualnych warunków pracy w Polsce, a także z punktu widzenia otaczających pracę dyskursów. Chodzi zwłaszcza o te zespoły poglądów, które tak wyraźnie zaznaczają się w znaczeniu polskich słów: pracodawczyni (jako ta, która pracą dysponuje i ją daje, jest nawet jej właścicielką) i pracownica, czy też pracobiorczyni (jako ta, która otrzymuje i bierze). Arkadiusz Sobczyk, profesor nauk prawnych pracujący na Uniwersytecie Jagiellońskim, podważa ów dyskurs na gruncie własnej dziedziny. Robi to zresztą dosłownie, podkreślając nieadekwatność wspomnianego nazewnictwa.
Po drugie, autor okazał się postacią na tyle istotną, by zasiąść w Komisji Kodyfikacyjnej Prawa Pracy. To powołany przez rząd w połowie września czternastoosobowy zespół, w którym siedem ekspertek wskazała strona społeczna. Trudno przecenić znaczenie Komisji odpowiadającej za stworzenie nowego kodeksu pracy. W zespole pracuje też Monika Gładoch (wskazana przez Pracodawców RP), na którą Sobczyk entuzjastycznie powołuje się jako na autorkę opierającą swoją analizę dialogu społecznego na koncepcji dobra wspólnego. Warto więc czytać Sobczyka choćby po to, by przekonać się, jakie pozycje będą reprezentowane w Komisji - pamiętając jednak, że autor będzie w mniejszości. Jeden z jego dotychczasowych recenzentów zauważa, że omawiane przez autora wątki, np. wspólnoty zakładu pracy lub regulacji prawa pracy, które mogą być interpretowane jako wspólnotowe, pojawiały się w polskiej prawniczej literaturze przedmiotu tylko marginalnie, jeśli w ogóle[1]. Sam autor także często czyni takie zastrzeżenia, najwyraźniej świadom kontrowersyjności własnych poglądów.
Nie potrafię ocenić Wolności pracy i władzy jako publikacji prawniczej, jej spójności z kodeksami (pracy i cywilnym) i orzecznictwem. Argumentacja autora jest przekonująca dla laiczki. Sobczyk dostarcza argumenty znacznie wzmacniające pozycję pracownicy w świetle obowiązującego kodeksu. Lektura ma zatem aspekt pragmatyczny. Ponadto autor rozwija bardzo ciekawe ujęcie pracy jako dobra wspólnego. Rozumiane jest ono tutaj jako to, co stanowi istotę wspólnoty zakładu pracy. Wokół zakładu pracy prowadzona jest aktywność socjalna, chronione są w nim (także prawnie) i przestrzegane określone, właściwe dla wspólnoty wartości, wreszcie praca, sposób organizacji, relacje, narzędzia, etc. stanowią zasoby wspólnoty, za które jest ona odpowiedzialna i które służą rozwojowi jej członkiń.
Choć odważna w stosunku do dominujących interpretacji prawnych, pozycja ta nie jest jednak rewolucyjna. Autor przyjmuje tradycyjne, wyrażone w Laborem exercens rozumienie pracy (dorozumianej jako najemnej) jako centralnej aktywności społecznej i źródła godności, środka do włączenia społecznego i gwarancji zabezpieczeń socjalnych. Nie projektuje więc w tej publikacji nowego porządku prawnego, za to w sposób oryginalny odkrywa to, co możliwe jest w ramach obecnych przepisów, lecz nie jest realizowane - przede wszystkim z powodu fundamentalnego błędu interpretacyjnego. Otóż prawo pracy rozumiane jest zazwyczaj (w orzecznictwie, glosach) jako wywodzące się z prawa cywilnego. To z kolei implikuje liberalne założenie o dobrowolności zawierania umów przez równe sobie jednostki. Zarówno według dominującej optyki prawnej, jak i popularnych dyskursów, skoro umowa jest wolna, to pomiędzy pracodawczynią a pracobiorczynią nie zachodzi relacja władzy.
Otóż oczywiście umowa wolna nie jest. Pomijając przymus ekonomiczny, w perspektywie prawnej nie jest wolna także dla pracodawczyni, która, argumentuje Sobczyk, zobowiązana jest na przykład zatrudnić na tych samych warunkach osoby wykonujące tę samą pracę. Nie może dowolnie kształtować kontraktów. To zasada narzucona przez państwo, podobnie jak np. nakaz zawierania umów przez dostawców usług publicznych (energii, wody, etc.). Ograniczenie wolności dysponentów tych usług jest konieczne dla realizacji istotnych zadań państwa, tutaj: przeciwdziałania wykluczeniu społecznemu. I tak też przez autora traktowana jest wolność pracy, która powinna być wolnością pracownicy, lecz nie pracodawczyni. Ponieważ – i tu docieramy do oryginalnego wkładu autora w teorię – pracodawczyni w istocie jest jedynie dysponentką władzy administracyjnej. Prawo pracy należy w takim razie przede wszystkim do prawa publicznego, regulującego dobro wspólne obywatelek, a nie do cywilnego/prywatnego, regulującego stosunki jednostek i chroniącego ich interesy. Jeszcze inaczej mówiąc: „przedmiotem prawa pracy nie jest uregulowanie relacji prywatnych pomiędzy pracownikiem a pracodawcą, ale regulowanie relacji społecznych związanych z wykonywaniem i dostępem do pracy zarobkowej, a w dalszej kolejności, regulowanie pozycji człowieka w społeczeństwie” (s. 257). Zatrudnienie wiąże się z przyznaniem opieki publicznej z pakietem ubezpieczeń, czym znacząco różni się od klasycznej umowy cywilnoprawnej.
Monografia, która początkowo miała być analizą wolności pracy jako wolności od wykluczenia społecznego, rozwija się zatem w analizę prawa pracy jako prawa publicznego. W ten sposób Sobczyk porusza temat tytułowej władzy. Chodzi mu o władzę administracyjną dotyczącą realizowania wolności/prawa do pracy, a właściwie „wolności przez pracę” (s. 297). Pracodawczyni „rozstrzyga o przyznaniu lub nieprzyznaniu pracy. Zachowuje w tej sprawie swobodę oceny, ale nie jest to ocena dowolna. Decyzja (…) dotyczy bowiem sfery publicznej” (s. 224). Jednym z przykładów, dość chyba intuicyjnych, na poparcie tezy o władzy administracyjnej pracodawczyni jest jej kompetencja do nakładania kar pieniężnych na pracownice za naruszenie zasad BHP. Jest ono czynem zabronionym, „generującym ryzyka dla życia i zdrowia (w tym życia i zdrowia innych), a wymierzenie kary leży w interesie publicznym, a nie prywatnym” (s. 103). Środki z kar nie trafiają do kieszeni pracodawczyni, ale przeznaczane są na poprawę BHP. „Innymi słowy, stwierdza Sobczyk, występują wszelkie przesłanki typowe dla prawa publicznego, z wyjątkiem tej, że podmiotem wymierzającym karę jest podmiot prywatny” (s. 103).
Za ujęciem pracodawczyni jako organu administracji publicznej idzie upublicznienie miejsc pracy, tj. uznanie pracy za dobro wspólne, za „zasoby przynależne społeczeństwu”, służące rozwojowi jego członkiń (s. 71). Na zasadność tej tezy wskazują według Sobczyka np. regulacje sporów zbiorowych. Oto związek zawodowy powinien wziąć pod uwagę proporcjonalność strajku, ma też zakaz wysuwania postulatów przekraczających możliwości pracodawczyni. Ta ostatnia natomiast zobowiązana jest do uwzględniania uzasadnionych żądań pracownic. Obie strony związane są odpowiedzialnością za dobro wspólnoty (s. 127).
Kolejne rozdziały stanowią szczegółową argumentację na rzecz obu tez na przykładzie wybranych przepisów kodeksu pracy i pozostałych ustaw, w tym o ochronie przed wypowiedzeniem, o umowach terminowych, nakazie utrzymania zatrudnienia kobiet w ciąży, o zakazie dyskryminacji, mobbingu, o nakazie informowania pracownic (za pośrednictwem związków zawodowych lub bezpośrednio) o zapotrzebowaniu na pracę lub ryzyku utraty pracy, etc.
Co oznacza przyjęcie perspektywy dobra wspólnego dla czytania prawa pracy? Przede wszystkim przesuwa akcenty panujące w aktualnych dyskursach o pracy, tak prawniczych, jak i popularnych. Kładzie nacisk na interes publiczny, realizację celów społecznych przez zakłady pracy, brak dowolności w dysponowaniu miejscem pracy przez pracodawczynię. To ostatnie jest już przecież zagwarantowane przez prawo, a jednak często pomijane w popularnych debatach. Przykładem niech będą głosy poparcia dla właściciela Krowarzywa podczas niedawnego konfliktu. Według strajkującej załogi bezpodstawnie zwolniono jednego z pracowników, co niektórzy komentowali w następujący sposób: „manager może wybierać, z kim chce pracować”, „nie podoba się, to znajdźcie inną pracę”, „to właściciel decyduje, kiedy kończy współpracę z pracownikiem”. Takie wypowiedzi wskazują na zupełne niezrozumienie zasad stosunku pracy. Otóż jeśli nie ma istotnych przesłanek dla zwolnienia, „o pozostaniu w zatrudnieniu decyduje ten, który z wolności [pracy] korzysta, czyli pracownik” (s. 69).
Ujęcie miejsca pracy jako dobra wspólnego Sobczyk przenosi także na poziom mikroekonomiczny, uzasadniając w ten sposób artykuł 20. Konstytucji o społecznej gospodarce rynkowej jako podstawie ustroju gospodarczego RP, która jest „oparta na wolności działalności gospodarczej, własności prywatnej oraz solidarności, dialogu i współpracy partnerów społecznych”. Autor uważa, że skoro pracownice mają ustawowe prawo do współzarządzania zakładem pracy oraz że pracodawczyni ma pewne zobowiązania np. wobec rodziny pracownicy (odprawa pośmiertna), wnioskować można, że zakład pracy to nie po prostu czyjaś własność, lecz wspólnota osób. Wynika to zresztą także z obowiązku pracownicy do dbania o dobro zakładu pracy, a nie jedynie jego właścicielek (art. 100 § 2 pkt 4 kodeksu pracy). Taka argumentacja jest bardzo istotna dla osób związanych z zakładem pracy przez umowy cywilnoprawne, kontrakty i jako pracownice tymczasowe. W konsekwencji wspiera bowiem np. ich przynależność do związków zawodowych.
Na tle spójnego i przekonującego wywodu wadą jest odniesienie do komunitaryzmu, które tutaj wydaje się przypadkowe i wymuszone. Z tekstu da się wyczytać, że zostało zasugerowane przez jednego z recenzentów (s. 142). Sobczyk spróbował wykorzystać ten wątek, jednak poprzestał na bardzo pobieżnym, niepogłębionym wyjaśnieniu związków swojego wywodu z komunitaryzmem rozumianym bardzo ogólnie jako antyliberalizmem. Najważniejsza tutaj jest konstatacja, że według Sobczyka interpretacja polskiego prawa pracy z perspektywy liberalnej prowadzi do sprzeczności, aż do stwierdzenia niekonstytucyjności ustaw. Tak kodeks pracy (pochodzący, przypomnę, z 1974 roku), jak i Konstytucja są pisane w duchu solidaryzmu społecznego (o czym przypominała zresztą Partia Razem podczas kryzysu konstytucyjnego).
Istotniejszą wadą wywodu Arkadiusza Sobczyka jest objawiający się tu i ówdzie pragmatyczny „ekonomizm”. Mam na myśli powołanie się na „racjonalne oczekiwania” pracodawczyni i „racjonalne koszty” przeciwstawione roszczeniom pracownicy do zatrudnienia, np. w przypadku likwidacji jej dotychczasowego miejsca pracy (s. 202). Racjonalność instrumentalna nie jest tu problematyzowana. W ten sposób autor nadaje przedsiębiorstwu dwie logiki, wspólnoty i interesu. Domyślnym wynikiem takiego zaniechania jest podporządkowanie wspólnoty zakładu pracy nadrzędnemu interesowi właścicielek. W ten sposób rozumienie dobra wspólnego przyjęte przez autora okazuje się dość powierzchowne, choć z perspektywy pragmatyki wciąż interesujące.
Autor zastanawia się także nad miejscem i rolą władzy w hierarchii zakładu pracy. Dochodzi do wniosku, że jej rozproszenie w przypadku instytucji publicznych, spółek akcyjnych, etc. przesuwa władzę na poziom bezpośredniego zarządzania, tj. managerek i team leaderek, które mają bezpośrednią kontrolę nad pracownicą. Prawo pracy chroni przede wszystkim przed nadużyciami w takich bezpośrednich relacjach. Zgadza się to z obserwacjami autora i prawniczą praktyką, bo właśnie takich nadużyć dotyczą zazwyczaj sprawy sądowe. Być może da się jednak rozciągnąć analizę rozpoczętą w Wolności pracy i władzy do ujęcia prawdziwie systemowego. Na razie ten wątek monografii pozostawia niedosyt, tym bardziej że Sobczyk upatruje przyczyn nadużyć głównie w cechach osobowościowych (s. 270).
Lektura jest niekiedy wyzwaniem dla czytelniczki nieprzywykłej do prawniczego języka i niezaznajomionej ze zwykłymi, dominującymi, tj. liberalnymi interpretacjami prawniczymi. Częściej jednak to fascynujący przegląd niespójności, niekonsekwencji i przeciwnie, konsekwencji w aktach prawnych oraz możliwych odczytań. Co więcej, Sobczyk wielokrotnie wskazuje na rozwój własnych poglądów w stosunku do poprzednich publikacji, ich przemianę czy nawet, w niektórych kwestiach, odwrócenie. Taka umiejętność otwartej rewizji własnych opinii wzbudza szacunek czytelniczki, a także ułatwia lekturę. Autor bowiem odnosi się do poglądów innych badaczek oraz do własnych tak, że zyskujemy możliwość prześledzenia różnic, odstępstw, niuansów i możliwych ewolucji. Jest to też książka ciągle jeszcze aktualna. Komentowane są w niej na przykład niedawne zmiany w przepisach dotyczących umów na czas określony - jedno z ostatnich działań poprzedniego Ministra Pracy i Polityki Społecznej - ograniczające ich stosowanie do 33 miesięcy.
Jeden z recenzentów książki przewidywał „duży ferment”, uznał publikację za wydarzenie „o dużej randze dla środowiska nauki prawa pracy” ze względu na „zasadnicze przewartościowanie fundamentów dziedziny”[2]. Także dla laiczki Wolność pracy i władza to lektura pasjonująca. Osoby zainteresowane prawami pracowniczymi oraz praktycznymi możliwościami obecnych kodeksów – pracy i cywilnego – odnajdą w niej spójne, przekonujące argumenty. Co najciekawsze, Arkadiusz Sobczyk rysuje taką interpretację prawa, w której ramach pracodawczyni jest przede wszystkim obywatelką, częścią wspólnoty i osobą współodpowiedzialną za część przestrzeni wspólnej, którą tworzy – czyli miejsce i zakład pracy.
[1] Janusz Żołyński, Recenzja: A. Sobczyk, Wolność pracy i władza, Warszawa 2015, Monitor Prawa Pracy, 10/2015, http://czasopisma.beck.pl/monitor-prawa-pracy/artykul/recenzja-a-sobczyk-wolnosc-pracy-i-wladza-warszawa-2015/.
[2] Jakub Stelina, okładka książki.